Co zapamiętamy z Wimbledonu 2013

Oj działo się, działo, dlatego z góry przepraszamy, jeśli coś przegapiłyśmy.

Odpadnięcie Rafaela Nadala w pierwszej rundzie

Ledwo turniej ruszył, a tu już trzęsienie ziemi - Rafael Nadal, triumfator zakończonego tuż przed Wimbledonem Roland Garrosa, ba! dwukrotny triumfator samego Wimbledonu, pakuje walizki już po pierwszej rundzie po porażce ze Steve'em Darcis. Ciachoredakcję opanowuje niedowierzanie, a w korytarzach słychać przeciągłe szlochy.

...i Rogera Federera już rundę później...

Jeszcze nie odetchnęłyśmy porządnie po pierwszym szoku, a tu bam! Kolejną niespodziankę szykuje nam arcyrywal i kumpel Rafy - Roger Federer.

A przecież Roger był urzędującym mistrzem Wimbledonu, przecież w pierwszej rundzie zagrał jak z nut, popisując się zagraniem dnia i sugerując, że tytuł może spokojnie obronić. A tu co? Sierhij Stachowski! Znany do tej pory głównie z umieszczania zdjęć śladów spornych piłek na Twitterze Ukrainiec pozbawia nas marzeń złudzeń i sprawia, że nasz zachwiany już po pierwszej rundzie świat, sypie się w tempie zastraszającym.

Po Rolandzie Garrosie zastanawiałyśmy się, czy Roger powoli nam nie gaśnie, ale miałyśmy nadzieję, że na Wimbledonie się odrodzi. Teraz martwimy się jeszcze bardziej, że tenisowy koniec świata naprawdę się zbliża. Nie chcemy w to wierzyć.

...a także gromadne porażki innych faworytów

Próbujemy złapać i uregulować oddech jak topielec wieszający się na burcie szalupy ratunkowej, ale nie jest nam to dane, bo pasażerowie szalupy dają nam po głowie wiosłem (strasznie wyszukana ta metafora nam wyszła, nie ma co!). Trup na trawie słał się oto gęsto, a faworyci padali jak muchy w starciach ze zdecydowanie mniej utytułowanymi rywalami i trawą kontuzjami.

Dość powiedzieć, że w miarę prędko niechlubny przykład z Rafy i Rogera wzięli posłusznie tacy gracze jak Marysia Szarapowa, Jo-Wilfried Tsonga, Wiktoria Azarenka, Karolina Woźniacki, Staś Wawrinka, a tylko chwilę dłużej w turnieju zamarudziła zdawałoby się murowana kandydatka do zwycięstwa, Serena Williams.

Świetne wyniki Polaków na początek

Kiedy faworyci padali, nasi reprezentanci szli jak burza. Po pierwszej rundzie w turnieju singlowym mieliśmy wciąż wszystkich naszych przedstawicieli. Żałowałyśmy co prawda wielce, że Łukasz Kubot został pozbawiony przyjemności stanięcia oko w oko z Rafą w drugiej rundzie, ale szybko nam minęło, bo po wycofaniu się z turnieju Steve'a Darcis, Łukasz bez żadnego wysiłku skoczył do rundy III. Tylko trochę bardziej nagimnastykować musiał się Jerzyk, którego rywal, Radek Stepanek, też poddał w końcu mecz nie dokończywszy go.

Na drugiej rundzie przygodę z Wimbledonem zakończyli co prawda Ula Radwańska i Michał Przysiężny, ale reszta naszych reprezentantów poszła za ciosem dalej.

Polski ćwierćfinał, łzy wzruszenia, koszulki i najdłuższe tenisowe objęcia ever

Wiedziałyśmy, że Jerzyk ćwierćfinałowe spotkanie z Łukaszem Kubotem pewnie wygra, ale jednak mocno trzymałyśmy kciuki za Łukasza, który rozgrywał w Londynie turniej życia. Ten rozdzierający nasze serca pojedynek zakończył się po trzech setach, a my jeszcze przez długi czas cichutko pochlipywałyśmy ze wzruszenia.

