Jerzy Engel: Umówiłem się, że po losowaniu eliminacji do mistrzostw Europy, jeszcze w styczniu, zasiądziemy do rozmów. Jest wola obu stron, by umowę przedłużyć. Mam nadzieję, że wszystko będzie OK.
- Oczywiście. Szanse są spore, bo po raz pierwszy od dawna losowani będziemy z drugiego koszyka. Chciałbym tę szansę wykorzystać, bo sami sobie tę okazję stworzyliśmy. To kolejne wyzwanie dla trenera - pierwszy w historii awans do finałów ME. Jednak na razie koncentruję się na mundialu.
- Chciałoby się powiedzieć: 2001 roku!, nie mijaj. Awansowaliśmy w pięknym stylu, jako pierwsi z Europy. Strzeliliśmy 21 goli. Ale nie chodzi tylko o to, że zagramy w finałach mistrzostw świata. Rozegraliśmy mecze, na jakie wszyscy czekali. Przypomnę wyjazdowe: Ukraina, Norwegia, Walia. Albo spotkanie z Norwegią w Chorzowie. Ta drużyna trzyma kibica w napięciu, każdy wierzy, że możemy zmienić losy meczu nawet w ostatniej chwili. Pojęcie "futbol na tak" przyjęło się w Europie. Inni trenerzy mówią już o "positive kind of football".
- A wy widzicie to inaczej? Każdy z poprzednich selekcjonerów miał takie same możliwości i podobnych zawodników. Ja wprowadziłem kilku nowych: Żewłakowów, Kryszałowicza, Olisadebe, Krzynówka... Wróciłem do Kałużnego i Świerczewskiego. Wziąłem to, co najlepsze z poprzedniej reprezentacji i dołożyłem swoje.
Sukces wziął się stąd, że dałem zespołowi sposób i możliwość gry najnowocześniejszym systemem oraz pracy najlepszymi metodami. Okazało się, że gdy polscy piłkarze mogą pracować na tym samym poziomie, co najlepsi na świecie, potrafią grać bardzo dobrze. Mieliśmy taki sam komputer, jak inni, podróżowaliśmy tak samo szybkim autobusem czy samolotem, pokazaliśmy nowoczesną taktykę. Podjęliśmy ryzyko, bo nie było nic do stracenia. To zadziałało. I to najważniejsza różnica, porównując to, co było, do tego, co jest.
- Nie zgadzam się z tym. Sukces nic nie zaciemnia. Awans niewiele zmienia, ale jego efekty przyjdą za kilka lat. Dzieci znowu wracają do futbolu, chodzą do klubów, grają na powietrzu, w turniejach halowych. Podczas MŚ wszyscy będą wybiegać na boiska. Jestem przekonany, że zostanie zbudowany stadion narodowy, że na AWF w Warszawie powstanie centrum przygotowań reprezentacji narodowej. To wszystko teraz ruszy, fala ogranie całą Polskę.
- Nie. Bo prasa nie pozwoli, byśmy zachłysnęli się sukcesem i go nie wykorzystali. Wy dziennikarze musicie cały czas przypominać o tym, że nie ma boisk, stadionów, że na obóz przed MŚ trzeba jechać do Niemiec...
- Zgadza się. Na opłatku z przyjaciółmi rok temu wszyscy życzyli mi jednego: awansu do finałów MŚ. W tym roku jeden życzył mi zdrowia i gratulował awansu, drugi życzył wyjścia z grupy, trzeci medalu, a czwarty tytułu mistrza świata. Dla każdego sukces oznacza co innego. Trzeba być realistą, patrzeć, jaką jesteśmy siłą. Jeśli jednak mój zespół będzie w komplecie, unikniemy kontuzji, to stanowimy niezłą zaporę. Nas nie jest łatwo pokonać. Jednak jak będzie na mundialu? Nie wiem. Kazimierz Górski też jechał na MŚ po to, by wyjść z grupy. Wrócił z medalem.
- A skąd mamy mieć więcej? Nie zapominajmy o tym, nie jesteśmy potęgą. Bo kim my jesteśmy? W Champions League nie mieliśmy klubu od lat, w mistrzostwach Europy nie graliśmy nigdy, a do MŚ wróciliśmy po 16 latach. "Odkurzyliśmy się", inni patrzą na nas trochę z przymrużeniem oka.
