Rafał Stec: Niekończąca się opowieść

David Beckham jest wszechmocny. Turecki piłkarz Alpay, z którym Anglik pokłócił się podczas meczu eliminacji mistrzostw Europy, w kilkadziesiąt godzin ze złoczyńcy stał się ofiarą. Za zwykły boiskowy występek przeszedł piekło. A kto na całej zawierusze zyskał? Beckham. Jak zwykle.

Wina tureckiego obrońcy jest ewidentna. Prowokował sławniejszego rywala, zachowywał się niesportowo, powinien zostać ukarany. Ukarany w sposób, jaki przewidują przepisy. Pewnie nawet niezbyt surowo, bo "tylko" dźgnął rywala palcem w policzek, a do przepychanek na boisku dochodziło, dochodzi i zawsze będzie dochodzić. Rozlewu krwi uniknąć trzeba, ale agresja ze sportem tak kontaktowym jak futbol jest nierozerwalnie związana, zwłaszcza w czasach, gdy zwycięstw się nie odnosi, lecz je przeciwnikowi wydziera. Beckham co prawda twierdzi, że Alpay powiedział coś plugawego o jego matce, ale Turek ripostuje, że Anglik napluł na jego koszulkę, na biały półksiężyc, który jest mu droższy od wszystkiego w świecie ("gdyby uderzył mnie w twarz, nie zabolałoby mnie tak bardzo"). I mamy słowo przeciw słowu. UEFA zapowiedziała śledztwo, jednak kamery zarejestrowały głównie bijatykę w prowadzącym do szatni tunelu. Notabene według niektórych doniesień uczestniczyło w niej 50 osób, ale turecki antybohater raczej nie należał do aktywnych... W każdym razie, co naprawdę zaszło między piłkarzami, wiedzą tylko oni i tak już pozostanie.

Anglicy wydali jednak wyrok natychmiast i natychmiast wymierzyli sprawiedliwość, czyli urządzili polowanie na obrońcę Aston Villi. Można ich zresztą zrozumieć. Przecież za dżentelmenów uchodzą także na boisku, ze Skandynawami rywalizują o zwycięstwa w najróżniejszych klasyfikacjach fair play, a teraz jeszcze reprezentację prowadzi szwedzki selekcjoner. Przed tygodniem zmierzyli się z przeciwnikiem o reputacji skrajnie odmiennej - Turcy w ferworze walki łatwo tracą kontrolę nad sobą, wielokrotnie zresztą ponoszą tego smutne konsekwencje w postaci czerwonych kartek i głupio przegranych meczów. Kłopot polega na tym, że kiedyś Alf Ramsey mógł nawymyślać argentyńskich piłkarzy od zwierząt, a dziś polityczna poprawność nie pozwala nazywać rzeczy po imieniu. I co robić z przeświadczeniem o cywilizacyjnej wyższości nad ludami południowymi? Można najwyżej znacząco milczeć.

Angielska prasa nie milczy, co więcej, stosuje metody barbarzyńskie (np. ujawnienie prywatnego adresu piłkarza) nawet jak na jej niewybredne zwyczaje, ale pewnie usprawiedliwia się okolicznościami. Przecież to Turcy stracili głowy i wybrali wariant "wszystkie chwyty dozwolone". Emre Belozoglu otwarcie przyznawał, że presja, jaką czuł przed spotkaniem z Anglikami, przekroczyła wszystkie granice, że napięcie rosło z dnia na dzień, aż mecz "przerodził się w coś znacznie większego niż mecz piłki nożnej", że od tygodni myślał o nim obsesyjnie, nawet gdy biegał na San Siro w koszulce Interu Mediolan. - Za dużo stresu, zbyt wielka presja. Nie zagrałem tak, jak potrafię, i widziałem, że żaden z moich kolegów też nie - zwierzał się piłkarz.

Turcy dostali zatem za swoje, fanatyzm ich kibiców obrócił się przeciwko nim. A jeśli awansują do Euro 2004, wiemy już, jaki mecz (jeżeli do niego dojdzie) będzie meczem podwyższonego ryzyka. Tylko Beckham - w sensie marketingowym - znów zyskał. Przynajmniej jeśli wierzyć w jedną z teorii tłumaczących zwycięstwo w kalifornijskich wyborach Arnolda Schwarzeneggera, który został gubernatorem, choć podczas kampanii ujawniono wiele ciemnych chwil w jego przeszłości. Według tezy o "polityce narracyjnej" w rankingach popularności triumfuje dziś ten, kto opowie o sobie coś niezwykłego, nawet jego słabości stają się cnotami, jeśli są tylko "dobrze opowiedziane". I taka jest właśnie kariera piłkarska Davida Beckhama. To świetnie opowiedziana historia. Począwszy od czerwonej kartki na mundialu we Francji przez małżeństwo z gwiazdą pop, zmyśloną próbę porwania jego dzieci, transfer do Realu, skończywszy na roli ofiary w starciu z Alpayem. Hałasu znów było mnóstwo, a kto za kilka tygodni będzie pamiętał, że sędzia Pierluigi Colina w pomeczowym raporcie ledwie napomknął o awanturze? W każdym razie - jeśli wierzyć "Sunday Telegraph" - anonimowy przedstawiciel UEFA stwierdził, iż "nie potrafi sobie wyobrazić, by ktokolwiek został zdyskwalifikowany"...

Anglicy potępieni

Na kongresie Międzynarodowej Federacji Piłki Nożnej jej prezydent ostrzegł piłkarzy, że jeśli w dalszym ciągu nie będą szanować reguł i pozostaną niezdyscyplinowani, światowe władze będą wkraczać do akcji i surowo karać. Oświadczenie było ogólne, ale wiadomo, o kogo chodzi, bo w piątek Sepp Blater w bezprecedensowy sposób wskazał reprezentantów Anglii jako "zły przykład". Ostro skrytykował ich za to, że po zawieszeniu Rio Ferdinanda (nie stawił się na test antydopingowy) zagrozili bojkotem meczu z Turcją. Dodał, też że od angielskiej federacji oczekuje "surowej kary" dla piłkarza. A prasa chwali Ferdinanda za sobotni występ w meczu Manchesteru z Leeds...

Eriksson numer jeden

Sven Goran Eriksson jest najlepszym na świecie trenerem prowadzącym reprezentację, przynajmniej według statystyk dziennikarzy "Evening Standard", którzy zanalizowali wyniki wszystkich meczów o stawkę, jakie rozegrała drużyna pod ich kierownictwem. Drugie miejsce zajął Dick Advocaat (Holandia), trzecie - Senol Gunes (Turcja), czwarte - Rudi Voller (Niemcy), piąte - Carlos Alberto Parreira (Brazylia).

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.