Rafał Stec: Klucz do nieba

Historia uczy, że wielkich odkryć często dokonuje się przez przypadek - próbujesz np. wymyślić zegarek, a tu wychodzi imadło. Dlatego trzeba bacznie śledzić losy Ajaksu Amsterdam, którego szefowie ogłosili, iż chcą wyzbyć się wizerunku klubu żydowskiego. Pragną rozwiązać własne problemy, a być może rozwiążą problemy całego świata, być może uczynią świat lepszym.

Nie wiem, kiedy wpadli na ów rewolucyjny pomysł, ale zainspirować mógł ich październikowy mecz Den Haag - PSV Eindhoven. Sędzia Rene Hemmink go przerwał, bo nasłuchał się obelg. Kibice krzyczeli, że jest chory na AIDS (to akurat chyba nie obelga), że jego żona to prostytutka, co wyrażali zresztą znacznie wulgarniej. Jak to na holenderskich stadionach - podobnych epitetów o swojej narzeczonej regularnie wysłuchuje Rafael van der Vaart, który spotyka się z gwiazdą telewizji Sylvie Meis. Arbiter podjął jednak ponoć decyzję dopiero, kiedy fani zaczęli skandować "Hamas, Hamas, Temmink do gazu". Zakwalifikował ten okrzyk jako antysemicki, bo zwykle trybuny rezerwują go dla Ajaksu, z tym że nazwisko sędziego zastępuje słówko "Żydzi".

Za zgodą burmistrza arbiter tamtego meczu nie dokończył, ustanawiając swoisty precedens, przynajmniej biorąc pod uwagę liczące się ligi europejskie. Precedens musiał zaniepokoić, bo gdyby przeobraził się w stały obyczaj, Ajax prawdopodobnie wciąż nie przebrnąłby przez pierwszą kolejkę. Jeśli kibice rywali akurat nie ryczą, że "Żydzi przeminęli z wiatrem", to syczą, imitując odgłosy ulatniającego się gazu. Na amsterdamskim stadionie powiewają izraelskie flagi, transparenty z gwiazdą Dawida, ten ostatni symbol (z wpisaną literką "f" - od nazwy sektora) tatuują sobie też najbardziej radykalni - jak sami o sobie mówią - fani. I oni, i zwolennicy innych klubów zdają sobie sprawę, że opinia o Ajaksie jako klubie semickim nie ma uzasadnienia historycznego ani żadnego innego. Przed wojną w Amsterdamie mieszkało 80 tys. Żydów, 80 proc. jej nie przeżyło, tymczasem obecny wizerunek klubu zaczął się kształtować w latach 60. Według najbardziej przekonującej teorii fani chcieli odróżnić się od całej reszty krajowych przeciwników - wiadomo, że syndrom oblężonej twierdzy dobrze opisuje naturę kibica, a przecież większość stadionowych bandytów, czyli tzw. ultrasów, utożsamia się z ideologią skrajnie prawicową. Obwołali się zatem nie tylko Żydami, ale wręcz, jakkolwiek kuriozalnie to brzmi, super-Żydami. To ponury paradoks, że w ten sposób wypłoszyli ze stadionu tych, z którymi zaczęli się utożsamiać, bo mecze przerodziły się w koncerty antysemickich bluzgów.

Prezes Ajaksu nie chce odkłamywać historii, lecz naprawiać świat. W orędziu na Nowy Rok ogłosił, że zrobi wszystko, co w jego mocy, by zerwać z wizerunkiem klubu żydowskiego, bowiem wyzwala on u kibiców rywali uczucia antysemickie. Jeśli zawstydzi innych prezesów, stadiony zamienią się w kluby dżentelmenów. Przeczuwam, że już wkrótce jako pierwsze na amsterdamską inicjatywę zareagują władze rzymskiego Lazio, które zapragną wyplenić z własnych trybun nastroje neonazistowskie. Prasa oburzała się na Paolo Di Canio, który schodząc z boiska, faszystowskim gestem pozdrawiał kibiców, a przecież piłkarz rewanżował się identycznie salutującym mu dziesiątkom tysięcy fanów, do których jakoś nikt nie miał pretensji.

By zachęcić do działania rzymian, Ajaksowi musi się jednak udać. Wtedy będzie można obrać nowy cel, np. rasizm. Reprezentacja Holandii chce zastąpić w najbliższym sparingu tradycyjne pomarańczowe stroje okolicznościowymi biało-czarnymi, by zaprotestować przeciw obrażaniu czarnoskórych graczy, co znów staje się plagą - zwłaszcza hiszpańskie kluby są ostatnio notorycznie karane za podobne incydenty. To raczej mało efektywne, bo budżet Atletico nie runie od 600 euro grzywny za to, że fani podczas derbów Madrytu naśladowali małpy, gdy do piłki zbliżał się Roberto Carlos. Droga amsterdamska wydaje się mniej kręta, bo jeśli zniknie klub uchodzący za żydowski, to rzeczywiście ucichnie stadionowy antysemityzm. Tak jak przeniesienie Izraela na Madagaskar zażegnałoby prawdopodobnie permanentny kryzys bliskowschodni.

Niech więc Hiszpanie zagrają va banque i najpierw ograniczą zatrudnianie czarnoskórych piłkarzy w klubach, a później tego zabronią. Real straci nadzieję na ściągnięcie Patricka Vieiry, ale ostatecznie pozyskał właśnie innego defensywnego pomocnika Thomasa Gravesena, a swoich "ultrasów" nawiązujących do faszystowskiej symboliki pozbawi nieprzyjemnego dylematu - jak tu trzymać kciuki za faceta, w którego żyłach nie płynie nawet kropla aryjskiej krwi?

Przecież gdyby Olisadebe się do nas nie pchał, żaden Polak nie rzuciłby w niego bananem.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.