Wojciech Szczęsny: Beenhakker pożegnał się mówiąc "do zobaczenia wkrótce"

Na pożegnanie Leo Beenhakker powiedział: "do zobaczenia wkrótce". Było fantastycznie, czekam na kolejną szansę - mówi "Gazecie Wyborczej" 18-letni bramkarz Arsenalu, który sześć dni trenował z kadrą na zgrupowaniu w Donaueschingen

Błaszczykowski ma być gotowy na Niemcy!

Młody piłkarz pojechał do Niemiec, bo kadrze brakowało bramkarzy. Tomasza Kuszczaka i Artura Boruca zatrzymały obowiązki w klubach. Skorzystał na tym syn byłego reprezentanta Polski, Macieja.

Beenhakker zachwycony Żurawskim. "To niesamowite!"

Robert Błoński: Jak było na zgrupowaniu?

Wojciech Szczęsny: Gdyby tylko było można, zostałbym dłużej... Mimo, że za sprawą Mike'a Lindemanna było ciężko. Fizjolog kadry dał wszystkim mocno w kość. Siebie nie będę oceniał, ale dawałem sobie radę. Trenowaliśmy po dwa razy dziennie. Poziom nie był za wysoki. Nie ma się co dziwić, to był początek zgrupowania. Na pierwszym treningu strzeleckim ze skutecznością było różnie, ale nie dlatego, że ja i Łukasz Fabiański świetnie broniliśmy, tylko zawodnicy z pola nie trafiali w bramkę. Ale z każdym dniem coraz trudniej broniło mi się strzały kolegów.

Pobyt z kadrą miał pan obiecany już wcześniej.

- To znaczy miałem być dwa razy na zgrupowaniu, kiedy grali nasi ligowcy, ale zawsze coś przeszkadzało. W grudniu ubiegłego roku miałem polecieć na zgrupowanie do Turcji, ale na przeszkodzie stanęła kontuzja ręki. W lutym, na Cypr, nie puścił mnie klub. No i straciłem nadzieję. Dzień przed początkiem zgrupowania w Niemczech zadzwonił do mnie Leo Beenhakker i poprosił, bym pojechał na zgrupowanie. Telefon selekcjonera miałem wbity w komórkę, wiedziałem że to on. Ale... nie odebrałem, bo jechałem samochodem. Oddzwoniłem, grzecznie przeprosiłem i zapytałem, co się stało. Miałem nadzieję, że chodzi właśnie o to. A trener powiedział później, że "wyświadczyłem mu ogromną przysługę". Podczas wyjazdu z Donaueschingen powiedziałem, że jeśli mogę się jeszcze przydać, niech śmiało chwyta za telefon i do mnie dzwoni. Leo się uśmiechnął i powiedział: "see you soon". Mam nadzieję, że naprawdę wkrótce się zobaczymy, może przy okazji jakiegoś meczu towarzyskiego?

Na zgrupowaniu zjawiłeś się chyba jak na skrzydłach?

- Jasne. A nad czym miałem się zastanawiać? Jestem na wakacjach, nie miałem innych planów. A nawet, jeśli miałem, to i tak bym nie miał. Klub nie miał nic do powiedzenia, decyzja należała tylko do mnie. I wiem, że było warto. Poznałem nowych ludzi, trenera Fransa Hoeka. Miałem okazję trenować z najlepszymi polskimi piłkarzami. Ciężko się czegoś nauczyć na ośmiu treningach. Ale podszkoliłem się w jeździe rowerem...

Jak cię przyjęli kadrowicze? Mówili "Maciek"?

- Nie, choć myślałem, że tak będzie. W Legii często, zamiast Wojtek, kumple wołali "Maciek". W kadrze - nie. Pewnie, na początku, większość nie wiedziała kim jestem. Nie wszyscy czytali gazety, nie wiedzieli że przyjeżdżam zamiast Wojtka Kowalewskiego. A wyjątkowo znanej twarzy nie mam. Najbliżej trzymałem się z Łukaszem Fabiańskim. Paru graczy znałem z młodzieżówki - Adama Kokoszkę, Radka Majewskiego. Z czasów Legii miałem kontakt z Rogerem. Zupełnym anonimem nie byłem. Do starszyzny wprowadzał mnie Michał Żewłakow. Jesteśmy z tej samej ulicy, mieszkaliśmy w sąsiednich blokach na warszawskim Grochowie. Więc dzięki niemu miałem kontakt ze starszymi, ale jednak trzymałem się młodych. Starszych piłkarzy ani się bałem, ani nie wstydziłem odezwać w ich towarzystwie.

Maciej Żurawski grał razem z twoim tatą w Wiśle Kraków.

- A Michał Żewłakow w Polonii. Ale nawiązań do tego nie było. Pod koniec zgrupowania podziękowano mi za pomoc w treningach. Fajnie było.

Komu było trudniej? Tobie czy Rogerowi?

- Żadnemu z nas. Roger zaskoczył mnie znajomością polskiego. Jak się do niego wolno mówi, rozumie wszystko. A i mówi nieźle. Już nie jest Brazylijczykiem, który przyjechał do Polski, tylko jednym z reprezentantów. Zagrał z orzełkiem na piersi.

Leo Beenhakker powiedział nam, że jego filozofia futbolu jest najbardziej zbliżona do tego, co preferuje Arsene Wenger czyli ofensywna gra, jak najdłuższe utrzymywanie się przy piłce, odwaga przy stawianiu na młodych piłkarzy.

- To było widać nawet podczas tych paru treningów. Zajęcia były bardzo podobne do tych, które są w klubie. Beenhakker namawia graczy, by nie bali się pojedynków jeden na jednego, krótkich podań zamiast dalekich kopnięć. To ma być sposób na Niemców. My mamy grać piłką, oni biegać.

W sparingu z Schaffhausen zagrałeś 20 minut. Tętno było przyspieszone, kiedy wchodziłeś na boisko?

- Nie. Staram się nie denerwować przed meczem. A w piątek graliśmy właściwie o nic. Ale przeżycie było, wchodziłem na boisko dumny.

Krzyczałeś na Jacka Bąka i Michała Żewłakowa?

- Dwa razy puścili rywali i byli ze mną sam na sam. Na szczęście spudłowali, a mnie się wyrwały dwa głośne słowa. Urwałem szybko i postanowiłem wyluzować, bo jakby po meczu mnie złapali...

Widać było rywalizację o to, kto pojedzie na Euro? Trzech zawodników wróci do domu.

- I nikt nie ma na to ochotę. Jest paru zagrożonych graczy. Dla mnie tym, który nie pojedzie będzie pewnie Michał Pazdan. Bo nie ma doświadczenia. Ale ciężko pracował, starał się. Reszta? Zdecyduje selekcjoner.

Mieszkał pan w pokoju z...

-...Radkiem Majewskim. Ten to dopiero miał "spinkę". Po każdym treningu chodził i pytał: "jak myślisz, pojadę, ciekawe, czy mnie zabierze". Podchodziłem do tego spokojnie. Mówiłem: "patrz, jaki ja jestem rozluźniony, mam jasną sytuację". Sądzę, że jeśli trener chce postawić na grę podaniami, utrzymanie się przy piłce, to... Radek pojedzie.

Co Polska może osiągnąć na Euro?

- Awans z grupy jest realny, ale nie z taką grą jak w piątek. Do tego sparingu nie ma co przywiązywać jakiejkolwiek wagi. Po tych ciężkich treningach nie było szans na piękny mecz.

Podolski: Na urodziny strzelę Polsce gola

Copyright © Agora SA