25 kolejka La Liga: powrót geniuszu Kaki, Barca w opałach i Atletico na kacu moralnym

Czyli hiszpański przepis na show pt. "jak wygrać najmniejszym nakładem sił i doprowadzić do zawału swoich kibiców".

Deportivo La Coruna - Real Madryt 1:2

W takim składzie Królewskich jeszcze w tym sezonie nie widziałyśmy i najprawdopodobniej już więcej nie zobaczymy. Nie dość, że Pan Idealny i Benzema regenerowali siły w domu, to na ławce spoczęła reszta największych asów Mou - Mesuciątko, Khedira i nawet Ronaldo.

 

 

Mimo wszystko wydawać by się mogło, że z Deportivo większych problemów nie będą mieli. Drużyna z Corunii w tym sezonie przegrywa seriami i raczej na pewno przyszły spędzi w drugiej lidze, a tutaj...akuku! Niespodzianka. Nie tyle co gospodarze odkryli w sobie ukryte talenty, a raczej obrona Realu wybrała sobie akurat to spotkanie, by dać odpocząć koncentracji i płynnej współpracy. Wtórował im niestety również Diego Lopez, który też nieco zawinił przy bramce dla gospodarzy.

 

 

Tak, dziewczęta, bramce dla gospodarzy, bo to Deportivo pierwsze w tym meczu wyszło na prowadzenie i długo trzech punktów ze swoich rąk wypuścić nie chciało.

Gdy po przerwie (mimo zapewne dość elokwentnej przemowy Mou) wynik się nie zmieniał, ani też specjalnie gra Królewskich, trzeba było sięgnąć po środki ostateczne i posłać w bój trio z ławki.

 

 

I voila! Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki zaczęła się zmieniać gra Królewskich, a sytuacji bramkowych przybywać. Jedną z takowych wykorzystał Kaka, którzy przeszedł sam siebie przy tym technicznym strzale.

 

 

Wciąż jednak ta bramka dawała Realowi tylko remis, a minut pozostałych do końca meczu szybko ubywało. Atmosfera robiła się coraz gęstsza, Królewscy coraz bardziej zacięcie atakowali, aż wreszcie skończył się tak jak się musiało skończyć. Znowu wybudził się ze snu geniusz Kaki, podał do Cristano, ten wyłożył Higuainowi, który nie mógł zrobić więcej jak zdobyć swoja jubileuszową (setną) bramkę w lidze.

 

 

 

Ciekawy epizod miał miejsce w ostatnich minutach meczu, gdy Angel di Maria chyba jak dla sędziego w sposób zbyt oczywisty opóźniał wznowienie gry i najpierw otrzymał jedną żółtą kartkę, a później drugą, czego rezultatem była czerwona. Naprawdę. Z jednej strony doceniamy poświęcenie dla zespołu, któremu nie w smak było stracić 3 punkty na rzecz 1, ale z drugiej? Dostać czerwoną kartkę za opóźnianie gry? Serio? SERIO? Sergio byłby dumny.

 

 

FC Barcelona - FC Sevilla 2:1

Piłkarze z Andaluzji to może nie czarny dziki koń Primera Division, ale myślimy, że i tak Barca wolałaby oddać kilku swoich dorodnych chłopców z La Masii, niż stawiać czoła takiej ligowej rutynie między ciężkimi bólami na San Siro i eskalacją emocji w Copa del Rey. Ale jak mus to mus, choć takowy wcale nie obowiązywał m.in. Busquetsa i Fabregasa, którzy zostali odesłani na beztroskie marznięcie na ławce rezerwowych.

 

Cała drużyna zresztą była na siłach mocno rezerwowych i nie fundowała nam wysoce estetycznego widowiska jak to ma w zwyczaju. Raczej próbowała nas dobić bezsilnością, która wynikała z równania: "tryliard podań" + "brak klarownej sytuacji bramkowej". Kiedy jednak Sevilla przestała wodzić oczami za piłką, a wreszcie ją dostała, nie bawiła się w ceregiele. Wystarczył jeden rzut wolny, który bezbłędnie wykończył Botia, by dać swojej drużynie prowadzenie na Camp Nou.

