Drewniane koraliki, złamany nos i średnia 5,5 bramki na mecz, czyli podsumowanie drugiej kolejki fazy grupowej PK

Czyli lepiej późno niż później przypomnieć sobie o Pucharze Konfederacji, w którym dzieje się zdecydowanie dużo i zdecydowanie ciekawie.
Neymar Neymar internet

Grupa A: Brazylia - Meksyk 2:0

My chyba wciąż żyjemy w jakiejś alternatywnej rzeczywistości, bo przed każdym meczem z udziałem Meksyku zacieramy ręce na mini szlagier, a jest smutna egzekucja na meksykańskim niewiniątku. Tym razem chyba jednak to zapamiętamy, bo w zapamiętaniu bardzo obrazowo i niezwykle spektakularnie pomogła nam Brazylia, która wbrew temu czego obawiano się przed turniejem, ani a) nie jest najgorszą reprezentacją w historii kraju, b) nie jest przygnieciona presją gospodarza, tak, że ledwo oddycha oraz c) Neymar strzela.

Na nic zdały się smutne spojrzenia zielonych oczu Chicharito, na nic jeszcze smutniejsze minki Dos Santosa (który nawiasem mówiąc ma już 24 lata, co trochę skrzywiło nam światopogląd) Meksyk nie miał szans na nawiązanie walki z Brazylią i chyba już gdzieś w drugiej połowie pogodził się z porażką. A Neymar? Ach, żeby tylko strzelał, prasa już okrzyknęła ten mecz jego najlepszym występem z Canarinhos, a my w zachwytach rozpływałyśmy się wczoraj, to i dzisiaj siebie zacytujemy:

Co takiego się wydarzyło? Ano, był gol, cudnej urody gol z woleja, była też asysta, ale nie byle jaka asysta, ale taka polegająca na przedryblowaniu tryliarda Meksykanów i koronkowym podaniu do Jo. No i była też fantastyczna gra, której nie przyćmił nawet David "mam złamany nos, z którego tryska krew jak z fontanny, ale będę kontynuował grę" Luiz."

No właśnie, nasz uroczy, uparty Luiz. Broniąc dostępu do bramki Brazylii zderzył ze swoim kolegą i pechowo ucierpiał jego nos. Panowie medycy znieśli biedaczka z boiska, ale nawet nie zdążyli zatamować krwawienie, bo nadgorliwy David tylko szybko zmienił koszulkę i wrócił do gry. A że nos dalej obficie krwawił, to tak biegał sobie z wacikiem przyciśniętym jedną ręką do nosa aż nie nastała przerwa.

Gdyby sytuacja nie była tak tragiczna (w sensie krew, złamany nos, widmo gry w masce zorro przez resztę turnieju) stwierdziłybyśmy, że była niezwykle komiczna.

Szaleństwa Włochów Szaleństwa Włochów internet

Grupa A: Japonia - Włochy 3:4

Powiedzcie nam, jakiego trzeba mieć pecha, żeby oglądać wszystkie mecze PK, a ten, który okazuje się być niesamowitym, najlepsze z całego turnieju i w ogóle z siedmioma bramkami zwyczajnie przegapić? Cóż, trzeba być po prostu nami.

Zresztą, mogli nas uprzedzić, że Japonia o półfinał będzie walczyć jak azjatycka odmiana lwicy, że Azzurri mają ochotę na maraton strzelecki. I że w ogóle, to będzie dużo karnych, w tym ten autorstwa Hondy, który rozpoczął maraton strzelecki i dał Mistrzom Azji sygnał do ataku.

Że kiedy już będą prowadzić 2:0, to nagle Włosi się lekko wkurzą i najpierw główką zaatakuje De Rossi, a potem Uchida podaruje im w prezencie wyrównanie. No właśnie, skoro taki dramatyzm, to wiadomo, że samobóje muszą być. Zaledwie dwie minuty później, tak dla odmiany, sędzia podyktował karnego i Balotelli nie mógł zrobić inaczej niż prawie rozerwać siatkę bramki. Co dalej? Nagle "come back" zrobiła Japonia i Shinji Okazaki, ale emocjonujący mecz bez rozstrzygającego gola w ostatnich sekundach gry, to nie emocjonujący mecz - De Rossi z Marchisio ośmieszyli więc obronę rywali i Giovinco lewą nogą strzeli ładną bramkę i odesłał Japonię i Meksyk do domu, dając półfinał Brazylii i Włochom.

RECIFE, BRAZIL - JUNE 19:  Mario Balotelli of Italy looks on during the FIFA Confederations Cup Brazil 2013 Group A match between Italy and Japan at Arena Pernambuco on June 19, 2013 in Recife, Brazil.  (Photo by Claudio Villa/Getty Images)

Ufff, po krótkim zastanowieniu, to chyba cieszymy się, że ten mecz przegapiłyśmy. Za wysokie temperatury mamy, żeby tak się emocjonować.

