Wiadomo było, że powtórzyć zeszłoroczne wyniki (Agnieszka i Jerzyk w półfinale, Łukasz Kubot w ćwierćfinale) będzie niezmiernie trudno. I tak też się stało. Agnieszka odpadła w rundzie czwartej, Jerzy i Łukasz jedną rundę wcześniej. Szkoda, bo z turniejem pań wcześnie pożegnały się wszystkie większe faworytki, a u panów na Jerzyka w czwartej rundzie czekałby Roger Federer.
Efekty takich a nie innych wyników chłopaki odczują zdecydowanie bardziej niż Isia, która spadła jedynie na 5. miejsce w rankingu WTA. Tymczasem Łukasz Kubot jest obecnie 137. tenisistą świata, a Jerzyk 51. Koniec z rozstawieniem w turniejach.
Nie da się ukryć, że coś tam się rusza. Świat podbija Nick Kyrgios, który odprawił z kwitkiem m.in. Rafaela Nadala i dotarł do ćwierćfinału.
Do drzwi pukają, a raczej już walą, Milos Raonic, który na razie był jeszcze za słaby na Rogera Federera, ale potencjał (nie tylko w serwisie) ma oraz Grigor Dimitrow, który po raz pierwszy w karierze zawitał właśnie w pierwszej dziesiątce rankingu ATP.
Do tego należy dodać odpadnięcie w ćwierćfinale Andy'ego Murraya (i spadek na 10. miejsce w rankingu ATP) i rodzi się pytanie, czy tym razem naprawdę mamy do czynienia z końcem ery Wielkiej Czwórki (którą swoją drogą bardzo lubiłyśmy).
U pań nastąpił przede wszystkim zmasowany atak czeskiego tenisa ze zwyciężczynią Petrą Kvitovą na czele. W czwartej rundzie miałyśmy aż cztery Czeszki, a w półfinałach dwie.
No i jest też oczywiście Genie Bouchard, która wreszcie dobiła do finału Wielkiego Szlema. W Australii i Paryżu odpadała w półfinałach, w Londynie poszła o krok dalej. W finale nie miała wiele do powiedzenia przegrywając gładko 3-6 0-6, ale my i tak wiemy swoje - narodziła nam się nowa gwiazda i przyszła mistrzyni (która awansowała już do pierwszej dziesiątki WTA).
Serena Williams zapewne chciałaby jak najszybciej zapomnieć o tegorocznym Wimbledonie. Nam będzie trudno zapomnieć o dwóch rzeczach:
1) wpadnięciu w publiczność;
2) wciąż niewyjaśnionej wpadce.
Pamiętacie, co kilka lat temu mówiła w czasie meczu Agnieszka Radwańska do swojego taty?
No to Andy Murray mówił dokładnie to samo swojemu boksowi podczas przegranego meczu ćwierćfinałowego z Grigorem Dimitrowem. William i Kate nie byli zachwyceni postawą swojego faworyta.
Skoro już pojawił się temat Williama i Kate, spójrzmy na londyńską publiczność, która aż roiła się od sław. Książęca para rozczarowana porażką Andy'ego...
...postanowiła wspierać w finale Rogera Federera...
Zresztą w niedzielę Roger mógł liczyć na zdecydowanie większe wsparcie niż Nole (szczerze mu współczujemy - nawet oklaski po zwycięstwie dostał mniejsze niż pokonany Szwajcar). Swojego uznania dla Rogera nie krył w czasie jednego z meczów Becks...
Z drugiej strony Victoria chyba nie czuła się zbyt komfortowo podczas finału. Samuel L. Jackson też. Kto posadził ich obok siebie?
Ale internety i tak wygrała Kate Winslet oklaskująca Rogera przełamującego w czwartym secie Novaka.
Bo całe zamieszanie z Rogerem polegało na tym, że zdaniem wielu była to jego ostatnia szansa na wygranie Wielkiego Szlema, a przy okazji pobicie rekordu i zwyciężenie po raz ósmy w ukochanym przez Federera Wimbledonie. Nie udało się, a nam do tej pory coś dziwnym trafem wpada do oka za każdym razem, gdy tylko zobaczymy...
Patrząc jednak na dyspozycję Szwajcara, można dyskutować z zapowiadanym przez niektórych (który to już raz?) końcem kariery Federera. Być może będzie miał niedługo 33 lata, ale... do finału został przełamany jeden jedyny raz we wszystkich wcześniejszych meczach i przegrał jednego jedynego seta. Można by dyskutować, że nie miał najtrudniejszych przeciwników, ale czy Novak miał trudniejszych? Novak w ćwierćfinale trafił na Cilića, Roger - świetnie grającego Wawrinkę. W półfinale obaj zmierzyli się z młodymi strzelbami - Dimitrowem i Raonicem. Może i odpadnięcie Rafy pomogło Rogerowi, ale nawet Rafa był do pokonania - w końcu na trawie orłem nie jest.