- Cieszy mnie, że większość z nich zmienia kluby na lepsze, idą do przodu. To jest najcenniejsze. Hitem był transfer Jurka Dudka do najlepszego klubu Europy. Ale też Świerczewski trafił do Marsylii, jeśli Jacek Bąk zadomowi się Lens, też będzie świetnie. Ja sądzę, że to nie koniec. Taki zawodnik, jak Paweł Kryszałowicz powinien grać wyżej niż w II Bundeslidze.
- Takich zawodników, jak Karwan, jest w ligach zachodnich bardzo dużo. Reszta zależy od umiejętności menedżera, by ulokować Karwana w odpowiednim klubie. Z drugiej strony nie wiem, czy Karwanowi opłaca się teraz odejść z Legii. Za pół roku będzie wolnym zawodnikiem i ten milion dolarów może trafić do jego kieszeni.
- Tak, ale może ludzie z Zachodu oceniający Bartka nie są nim tak zachwyceni, jak my. Uważają, że nie jest tak dobry, jak nam się wydaje. Na razie wywalczył sobie podstawowe miejsce w reprezentacji, strzelił dwa-trzy gole. Mundial pokaże, ile wart jest naprawdę.
- Kłos nie gra na swojej pozycji . Ustawiany jest na lewej obronie. I nie gra tak ofensywnie, jak w kadrze. Nie może pokazać swoich możliwości. Gdyby grał z prawej strony, byłby lepszy.
Kałużny wciąż boryka się z kontuzjami. Jednej dobrze nie wyleczy, a już ma następną. Jego mięśnie nie są mocne. W kadrze też nie grał parę razy, bo był kontuzjowany. Albo puchło mu kolano, albo bolały kostki. Cottbus to jednak taki zespół, że ciężko mu obejść się bez Radka. I dlatego gra, choć jest bez formy.
- Kiedyś sposób gry Schalke zaskakiwał rywali. Teraz ich rozpracowano. To wciąż średniej klasy zespół niemiecki, który tylko może pokonać najlepszych. Kiedy im nie idzie, Hajto włącza się do akcji ofensywnych i prawie cały ciężar gry obronnej spoczywa wtedy na Tomku Wałdochu. A takiego ciężaru on nie może udźwignąć.
- Nie. Urazy w tym momencie nie wpływają źle na zawodników. Powiedziałbym, że przedłużają możliwość wypoczynku. W przypadku Hajty, kiedy grał od początku do końca we wszystkich meczach, uraz kostki - zabrzmi to paradoksalnie - wyjdzie mu na dobre.
- Wiedziałem, na co go stać. Zmienił stosunek do reprezentacji, spoważniał. Ta zmiana podejścia Hajty do meczów to efekt współpracy w kadrze oraz systemu gry drużyny narodowej, który odpowiada Tomkowi. Pewność z kadry przeniósł do klubu. W Champions League był wybijającym się graczem na tle najlepszych drużyn Europy. Postępy poczynił nie tylko Hajto. Także Dudek, Olisadebe, Karwan, Kryszałowicz, Świerczewski. O Piotrku nie mówi się wiele, ale z defensywnego pomocnika - bywały mecze w Bastii, że nie mógł wychodzić poza koło przy środkowej linii boiska - stał się wspaniałym rozgrywającym, liderem drużyny. Na początku Żewłakowowi i Kłosowi zarzucano brak angażowania się w grę ofensywną. Teraz konstruują akcje, mają wiele asyst, strzelają gole.
- Z tego transferu będę zadowolony tylko wtedy, jeśli Arek będzie grał. Na razie jest wypożyczony na trzy miesiące. Anglicy chcą zobaczyć, czy da radę. Futbol angielski jest ciężki. Jeśli Arek zacznie grać, skorzysta na tym kadra.
- Trzymaliśmy za niego kciuki, by znowu nie zapeszyć. Wiele razy dzwonił do nas, że ma już wszystko załatwione, po czym okazywało się, że musi zostać w Lyonie. On jest potrzebny kadrze, ale musi wygrać walkę o miejsce w składzie.
