Szpadziści walczą o złoto - punkt po punkcie: relacja Z czuba i na żywo
Za inauguracyjnym sukcesem tęskniła cała polska reprezentacja, po sześciu dniach posuchy coraz smutniejsza i coraz bardziej zniecierpliwiona. Z trybun dopingowało szpadzistów kilkudziesięciu sportowców, w wiosce olimpijskiej nie został prawie nikt. Ci, dla których zabrakło biletów, przechytrzyli pilnujących wejścia Chińczyków.
- A obiecywałem ten medal żonie! - cieszył się Robert Andrzejuk, który przed bojem o złoto nie wyszedł na planszę ani razu. Był rezerwowym, nie mieszkał w wiosce olimpijskiej, lecz w polskiej ambasadzie. Gdyby nie bił się z Francuzami, nie stanąłby na podium. On, 33-letni olimpijski debiutant, najstarszy w drużynie. - Teraz nie wiem nawet gdzie jechać. Już przecież jestem pełnoprawnym olimpijczykiem. Właściwie to nie chcę do wioski. Tam nie mają w pokojach nawet telewizorów... - śmiał się.
Andrzejuk trafiał obrońców tytułu nawet skuteczniej niż koledzy, Radosław Zawrotniak oraz Tomasz Motyka. Co nie znaczy, że skutecznie. Rywale - legenda dyscypliny, mistrzowie świata, od 28 lat przywożący medal z każdych igrzysk - zadawali pchnięcie za pchnięciem i błyskawicznie wypracowali miażdżącą przewagę.
Polacy bardziej martwili się porażką w finale niż cieszyli srebrem. Już na początku walki pojęli, że przeciwnicy - wszyscy wyżsi, o dłuższym zasięgu ramion - nie dadzą im szans. Motyce opadły ręce przy stanie 11:22. To był pierwszy gest desperacji i zniechęcenia, po którym zobaczyliśmy energiczny radosny wyskok Ulricha Robeiriego.
Kiedy Polacy stanęli do ostatecznego starcia i usłyszeli komendę "en garde" (ojczystym językiem szermierki jest francuski), być może spływała z nich jeszcze adrenalina z dramatycznego półfinału z Chinami. Gospodarze zaszokowali wszystkich, pobili m.in. zdecydowanych faworytów Węgrów. Z Polakami od początku i długo prowadzili, dopiero Zawrotniak, najbardziej czupurny w drużynie, dał naszym prowadzenie 40:39. On dyszał z wściekłości już po turnieju indywidualnym, twierdził, że odpadł przez skandaliczne decyzje chińskiego sędziego.
Kilka minut później był remis 44:44. Kto zada ostatni cios, ten bije się o złoto. - Wszystko w rękach najwyższego - szepta czwarty z medalista, Adam Wiercioch. Motyka stoi maska w maskę z najlepszych pośród Chińczyków Wangiem. Naciera, trafia, rywal pada na planszę. Zwija się z bólu. Sędziowie debatują, co robić. W końcu przyznają punkt Polakom.
- Są młodzi i zdolni, kariera przed nimi. Nadchodzi ich era - mówi Krzesiński.
Francuzi się ich boją - sylwetki naszych medalistów