No i ten finał - Roger nie przegrał w 3 setach, ale w pięciu, będąc już całkowicie pod ścianą w czwartym z nich. Do tego to Nole musiał prosić dwukrotnie o pomoc medyczną, a po zakończeniu wyglądał na bardziej zmachanego niż Szwajcar. Nie, nie... naszym skromnym zdaniem człowiek, który nie ma już szans na wygraną nie gra takiego turnieju.
Zresztą, kto nie grałby świetnie, mając na trybunach takie wsparcie (a w domu drugie tyle).
Roger sam przyznał, że był smutny, dopóki nie zobaczył żony i dzieci. How cute is that?
Podsumowanie jakiegokolwiek turnieju nie byłoby pełne bez wzmianki o naszym ulubionym bromansie tenisowym. Fedrinka ma się świetnie. Spotkali się co prawda już w ćwierćfinale i jeden z nich musiał przegrać, co było trudne dla obu, ale my dostałyśmy dzięki temu obrazki z rodzaju naszych ulubionych.
Zanim Stan mógł wyściskać się z Rogerem, rozegrał mecz z Feliciano Lopezem. Mecz jak mecz, Stasiek wygrał. Chciałybyśmy powiedzieć, że bez historii, ale właśnie historia się wydarzyła. Otóż panowie nie do końca się ze sobą zgadzali. Feliciano ciągle coś mówił, co wyprowadzało z równowagi Staśka, który z kolei prosił sędziego o zwrócenie Lopezowi uwagi, by ten w końcu przestał. Lopez najspokojniej odpowiadał, że on mówi do sędziego i żeby Stasiek się nie wtrącał w ich pogawędki. Sytuacja powtórzyła się kilkakrotnie i nie skończyła nawet po zakończeniu pojedynku. Żaden z nich nie jest Włochem, ale gestykulacji przy siatce podczas tradycyjnego uścisku dłoni nie powstydziłby się żaden mieszkaniec półwyspu Apenińskiego.
Uwaga na francuskiego komentatora zagłuszającego nieco dyskusje zawodników.
Padły przy okazji eleganckie słowa na "f" i "p", którymi zawsze elegancka i nienaganna publiczność wimbledońska musiała być zachwycona.
Niby wiadomo - Londyn, Anglia, deszcze. Przekładanie meczów. Nic nowego. Z tym że w tym roku padało tak często, że organizatorzy mieli twardy orzech do zgryzienia z układaniem przełożonych meczów. Do tego trzeba dodać wolną od gry środkową niedzielę i napakowany do granic możliwości grafik wykańczający graczy w drugim tygodniu mamy gotowy.
Taki np. Staś tak się zdenerwował widząc, że przyjdzie mu grać maraton trzech dni pod rząd, że postanowił natychmiastowo zdrzemnąć się na korcie.
Biedna Jelena w szóstym miesiącu ciąży wolała oglądać mecze Novaka z domowego zacisza, prosząc narzeczonego o jedną rzecz: "Powinieneś szybciej kończyć mecze".
Bo jak nie, to przez tydzień jesz trawę.
Jelena nie była nawet na finale (biorąc pod uwagę jego przebieg, była to słuszna decyzja), ale ponoć przebywała w pobliżu, by móc jak najszybciej dołączyć do Djokovica, gdyby ten miał wygrać. Na kolacji dla zwycięzców przyszli państwo Djoković pojawili się już razem i do tego w towarzystwie podopiecznych.
Wiecie, że to był pierwszy od 19 turniejów wielkoszlemowych finał, w którym nie zagrali ani Andy Murray ani Rafael Nadal?
Ale do rzeczy... Takie finały lubimy - bez gry do jednej bramki, ale z ciągłymi zwrotami akcji. Nikt nie mógł być spokojny - ani kibice Novaka, ani Rogera. Zaczęło się od seta wygranego po tie-breaku przez Rogera, choć to Novak miał piłki setowe. Drugi i trzeci set padły łupem Serba. I gdy wydawało się, że pojedynek skończy się w czterech setach, Roger nagle postanowił zawalczyć. Przegrywał już 2-5. Novak miał piłkę meczową przy serwisie Szwajcara. sam serwował też, by zakończyć spotkanie, ale Roger wygrał ostatecznie tego seta 7-5. Piąta partia mogła pójść w każdą stronę. Poszła w stronę Nole. 6-7 6-4 7-6 5-7 6-4.
O taką walkę prosimy w każdym finale każdego turnieju - czy to w Nowym Jorku czy Jarocinie.
Na koniec dodamy jeszcze jedną ciekawostkę: zarówno Petra jak i Nole wygrali wcześniej Wimbledon po razie. Oboje w 2011 roku. Wtedy wyglądali tak:
A co Wam zapadło w pamięć z ostatnich dwóch tygodni? (Bo mamy nadzieję, że nie poświęciłyście całego czasu na piłkę nożną i siatkówkę).