Wszystko wyglądało tak, jakby gracze obu drużyn umówili się ze sobą, że nie zrobią sobie krzywdy. I dla Niemców i dla Koreańczyków porażka oznaczała wyeliminowanie z gry w półfinale. Kibice obejrzeli zatem tylko kilka niegroźnych strzałów na bramkę. W całym meczu nie było żadnego krótkiego rogu - stałego fragmentu gry, po którym w hokeju na trawie pada najwięcej goli. To rzecz w tej dyscyplinie sportu niebywała. To tak jakby w piłce nożnej, gdzie pada co najmniej połowę mniej goli niż w hokeju na trawie, żadna z drużyn przez 90 minut nie miała rzutu wolnego na połowie przeciwnika. W każdym hokejowym meczu krótkich rogów jest co najmniej kilka, jeśli nie kilkanaście.
W dodatku to był pierwszy remis 0:0 w mistrzostwach świata (na 30 rozegranych).
Kibice - w przeważającej większości Niemcy (mistrzostwa odbywają się w Moenchengladbach), ale i pokaźna grupa Holendrów - gwizdali i buczeli.
- Zostaliśmy wygwizdani, ale jeśli ma się tak defensywnie grającego rywala, to nie można ryzykować frontalnych ataków, żeby nie narazić się na kontry - tłumaczył się zakłopotany trener Niemców Bernhard Peters. - Cały czas mieliśmy przed oczami igrzyskach w 2000 r., gdzie niespodziewana porażka z Anglią pozbawiła nas możliwości gry o medal.
- Od początku meczu było jasne, że żadna z drużyn nie ma zamiaru grać o zwycięstwo - skomentował z przekąsem trener Holandii Roelant Oltmans. Dodał jednak, że Holendrzy sami pogrzebali swoje szanse na medal: - Gdybyśmy wygrali z jednym z tych rywali (remis z Niemcami 2:2 i sensacyjna porażka z Koreą 2:3 - przyp. red.), nie bylibyśmy skazani na taki los, jaki nas spotkał.
Nawet w relacji na oficjalnej stronie Międzynarodowej Federacji Hokeja uznano mecz za bardzo kontrowersyjny. Autor wykpił oba zespoły pisząc, że równie mocno bały się stracić bramki jak wejść w półkole strzałowe rywala (w hokeju na trawie tylko z tego pola można zdobywać gole). Swoją drogą to zupełnie inna polityka informacyjna w porównaniu do FIFA (Międzynarodowa Federacja Piłkarska). Na oficjalnej stronie tegorocznego piłkarskiego mundialu nie było na przykład ani jednej wypowiedzi kipiących z gniewu Australijczyków, kwestionujących dyskusyjny rzut karny w meczu z Włochami, a także ani słowa o trzech żółtych kartkach dla Josipa Simunicia, które pokazał mu angielski sędzia Graham Poll w jednym meczu.
Samych Niemców zawstydziła gra ich drużyny. "Der Spiegel" na swojej stronie internetowej wraca o niechlubnej przeszłości i przypomina mecz Niemcy - Austria podczas piłkarskich mistrzostw świata w 1982 r., gdy obie drużyny zagrały tak, aby wyeliminować z turnieju Algierię. Na początku spotkania Horst Hrubesch zdobył gola, a potem na boisku nie działo się już nic ciekawego. Dzięki lepszej różnicy bramek Austriacy i Niemcy awansowali do II rundy, a Algierczycy wrócili do domu. Tamten mecz stał się synonimem boiskowych układów. O powtórce z Gijon (tam odbył się mecz Niemcy - Austria w 1982 r.) piszą także inne niemieckie gazety.
Trener Niemców dementuje, że doszło do jakichkolwiek układów. - Nie mówię po koreańsku - dodał dość głupio, jakby myślał, że wszyscy z ekipy rywali mówią tylko w swoich ojczystym języku.
- Dlaczego mieliśmy narażać się dla Holendrów? - pyta retorycznie niemiecki napastnik Christopher Zeller. - Przykrość, jaka spotkała kibiców, zrekompensujemy w półfinale.
W meczach o finał zagrają Australia z Koreą i Niemcy z Hiszpanią. Holendrom pozostała gra o piąte miejsce.