Mundialowe podsumowania: Dzień 5

Czyli dzień, w którym emocje ściągały się z nudą, szlagiery okazywały jednostronnymi spektaklami, a grupa śmierci zaprezentowała z najlepszej strony. Oj, działo się.
n n REUTERS/POOL

Niemcy - Portugalia 4:0

Poniedziałkowe mecze rozpoczęły się z wysokiego c, bo od sportowej i wizualnej uczty na jaką zapowiadał się mecz między Niemcami i Portugalią. Choć może raczej powinnyśmy powiedzieć, że rozpoczął się z wysokiego M, wszak to nie kto inny jak Muller grał pierwszoplanową rolę w tym spektaklu, w którym drużyna Cristiano Ronaldo niestety wiele do powiedzenia nie miała.

Otóż to, drogie dziewczęta, Mannchsaft swoim dobrym turniejowym zwyczajem funkcjonował niczym dobrze naoliwiona maszyna, a każde z perfekcyjnych i zabójczych dla rywali zagrań było dokładnie przemyślane. Zaczął Muller, do listy snajperów dołączył się  Hummels, by później znów oddać pałeczkę w ręce swojego młodszego kolegi, który dokończył dzieła zniszczenia i skompletował hat-tricka.

 

Widowisko naprawdę piękne dla oczu, choć na pewno nie portugalskich kibiców. No i Mats Hummels, dziewczęta, Mats Hummels....

 

W swojej radości był prawie tak piękny, jak Cristiano będący wczoraj w naprawdę wielkiej biczfejsowej formie....

Spodziewałyście się takiego pogromu?

n n REUTERS/AMR ABDALLAH DALSH

Iran - Nigeria 0:0

Jeśli przed pierwszym gwizdkiem sędziego nie miałyśmy specjalnie ciarek na myśl o tym konkretnym spotkaniu, to już po pierwszym gwizdku dowiedziałyśmy się dlaczego. Iran na dziewięćdziesiąt minut zapomniał, że istnieje coś takiego jak ofensywa i ustawił się w szeregu we własnym polu karnym, Nigeria sytuacji wykorzystać nie potrafiła i bez inicjatywy poruszała się z piłką, a mecz ciągnął się w nieskończoność niczym mozarella na dobrze zrobionej pizzy.

Jeśli miałyście wczoraj do wyboru iść na piwo bądź oglądać to spotkanie, mamy nadzieję, że wybrałyście to pierwsze. My nie i naprawdę tego żałujemy.

Ghana - USA 1:2

Wracamy jednak do grupy G, grupy śmierci, gdzie drugie spotkanie przyniosło kolejną dawkę emocji. Zaczęło się od, póki co, najszybszej bramki turnieju, bo strzelonej już w pierwszej minucie. Do bramki z piłką wpadł niezawodny od lat Clint Dempsey. Taki obrót spraw zszokował nieco Ghańczyków, jednak już po przerwie wyszli na boisko bojowo nastawieni, by rozegrać pasjonujące 45 minut i wprawić nas w zachwyt.

 

Piękną postawę swojej drużyny w 83. minucie zwieńczył Andrew Ayew, jednak ani on ani jego koledzy nie mieli tego wieczoru szczęścia, bo pozostały do końca meczu czas wystarczył, by rywale znowu wyszli na prowadzenie, tym razem ze sprawą tego oto pana, Johnego Anthony'ego Brooksa...

Swoją drogą, czyż Amerykanie nie mają najfajniejszych strojów tego turnieju?

 

Clint Dempsey (8) of the U.S. is congratulated by his teammates after scoring a goal against Ghana during their 2014 World Cup Group G soccer match at the Dunas arena in Natal June 16, 2014.     REUTERS/Toru Hanai (BRAZIL  - Tags: SOCCER SPORT WORLD CUP)  REUTERS/TORU HANAI

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.