Andrea Anastasi został nominowany na trenera polskiej kadry 3 lutego 2011 roku. Włoch, który zakończył własnie współpracę ze swoją reprezentacją narodową, przejął schedę po Danielu Castallanim i miał zapewnić Polakom dobry występ na mających odbyć się za rok igrzyskach olimpijskich w Londynie. Nadzieje pokładano w nim spore.
Wcześniej jednak na Anastasiego czekał wielki sprawdzian przed polską publicznością - turniej finałowy Ligi Światowej. W Ergo Arenie Polacy najpierw pokonali w dramatycznych okolicznościach Bułgarów, ulegli 0:3 Włochom, a w boju o półfinał wygrali po pięciu setach z Argentyną. Tam jednak do meczu o trzecie miejsce odprawili nas Rosjanie, brąz zapewniło nam ponowne pokonanie Argentyny (tym razem do zera). Pierwszy medal zdobyty pod wodzą nowego szkoleniowca stał się faktem.
Drugi wielki turniej, drugi medal. Do Austrii i Czech Polacy jechali w roli obrońców tytułu, ale jako, że byliśmy wówczas w fazie przebudowy zespołu, nikt za bardzo na powtórzenie sukcesu nie liczył. Tymczasem Polacy zrobili kolejną niespodziankę, awansowali do półfinału, w którym ulegli Włochom 0:3. Brąz wywalczyliśmy po zwycięstwie 3:1 nad Rosją.
Anastasi miał nam zapewnić dobry występ na igrzyskach, najpierw trzeba było jednak na nie awansować. Pierwsza okazja nadarzyła się podczas niezapomnianego Pucharu Świata rozgrywanego późną jesienią w dalekiej Azji. Z piekielnie obsadzonego turnieju awans mogły sobie zapewnić tylko trzy drużyny, a nam i tak udało się zrealizować zadanie. Polacy grali w Japonii wielkie zawody, szli przez turniej jak burza (zaliczając jedną małą wpadkę z Iranem), ogromne maskotki straszyły po nocach...
...narodziła się legenda Dzika...
Aż wreszcie przyszła decydują runda w Tokio. Bilet do Londynu mogliśmy zapewnić sobie już podczas potyczki z rodakami Anastasiego, mecz wygraliśmy, ale strata dwóch setów spowodowała zawieszenie tych zamiarów co najmniej do kolejnego meczu. W nim na przeciwko stanęli Brazylijczycy. Plan był jeden - wygrać dwa sety i jechać na igrzyska. Easy.
Ostatecznie Polacy przegrali całe spotkanie 2:3, w meczu o złoty medal ulegli Rosjanom, ale nikt im tego później nie pamiętał. To był chyba najbardziej spektakularny turniej biało-czerwonych pod wodzą Anastasiego.
Zwycięska passa Anastasiego trwała. Przed polskimi siatkarzami draż świat, nie było już przeciwników nie do pokonania, to od nas zaczynała się rozmowa o grupie śmierci. Włoski szkoleniowiec zdawał się zmienić mentalność drużyny, nauczył ich wygrywać.
Niestraszna była nawet wielka Brazylia, którą pokonaliśmy na dzień dobry turnieju finałowego w Sofii. Awans do półfinału zapewniło nam zwycięstwo nad Kubą, w nim nie daliśmy szans gospodarzom, a w wielkim finale odprawiliśmy z kwitkiem wciąż aktualnych mistrzów olimpijskich Amerykanów. Radości nie było końca.
REUTERS/STOYAN NENOV
AP/Valentina Petrova
AP/Valentina Petrova
REUTERS/STOYAN NENOV
Polacy pokochali Andrę Anastasiego i na nowo rozkochali się w siatkówce. Tak trener i jego podopieczni cieszyli się z tytułu Drużyny Roku przyznanego na Gali Mistrzów Sportu 2013:
Wcześniej przydarzył się jednak Londyn, do którego Polacy jechali w roli faworytów, co, niestety, stanęło im ością w gardle. Kadra Anastasiego od początku prezentowała się jak cień drużyny, która jeszcze kilka tygodni temu wnosiła w górę puchar Ligi Światowej.
Zaczęło się jeszcze dobrze, od zwycięstwa 3:1 nad Włochami, po przegranej z Bułgarią udało nam się pokonać Argentynę i gospodarzy turnieju, aż wreszcie przyszła feralna i symboliczna porażka 1:3 z Australią.