Zamieszanie z trawą...

Jako że faworyci odpadali z Wimbledonu w sposób nie do końca kontrolowany za to gromadny, trzeba było znaleźć winnych. Idealnym kozłem ofiarnym okazała się trawa, która zdaniem wielu graczy była śliska, źle przystrzyżona, niebezpieczna, za mało zielona, prowadziła do liczniejszych niż przeciętnie upadków, uniemożliwiała grę na 100% i w ogóle była be.

I tylko Roger Federer nie wsparł kolegów i koleżanek w walce z podłą zielenią, stwierdzając po odpadnięciu z turnieju:

Trawa zawsze była zielona i śliska, w końcu to Wimbledon.

RF podeszwy RF podeszwy REUTERS/STEFAN WERMUTH

...i podeszwami

Dokładniej chodzi o zamieszanie z podeszwami Rogera Federera, które nie przypadły organizatorom do gustu. Bo wiecie - Wimbledon, wszechogarniająca biel i te sprawy, a tu nagle Roger funduje sobie ekstrawagancko pomarańczowe podeszwy. Nakaz zmiany butów po pierwszym meczu był o tyle dziwny, że zawodnicy muszą przedstawić stroje do akceptacji na 90 dni przed startem turnieju. Podejrzewamy więc, że buty Federera przeszły kontrolę, a mimo to po I rundzie zostały odstawione do odstrzału.

Mogłybyśmy zrozumieć, że taki strój został zaakceptowany przez niedopatrzenie, które szybko zostało naprawione, gdyby w oczy nie rzucił nam się pewien drobiazg: skoro pomarańczowa PODESZWA jest niedopuszczalna, to jakim cudem dopuszczalne jest takie na przykład coś:

 

Alize Cornet

 

Roger buty posłusznie zmienił, po czym przegrał kolejny mecz, a my już wiemy, kogo, a raczej co, za tę niespodziewaną porażkę winić. I tylko sam Federer nie zająknął się ani słowem o podeszwach.

Być może największa szansa Isi na szlema zmarnowana

Wiecie, że kochamy Isię i kibicujemy jej z całych serc. Uwielbiamy patrzeć jak czaruje na korcie, ze szczerą zazdrością obserwujemy, jak nisko potrafi zejść na nogach przy odbiorze piłki i jak bezproblemowo się podnosi, ale mamy też świadomość, że Isia w starciu z zawodniczkami pokroju Sereny Williams szans większych nie ma, chyba że Serenie coś urwie rękę i nogę. I oto nagle Serena, z którą Agnieszka miała spotkać się w półfinale, odpadła z turnieju, a droga Radwańskiej po upragniony pamiątkowy talerz stanęła nagle otworem. Owszem - trzeba było uporać się z pogromczynią Williams, Sabine Lisicki, ale kaman - Sabine u nas w Katowicach przegrała całkiem niedawno zdaje się w pierwszej rundzie, więc pokonanie jej leżało jak najbardziej w zasięgu Isi.

Niestety, po trzech morderczych setach pełnych zwrotów akcji i napięcia Agnieszka poległa, a my nie możemy sobie tego darować, bo taka szansa na wygranie turnieju wielkoszlemowego może się szybko nie powtórzyć.

Półfinał na miarę finału

Czyli Novak Djoković kontra Juan Martin del Potro. Zostawili na korcie serca i hektolitry potu, kosztowali nas mnóstwo nerwów i wymusili nieplanowaną wizytę u manicurzystki po zakończeniu pojedynku. W końcu po najdłuższym półfinale w historii Wimbledonu do ostatniego meczu awansował Novak, zwyciężając 7-5, 4-6, 7-6, 6-7, 6-3.

