Piątek stał pod znakiem Jerzego Janowicza, który w meczu drugiej rundy z Kevinem Andersonem miał bronić honoru polskich tenisistów (singlowych). Zaczęło się pięknie od prowadzenia 3-0, a my rozsiadłyśmy się w fotelach, bo przecież zanosiło się na gładkie i przyjemne dla oka zwycięstwo Jerzyka. Chwila nieuwagi i zrobiło się 6-6, po czym nastąpił niezbyt lubiany przez nas tie break, w którym górą był na szczęście Janowicz.
Jerzy po wygraniu pierwszego seta wpadł w szał radości, jakby co najmniej awansował właśnie do finału, a nam zapaliło się pierwsze ostrzegawcze światełko, bo jak to mawiają...
No i się sprawdziło - Jurek poległ w czterech setach, a ponieważ komentowanie porażek naszych zawodników i silenie się na obiektywizm zawsze przychodzi nam ciężko, więc pozostaniemy na suchych doniesieniach.
Wygranej z Jerzykiem najwyraźniej nie ma Kevinowi za złe Isia, która przysłała zawodnikowi z RPA sernik.
Checking out my hotel I was informed I had a letter waiting for me... Thanks @ARadwanska how kind! I love cheesecake! pic.twitter.com/Z30gl3ZHih
? Kevin Anderson (@kevinanderson18) September 1, 2014
Jeśli martwicie się, że mało piszemy o Nole, to wiedzcie, że dzieje się tak tylko dlatego, że jego mecze przechodzą na razie do historii bez historii. Serb jest już w ćwierćfinale i jak dotąd nie stracił po drodze nawet jednego seta.
Na szczęście jego konferencje prasowe obfitują w więcej wydarzeń.
W turnieju pań sobota przyniosła odpadnięcie już w trzeciej rundzie Petry Kvitovej.
Niedziela przyniosła najdziwniejszy mecz Rogera Federera, jaki przyszło nam kiedykolwiek oglądać. Szwajcar wyszedł na kort jakby zupełnie nieobudzony i po chwili było 0-3 dla niejakiego Marcela Granollersa. A potem lunęło.
Otrzeźwiony i orzeźwiony urwaniem chmury Roger powrócił po przerwie na kort, by przegrać co prawda pierwszego seta 4-6, ale po chwili dał Hiszpanowi porządną lekcję tenisa.
Choć przyszło mu to w pocie czoła. Tak - zapamiętajcie ten dzień dziewczyny, Roger jest człowiekiem i też się poci.
My zaś pozostajemy zakochane w stroju Rogera, w którym palce maczały chyba Myla Rose i Charlene Riva.
U pań wraz z deszczem popłynęła Maria Szarapowa, która przegrała z Karoliną Woźniacką, co nas w sumie ucieszyło, bo od pewnego czasu cieplej patrzymy na Karolinę. I jak ona grała!
?@darren_cahill: Hey Caro. Gotta get up ?? @CaroWozniacki #FlyCaroFly http://t.co/Y3JsapOWnd? Lol that was awesome, they call me Usain Bolt??
? Caroline Wozniacki (@CaroWozniacki) September 1, 2014
W poniedziałek w czwartej rundzie na kort powrócił Stan Wawrinka, który zmierzył się z Tommym Robredo. Stan męczył się, łapały go skurcze, poddawał się masażom i ogólnie cierpiał niemiłosiernie, ale ani przez myśl mu nie przeszło zwolnienie tempa i odpuszczenie. Że kort się niby kończy? Też mi problem...
Stanley, nigdy więcej tak nie rób! Właśnie dlatego bilety w pierwszych rzędach są takie drogie.
Idź sobie po zwycięstwie odpocznij.
Czasem lubimy naszą pracę jeszcze bardziej niż zwykle.
P.S. U pań odpadła Genie Bouchard, która po raz pierwszy w tym roku nie dotrze do wielkoszlemowego półfinału.
Czyli kronika towarzyska, a w niej przede wszystkim Agnieszka Radwańska, jej buty i długo ukrywany chłopak i jednocześnie sparing partner - Dawid Celt spacerujący po Nowym Jorku.
Wojciech KUBIK / EAST NEWS
Dziś ostatnie mecze czwartej rundy, a tam m.in. Roger i Grigor, który zalicza US Open życia, więc będzie, oj będzie co oglądać. Potem ćwierćfinały, półfinały, finał i nareszcie będzie można odpocząć. Kochamy tenisa.