Drogi do ćwierćfinałów nam to nie zamknęło, ale drużyna była rozbita i nie była w stanie podjąć walki z Rosjanami. To był początek końca kadry Anastasiego.
I zaczęło się polskie piekiełko. Pojawiły się głosy nawołujące do zwolnienia trenera (kontrakt na kolejne dwa lata przedłużono z nim jeszcze przed igrzyskami), powrócił wreszcie nieśmiertelny temat Wlazłego. Gwiazda Skry Bełchatów nigdy w oficjalnym konflikcie z Anastasim nie była, Wlazly wszystkie swoje zażalenie kierował raczej pod adresem związku, ale panowie i tak, mimo licznych prób, nie mogli się porozumieć.
Atakujący chęć powrotu do zespołu wyraził jeszcze przed olimpiadą, trener stwierdził wówczas, że to za późno i decyzja taka była nie w porządku wobec pracującej miesiącami na wyjazd do Londynu grupy, Wlazły się obraził, a kolejna próba rozmów podjęta przed tegorocznymi ME ponownie zakończyła się fiaskiem.
Po klęsce olimpijskiej Anastasi zapewniał, że ma jeszcze pomysł na tę drużynę,a sukcesy wrócą. Początek sezonu reprezentacyjnego 2013 tego nie zwiastował. Jego podopieczni zaliczyli fatalny początek w Lidze Światowej, późniejsze zwycięstwa nad Argentyną przywróciły jeszcze na chwilę wiarę w uratowanie zawodów, ale ostatecznie tak się nie stało - obrońcy tytułu znaleźli się poza burtą turnieju finałowego, a w całych rozgrywkach zajęli, najgorsze w historii, 12. miejsce. Ostatnia szansa na odkupienie dla Anastasiego miała przyjść na wrześniowych mistrzostwach Europy.
Nie przyszła. Zespół wyglądał już zdecydowanie lepiej niż latem, wróciła forma zarówno fizyczna jak i psychiczna, ale to nadal nie było to. Decydujący mógł się okazać baraż o ćwierćfinał z Bulgarią, w dramatycznym boju, w którym tak naprawdę o naszej przegranej zadecydował pech i kilka pojedynczych akcji, drużyna Anastasiego mogła narodzić się na nowo, coś się zaczęło dziać.
Po przegranym tie - breaku siatkarska Polska zamilkła. To był koniec pewnej epoki, epoki Anastasiego. Z decyzją o zwolnieniu zwlekano ponad miesiąc, ale ostatecznie Włochowi, mimo wciąż obowiązującego kontraktu, nie dało się wybronić. Pożegnania stało się faktem,
Nie można być selekcjonerem kadry narodowej czy jakiegokolwiek innego zespołu i podejmować decyzję, które usatysfakcjonowały by każdego. Również i Anastasi potrafił zaskoczyć. Z jednej strony nie bał się odważnej decyzji o przesunięciu Bartmana na atak (która zmieniła całą jego dotychczasową i przyszłą karierę sportową), co wcale nie przeszkodziło mu w odprawieniu tego samego (razem z żywą legendą kadry Ignaczakiem) tuż przed startem imprezy ostatniej szansy, polsko - duńskich mistrzostw Europy. Z drugiej strony zadziwiał negatywnie uporem i konsekwencją w stawianiu na radzącego sobie różnie w reprezentacji Żygadło, przy totalnym ignorowaniu utalentowanego Fabiania Drzyzgi.
Na koniec dnia, gdy pomyślimy o Anastasim, będziemy w stanie przywołać jednak zdecydowanie więcej tych miłych wspomnień. Włocha pokochałyśmy nie tylko jako wybitnego szkoleniowca, ale również sympatyczną osobę z otwartą głową i pozytywnym nastawieniem do mediów, kibiców oraz wszystkich około-sportowych przedsięwzięć typu akcje dla Fundacji Herosi...
...powidła...
...czy w końcu mecz dla UNICEF.
Przy okazji dał się poznać również jako fan tenisa, sióstr Radwańskich, a nawet polskiej piłki nożnej!
Panie trenerze, będziemy tęsknić. Proszę na siebie uważać. I na zielone piłki!