P.S. Czas zmienić fryzurę, Stephan.

P.P.S. Piękny profil jest piękny

Tahiti <3 Tahiti <3 internet

Grupa B: Hiszpania - Tahiti 10:0

Jeżeli red. Marina w meczu Hiszpanii nie kibicuje Hiszpanii, to wiedz, że coś się dzieje. Na przykład Tahiti się dzieje, które naszym skromnym zdaniem jest najbardziej uroczym piłkarskim kopciuszkiem od dawien dawna i gdybyśmy tylko miały wczoraj pod ręką wieńce z czerwonych kwiatów, to z przyjemnością byśmy je przyodziały. A propos, La Roja przed meczem dostała pamiątkowe koraliki, co naszym zdaniem jest tak "Awww" jak nie wiem.

A Hiszpania mimo, że zarzekała się, że rywala potraktuje bardzo poważnie, to wystąpiła w mocno okrojonym składzie, o czym najlepiej niech poświadczy fakt, że od pierwszych minut był na boisku tylko jeden piłkarz Barcy (gdzie normalnie ich jest przynajmniej pięciu), a odpoczywający liderzy z nudów urządzili sobie swój własny mini-mecz za linią boczną...

...bądź pielęgnowali bromanse...

Wciąż jednak była Hiszpanią, którą futbolowo od Tahiti dzieli więcej niż lata świetlne, co mimo wielkiego serca do gry tych drugich było widać z każdą minutą coraz bardziej.

Przez pierwsze pół godziny padł co prawda tylko jeden gol, ale jak już się panowie rozkręcili, to mimo, że z Davida już zaczęli ściągać czynsz za zamieszkanie na spalonym, to bramki padały jak deszcz. Silva, Torres, Villa, Villa, Torres, Villa i dla odmiany Mata - tak, drogie dziewczęta, rzeź niewiniątek się działa.

Aleeee... to bramkarz Tahiti, Roche, będzie mógł mówić, że sam słynny Fernando Torres tak się jego przestraszył i nie mógł opanować drżenia nóg, że przestrzelił rzut karny. A tak całkiem serio, to dla dobra El Nino i jego klubowej przyszłości mamy nadzieję, że Jose nie oglądał tego meczu, bo mimo, że trzy sekundy później i tak Fer cieszył się z gola, to nie strzelić karnego Tahiti (!!!!) w meczu, w którym prowadzi się 8:0 (!!!!). Serio Torres? SERIO ?!?!

Symboliczną dziesiątą już w doliczonym czasie gry dołożył Silva i choć osobiście uważamy, że La Roja z sympatii do rywali powinna darować sobie tą "dwucyfrówkę", to cóż, ostatecznie i tak mecz skończył się pozytywnym akcentem - wymianą koszulek, którą była przyjemna z kilku względów

a) była wymianą koszulek, więc były klaty

b) odbyła się, a znamy przynajmniej jedną taką reprezentację (polską?), z którą Hiszpanie wymieniać się koszulkami za żadne skarby nie chcieli

c) wzbogaciła Tahitańczyków o cenne trofeum, które będą sobie mogli powiesić w honorowym miejscu i pokazywać wnukom i prawnukom.

Bo jak Urugwaj to i klaty Bo jak Urugwaj to i klaty internet

Grupa B: Nigeria - Urugwaj 1:2

Diego Forlan chyba czyta nasz serwis. Albo przynajmniej przeczytał ten tekst o Edinsonie Cavanim, w którym nazywamy go "naszym ulubionym Urugwajczykiem". Jak inaczej wytłumaczyć fakt, że podczas całych 90 minut meczu z Nigerią biegał po murawie jak szalony, niczym za starych dobrych mundialowych czasów asystując, dryblując, strzelając i jednocześnie wyglądając jak Półbóg futbolu? Oczywiście, że była to informacja w stylu "ekhm, jest tu jeszcze jeden Urugwajczyk, który kiedyś sprawiał, że rentgen nie wykazywał Wam chrząstek w kolanach"

Ale wracając do samego meczu, który już mówiąc bardziej serio był solowym popisem Forlana (całkiem stosownie przypadającym na jego jubileuszowy setny występ w barwach La Celeste) i pozostałych piłkarzy Urugwaju, którzy zgodnie z przewidywaniami wyraźnie dominowali na murawie. Efekty były już widoczne po pół godzinie gry - nasz jubilat asystował przy bramce Diego Lugano (która początkowo miała być bramką Cavaniego, ale ten pechowo nie trafił w piłkę).

Potem nastąpiło lekkie rozluźnienie, które wykorzystał grający w Chelsea Obi Mikel, ale trwało tylko chwilę, aż nasz Półbóg przybył w promieniach swojej chwały i zdobył 34 bramkę w kadrze.

Bardzo ładnie się cieszył.

UPDATE: Uła, jubileuszowe pamiątki i dyplomy też później były. Elegancko.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.