- ... i jeszcze ja będę na ławce rezerwowych jako selekcjoner? Śmiałbym się, tak jak teraz. To byłby niezły dowcip.
- Kiedy słyszę taką wiadomość, uśmiecham się. Bo wniosek z tego taki, że prawidłowo pracuje jego menedżer. Wokół zawodnika robi się szum, może Juventus czy Inter się na niego nie skusi, ale np. Fiorentina. A jak zaczną interesować się Włosi, to dołączą Hiszpanie, potem Niemcy i Anglicy. Karuzela się kręci.
- To piękna historia, szczególnie przed Wigilią. Ale nieprawdziwa. Olisadebe idzie swoją drogą i Engel nie ma z tym nic wspólnego. My się w ogóle nie kontaktujemy, bo od rozmów z zawodnikami grającymi na Zachodzie jest Edward Klejndinst. Ja wkraczam tylko w wyjątkowych sytuacjach.
Jeśli chodzi o serdeczności, to jestem tak samo miły dla Olisadebe, jak dla wszystkich innych reprezentantów. Owszem, on może czuć do mnie sentyment, bo odegrałem w jego życiu ważną rolę. Pomogłem mu w Polsce, w dostaniu obywatelstwa, ułożeniu życia... Beze mnie byłoby to niemożliwe. Ale w kadrze to nie ma znaczenia. On nie gra dla Engela, tylko dla Polski. Bo kocha ten kraj. Tu zbudował dom, ożenił się...
Ale skrytykować też go potrafię, na przykład za mecz z Kamerunem.
- Tak na dobrą sprawę jest ich wielu i nie ma żadnego. Bo nie daj Boże coś się stanie, jakaś kontuzja - i już po pewniaku. A wiadomości hiobowych było w tym roku wiele.
- Tak. Po to jest cypryjski dwumecz w lutym - z Wyspami Owczymi i Irlandią Płn. Tam zagrają głównie zawodnicy z ligi polskiej. Zobaczymy graczy, których obserwujemy na co dzień, ale dotąd ich nie powoływaliśmy.
- Czasem mówimy: ten zawodnik gra świetnie, strzela gole i ja go powołuję. A on nagle znajduje się w innym świecie. Widzi podczas treningów, ile mu jeszcze brakuje. Liga nie przekłada się na reprezentację. Kadra ma już swój sposób gry, schematy i nowy zawodnik ma problemy z wkomponowaniem się do zespołu. Zdaję sobie sprawę, że im dłużej ta reprezentacja jest ze sobą, tym trudniej jest się do niej dostać. Francuzi grają tym samym składem sześć czy osiem lat. Portugalczycy też niewiele zmieniają. Tylko my cały czas kombinujemy.
- Nigdy nie oczekuję, że zawodnik dobrze zagra w debiucie, ale wręcz odwrotnie. Dlatego zapomniałem już o meczu z Islandią. W lidze on może improwizować. Nie ma ścisłego, agresywnego krycia, Kamil ma sporo swobody. I gra dobrze. Ale jak przyszło do improwizacji w Reykjaviku, pojawiły się problemy. Nie mógł improwizować, bo obrońcy stanęli blisko niego, ale dostanie szansę w lutym.
- Dobre. Wreszcie gra na jednej pozycji. I mam nadzieję, że zacznie grać jeszcze lepiej.
- Za kogo by Pan go dziś wstawił? Za Olisadebe, Kryszałowicza, Marcina Żewłakowa czy nawet za Gilewicza bądź Juskowiaka? To spore ryzyko. Napastnik musi strzelać gole, a on tego w Feyenoordzie nie robi za często. Jest fajnym dryblerem, dobrze się go ogląda, ale bramek nie zdobywa, jak na zawołanie. My potrzebujemy graczy strzelających, kończących akcje, podających już mamy. Ale Smolarka będziemy obserwować.
- Ja zrobiłbym to samo. Nagle coś się stanie - kontuzja, choroba i potrzeba panu obrońcy, a jest pięciu napastników. Na szczęście w kadrze jest kilku graczy uniwersalnych. Np. Marek Koźmiński.
