Pekin: Polska - Niemcy 3:0. Siatkarze dla świętego spokoju

Kto serio myśli o medalach, ten przeciwników klasy Niemców powinien odprawiać bez oddawania ostatniej kropli potu. I Polacy zadanie wykonali dość swobodnie. Wygrali 3:0

Lozano o siatkarzach: Silni, zdrowi, głodni zwycięstw ?

W końcówce pierwszego seta Polacy zablokowali Bjoerna Andrae i w okamgnieniu okazało się, że na dobrą sprawę zablokowali wszystkich Niemców, dotąd konsekwentnie odpowiadających punktem za każdy punkt faworyzowanych rywali. Po raz pierwszy objęli trzypunktowe prowadzenie i od tamtej pory tylko je powiększali. Ich wyciągnięte ręce zatrzymywały piłkę raz po raz, Łukasz Kadziewicz zaserwował asa, współpracował też ładnie z rozgrywającym. Zaczęła się naprawdę dobra gra.

Pierwszy rzut oka - jeśli pojedynczy set czy mecz w ogóle uprawnia do wyciągania ogólnych wniosków - każe sądzić, że Polacy wrócili w Pekinie do stylu znanego z lepszych momentów za kadencji Raula Lozano. Do gry w skupieniu, pozbawionej niechlujstwa, nadmiernej liczby błędów. Owszem, Michał Winiarski przekroczył linię końcową, owszem jego koledzy chybiali niekiedy z serwisu, ale pomyłki wynikały głównie z tego, że podejmowali ryzyko. A Sebastian Świderski, do którego długo docierała co druga piłka posyłana na skrzydło, naprawiał wszystkie wpadki kolegów. W pierwszej partii zdobył sześć punktów z siedmiu ataków, w dodatku nawet po jedynym nieudanym rywale punktu nie zdobyli, lecz pozwolili ponowić natarcie.

Recenzję pochlebną pod każdym względem uniemożliwia tylko drugi set, w której Niemcy błędy bezlitośnie wykorzystywali i długo prowadzili. I ona jednak zostawiła wrażenie nienajgorsze, bo poznaliśmy inną cechę ostatnio przez drużynę zagubioną: gotowość każdego zawodnika do wzięcia na siebie odpowiedzialności, gdy koledzy są w potrzebie. Tym razem najpierw Winiarski rozbił przeciwnika silną zagrywką (z 10:14 doprowadził do remisu), a w emocjonującej końcówce rozszalał się nieskuteczny dotąd Mariusz Wlazły. Każdy dołożył coś od siebie, kilka incydentów świadczyło o tym, że między graczami krąży dobra energia, dzięki czemu kilkakrotnie eksplodowali szczerą radością i inspirowali się wzajemnie do lepszej gry. Nerwy były, obie strony obroniły po cztery setbole, ale pękli Niemcy, którzy szczodrze obdarowywali naszych serwami w aut lub siatkę.

Oni w ogóle sprawiali w decydujących chwilach wrażenie, jakby olimpijskie wyzwanie ich przerastało. I nic dziwnego, na igrzyska wrócili po 36 latach, dotąd doświadczenia zbierali głównie w klubach. To drużyna bez przeszłości, której od zawsze wróży się okazałą przyszłość. Świat siatkówki jest pełen kurtuazji i ciepłych słów, niełatwo byłoby znaleźć sport z silniejszym zacięciem wszystkich do wzajemnego prawienia sobie komplementów, więc co turniej wysłuchujemy, że nasi zachodni sąsiedzi znów zrobili niebagatelne postępy. A oni wciąż - wyjąwszy wyniki w sparingach - ich nie robią. Przynajmniej jako grupa, bo indywidualności nieźle spisujących się w mocnych ligach im nie brakuje.

Nasi siatkarze rozpoczęli zatem turniej z zupełnie innego pułapu niż nasze siatkarki. One z miejsca zderzyły się - i dziś zderzą - z zespołami ścisłej światowej czołówki, im losowanie przydzieliło raczej wyzwanie skromne. Co reprezentacji nadwrażliwej na wstrząsy, nie zawsze łagodnie i szybko dochodzącej po siebie po ciężkim ciosie, powinno sprzyjać. Świderski cieszył się z meczu bezbolesnego - choć on akurat doznał urazu pleców - i przyjemnego, bo chce, by wszyscy gracze wpadli w dobry nastrój, znów sobie nawzajem pomagali, w momentach trudnych nie złościli się na siebie i nie prowokowali drobnych kłótni.

Udało się. Siatkarze grali tak naprawdę o święty spokój. We wtorek czeka ich bowiem tylko przebieżka przeciw Egiptowi, bezsprzecznie najsłabszej drużynie w Pekinie, a po niej prawdopodobnie - jeśli nie zdarzą się sensacje - już żadne ewentualne niepowodzenie w rundzie grupowej nie wyrządzi szkód nieodwracalnych. Czytaj: nie zniweczy szans na awans do ćwierćfinału.

To był do turnieju wstęp niemal idealny, bo oferujący pełen zestaw przeżyć: zakończył się okazałym zwycięstwem, dodał pewności siebie, dał jedną potencjalnie stresującą końcówkę, w której Polacy zachowali zimną krew, byli cierpliwi, wygrali. No i nie ustrzegli się błędów, więc w głowach im się nie przewróci, wiedzą, co naprawiać. Od inauguracji niczego więcej wymagać raczej nie mogliśmy.

Polska - Niemcy 3:0 (25:17, 33:31, 25:20)

Drugi trener siatkarzy: Ceremonia otwarcia była niezapomniana ?

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.