Dlaczegóż, ach dlaczegóż Wimbledon nie przewiduje meczu o trzecie miejsce dla wielkich przegranych?

Jerzy Janowicz Jerzy Janowicz REUTERS/SUZANNE PLUNKETT

Jerzyk w półfinale

Delpo i Nole stoczyli bój iście epicki, ale nad Wisłą i tak emocjonowano się półfinałem numer 2, w którym po raz pierwszy wystąpił Polak i po raz pierwszy był to Jerzyk. I choć redaktor rybka ściskała kciuki za Andy'ego, choć reszta z nas wiedziała, że zwycięstwo Szkota w Londynie będzie czymś wielkim, pięknym i zasłużonym, to jednak pozostał nam lekki niedosyt i wrażenie, że JJ mecz mógł wygrać, a przynajmniej doprowadzić do piątego seta.

Pierwszy set w końcu Jerzyk wygrał, a w drugim prowadził już 4:1. Wtedy też mniej więcej JJ zaczął dyskutować o zamknięciu dachu. Wiemy, że Jerzyk nosi soczewki, wiemy z doświadczenia, jak one wpływają na wzrok o zmroku, wiemy, że sztuczne oświetlenie miało wyrównać szanse tenisistów, ale mamy też wrażenie, że przy takim stanie trzeba było doprowadzić spokojnie do końca seta zamiast dekoncentrować się rzeczami pobocznymi. Troszkę chyba zabrakło Jerzykowi doświadczenia. Tak nam się przynajmniej wydaje. No ale cóż... i tak jesteśmy z Janowicza dumne, a następnym razem Jerzyk będzie już bogatszy o te doświadczenia i na pewno będzie lepiej.

Słaby kobiecy finał

Nie chcemy umniejszać osiągnięć tegorocznej zwyciężczyni Marion Bartoli, bo wychodzimy z założenia, że po tak wyczerpującym turnieju, mistrz nie może być przypadkowy i każdy końcowy triumf jest zasłużony. Nie będziemy krytykować jej wyglądu jak co poniektórzy, bo przecież nie ma dziewczyna na to większego wpływu, a do tego pokazuje, że nie trzeba być seksbombą, żeby odnieść sukces. Przyznamy jedynie co najwyżej, że tenis Marion z dwuręcznym forhendem i ciągłymi (ale to dosłownie ciągłymi!) podskokami nie jest tym, co lubimy na korcie oglądać najbardziej.

No i cóż... to nie był dobry finał. Dwa sety wygrane gładko przez Marion z zupełnie bezradną Sabine. Zdecydowanie nie tego oczekiwałyśmy po walce o końcowe zwycięstwo najstarszego turnieju tenisowego na świecie.

W efekcie jedynym ciekawszym momentem meczu było pojawienie się na trybunach Novaka.

Andy Murray i Wielka Brytania w euforii

U panów tymczasem nie było dużo lepiej - Andy Murray musiał sprostać wymaganiom całego narodu (sztuka, która nie udała mu się rok temu), a Nole musiał stawić czoła trybunom, które choć jak zawsze królewsko eleganckie i spokojne, to jednak sprzyjały jego konkurentowi. Andy zadaniu sprostał, Nole nie do końca. Po wykańczającym meczu z Del Potro Novak wyraźnie nie był sobą, popełniał błędy, tracił cierpliwość, dyskutował z sędzią - często zupełnie bezpodstawnie. W rezultacie mecz nie mógł skończyć się inaczej jak wygraną Murraya w trzech setach i euforią w Wielkiej Brytanii po zwycięstwie pierwszego Brytyjczyka w singlowych męskich rozgrywkach od 77 lat.

Wygrywający Andy jest teraz najpopularniejszym Brytyjczykiem na Wyspach zaraz po nienarodzonym jeszcze dziecku księcia Williama, gdyby przegrał, byłby dalej Szkotem.

Więcej o:
Copyright © Agora SA