Już pisały się nagłówki "Barca w poważnym kryzysie!!!"/ "Most wanted: forma Barcy", ale na szczęście, i dla Katalończyków i dla wartości estetycznej widowiska, duet Alves-Villa postanowił wstrzymać ich druk. Pierwszy dośrodkował, drugi dołożył nóżkę i zaliczył całkiem ładne trafienie.

 

 

Messilla time!

 

 

 

DYGRESJA PREZESA FANKLUBU DV


Czy to oznacza, że Tito wykaże się taką wspaniałomyślnością i pozwoli wyjść mu na boisku w arcyważnym meczu z Realem? Hm... nie postawiłybyśmy na to połowy swojego majątku, ale płonna nadzieja zawsze pozostaje, prawda?


KONIEC DYGRESJI PREZESA FANKLUBU DV


Takim rozwojem wydarzeń nieco rozstrojony poczuł się Leoś, który przecież nie przyzwyczajony jest do tego, że a) to nie on ratuję Barcę, b) to nie on strzela gole dla Barcy.

 

 

Szybko więc zatuszował taki niespodziewany obrót spraw i zaledwie osiem minut później wpakował piłkę do bramki na 2:1

 

 

Sevilla jednak od tego momentu wcale się nie poddała, a walczyła dzielnie do końca. Pomagali jej zresztą dzielnie gospodarze, którzy po wyjściu na prowadzenie wyraźnie oddalili się myślami. Niestety, ani Navasowi, ani Negredo nie udało się pokonać Valdesa i wynik pozostał bez zmian.

 

Atletico Madryt - Espanyol Barcelona 1:0

Czy spowodowała to bolesna porażka i otrzeźwiające odpadnięcie z Ligi Europejskiej? - nie wiemy, ale tak czy tak poskutkowało i wróciło stare, dobre Altetico z jesieni, który potrzebuje jednej, jedynej okazji by ugryźć rywala i wygrać sobie mecz.

 

Atletico Madrid's Brazilian forward Diego da Silva Costa (back) vies with Espanyol's midfielder Javier Lopez during the Spanish league football match Atletico de Madrid vs Espanyol at the Vicente Calderon stadium in Madrid on February 24, 2013.  AFP PHOTO / PIERRE-PHILIPPE MARCOU

Wczoraj wieczorem zresztą jakoś tam specjalnie wysilać się nawet na tą sytuację bramkową nie musiał, bo po trochu Rojiblancos wyręczył pechowy Espanyol, kiedy to w 38. minucie po mono yyyy...zdecydowanej? interwencji Moreno w polu karnym sędzia podyktował jedenastkę. I kiedy zobaczyłyśmy, że pan R. Falcao podchodzi do tej jedenastki, wiedziałyśmy, że będzie pozamiatane, a Casilla nie będzie miał więcej do powiedzenia niż "ojej, ale szybko wpadła".

 

 

W drugiej połowie piłkarze Papug postanowili trochę powalczyć o chociażby remis, szły iskry, gra się zdecydowanie zaostrzyła. Nie przesadzamy z tym"zaostrzyła" -  wielokrotne interwencje lekarzy i przynajmniej 3/4 każdego ze składów obdarowane kartkami mówią same za siebie.

 

GRA215. MADRID, 24/02/2013.- Los jugadores del Atl?tico de Madrid y del Espanyol discuten tras una jugada durante el partido de la vig?simo quinta jornada de Liga de Primera Divisi?n disputado esta tarde en el estadio Vicente Calder?n. EFE/Juan Carlos Hidalgo

 

Ofiar w ludziach na szczęście nie było, kolejny rzut karny też się nikomu nie trafił. Atletico spokojnie mogło dopisać trzy punkty do swojego konta.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.