- Na prawej pomocy. Dobrze, że Tomek Iwan wrócił do gry w Austrii Wiedeń. Bo poza nim i Bartkiem Karwanem jest bieda. Różnica między nimi a resztą jest ogromna.
- Bo na tle najlepszych prowadzi się selekcję negatywną. Od razu widać zawodników, którzy nie są w stanie podołać stawianym im zadaniom. Teraz mamy zespół ułożony, trzeba doskonalić nowe warianty gry, taktyki, gry ofensywnej, defensywnej - np. na podstawie meczu z Rumunią. Za mecz z Argentyną musielibyśmy zapłacić masę pieniędzy. Nie zagramy z nimi.
- Wyobraża Pan sobie, że moglibyśmy zgubić choćby minutę z tego, co robią nasi rywale? Niemożliwe. Właśnie skompletowałem kasety z ich meczów. A te, które będą grali, obejrzymy na żywo.
- Cieszyliśmy się z dwóch rzeczy - że nie gramy w "grupie śmierci", oraz że z rozstawionych drużyn wpadliśmy na Koreę. To, że gramy z Koreą, USA i Portugalią, nie ma większego znaczenia. Dla Polski każdy mecz będzie szalenie ciężki. Nam wszystko jedno, z kim gramy. Nie pokonamy łatwo Kostaryki czy Paragwaju. W każdy mecz trzeba włożyć wszystko, co ma się najlepszego. I dlatego może dobrze, że pierwszy, a nie trzeci mecz gramy z Koreą. W meczu otwarcia oba zespoły będą gotowe do walki.
- A Polska nigdy nie przegrała pierwszego meczu na MŚ. Możemy walczyć także na statystyki.
- Jestem pewien, że polscy kibice obejrzą mundial na żywo w paśmie otwartym. Nie wiem, kto to pokaże: Polsat, TVP1... Jeśli nie, to Niemcy już ogłosili, że mecze Polska - Korea i Polska - Portugalia będzie można obejrzeć w ich telewizji. Niekodowanej. A kablówkę albo anteny satelitarne mają w Polsce niemal wszyscy.
- A polskiego Pan słucha? Przecież i tak wszyscy wyłączają polski komentarz, co to za różnica (śmiech).
- Pierwszy Figo, drugi Beckham, trzeci Rivaldo. Trafiłem pierwszych dwóch, Brazylijczyk był czwarty. Wyprzedził go Raul.
- To takie pytanie, jak o Giggsa czy Szewczenkę. Cały świat wie, jak gra Figo, a nikt nie umie go powstrzymać. I nagle Polacy to zrobią? Na pewno trzeba będzie ułożyć tak grę, by jak najbardziej zabrać mu możliwości pokazania atutów. Oczywiście nie będzie tego realizował jeden zawodnik, bo to niemożliwe, ale - podobnie jak z Giggsem czy Szewczenko - piłkarze będą przekazywać sobie Portugalczyka.
Figo to wielki piłkarz. Wspaniała osobowość, którą wpływa na całą drużynę. Potrafi wziąć ciężar gry na siebie, odwrócić losy meczu w każdej chwili.
- Zaczynając pracę z kadrą, powiedziałem zawodnikom, że nie są ani trochę gorsi od najlepszych. Mecz z Francją to pokazał. Piotrek znakomicie zagrał przeciwko Zidane'owi. Francuz nie grał słabo tak po prostu, tylko Piotrek go wyłączył z gry. I jeszcze znakomicie prowadził zespół.
- Bo całe życie wmawiano mu, że jest genialnym zawodnikiem defensywnym. Ustawiano go z tyłu i kazano odbierać piłkę rywalom. Do dziś woli podać niż strzelić. I dlatego w reprezentacji tym, który wchodzi do przodu ze środka pola, jest Kałużny, a nie Świerczewski.
- Nie. Wybrałbym kogoś, kto zdobywa sporo bramek. Figo to geniusz, jeśli chodzi o rozgrywanie i strzela gole od czasu do czasu, ale ja potrzebuję gracza, który trafia do siatki regularnie. Wybierałbym między Rivaldo a Batistutą.