Premier League - wszyscy przeciw Chelsea

Ruszyła liga angielska czy raczej wybuchła wojna o mistrzostwo Anglii? - Wszyscy nas atakują, bo się boją. Chelsea to szatan, a wszyscy inni są aniołami - ironizuje trener faworytów Jose Mourinho. I sam wrogość rywali podsyca.

Mistrzowie kraju w kilkanaście miesięcy osiągnęli to, na co piłkarze Manchesteru United pracowali latami - kiedy stali się absolutnymi hegemonami Premier League, przeciwnicy i kibice z całego kraju szczerze ich nienawidzili, zazdroszcząc im tłumu gwiazd i nieograniczonego budżetu. Nawet za "Czerwonymi Diabłami" nie stał jednak bogacz tak zamożny i hojny jak Roman Abramowicz (zainwestował już w klub przeszło pół miliarda dolarów!), nawet oni nie zbliżyli się do osiągnięć Chelsea, która w poprzednim sezonie zdobyła tytuł, bijąc całą serię ligowych rekordów: straciła najmniej goli (15), najwięcej razy zachowała czyste konto (25), odniosła najwięcej zwycięstw (29) i zdobyła najwięcej punktów (95). A przecież na mistrzostwo Anglii czekała pół wieku...

Chelsea najbogatsza? Bzdura

Londyńczycy znów są bezdyskusyjnym faworytem, bo tylko oni w czołówce znów się wyraźnie wzmocnili i tylko oni nie mają choćby jednego słabego punktu. Za taki mogła uchodzić lewa obrona - wskutek notorycznych kontuzji Wayne'a Bridge'a - ale tę lukę łatwo wypełni Asier del Horno, rewelacyjny Bask, który grając w Athletic Bilbao, wyspecjalizował się w strzelaniu goli potentatom, gnębić lubił zwłaszcza Real Madryt. A ponieważ Chelsea ściągnęła także Michaela Essiena i Shauna Wrighta-Phillipsa (byłby regularnym reprezentantem Anglii, gdyby nie ślepa miłość trenera Erikssona do gasnącego Beckhama), Mourinho będzie miał najprzyjemniejszy z trenerskich kłopotów: jak zadbać o ego graczy wybitnych, których będzie trzeba sadzać na ławce rezerwowych. Ławce najsilniejszej w świecie - w niedzielę, gdy Chelsea strzeliła gola beniaminkowi Wigan Athletics w 93. min, ocalała nie dzięki opatrzności, ale błyskowi geniuszu Hernana Crespo.

Co najmniej w tym samym stopniu, co fortuna Abramowicza, o sukcesach Chelsea przesądza szkoleniowa klasa Portugalczyka, bo londyńczykom wciąż nie udało się ściągnąć choćby jednej gwiazdy światowego formatu. Tego lata chcieli przede wszystkim Stevena Gerrarda (Liverpool) i Andrija Szewczenkę (Milan), ale pozostali klubem, który bożyszcza tłumów kreuje, a nie kupuje. Wbrew powszechnemu odczuciu Chelsea nawet nie płaci kosmicznych sum - w dziesiątce najlepiej opłacanych zawodników ligi są tylko Lampard (80 tys. funtów tygodniowo) oraz Duff (70. tys.), i to nie na najwyższych pozycjach. Trener Mourinho mówi zresztą, że nikt wzmacniania składu nie okupuje takim trudem jak on, a wzmacniać trzeba, by w zespole nie było zastoju.

Po pierwsze, jego drużyna jest tak mocna, że wzmocnić ją mogą już tylko piłkarze z absolutnego topu, a tych kluby legendy oddają niechętnie. Po drugie, na rynku obowiązuje podwójny cennik: z ceną dla Chelsea i dla wszystkich innych. Prezes francuskiego Lyonu odrzucił kilka ofert transferu Michaela Essiena, choć te dawno przekroczyły poziom zdrowego rozsądku, i jeszcze narzeka, że Abramowicz widzi w nim "francuskiego wieśniaka w berecie i z bagietką w kieszeni", co tłumaczyć można chyba tylko głębokim kompleksem. Ryzykował zresztą podwójną stratę, bo piłkarz chciał odejść, więc trener Houllier go nie wystawiał. Do transferu doszło dopiero, gdy Chelsea wyłożyła 25 mln funtów.

Arsenal nie gra czysto?

Mourinho lubi, kiedy go zaczepiają, sam zresztą prowokuje konfrontacje, bez których wyraźnie nie może żyć. "Mind games", czyli pozaboiskowe osłabianie morale przeciwnika, wymyślili Anglicy, ale do perfekcji opanował je dopiero portugalski szkoleniowiec. Gerrardowi wytknął, że ten za dziesięć lat pożałuje, iż został w Liverpoolu, bo spojrzy w tabelę rekordów, i zobaczy, jak wiele osiągnęła Chelsea. Arsenalowi zarzucił grę nie fair, bo odkrył, że po jesiennych terminach Ligi Mistrzów lokalni rywale zawsze grają w kraju mecze u siebie. Jego piłkarzy natomiast po europejskich starciach czekają wyjazdy, i to na ciężkie boje, m.in. z Manchesterem Utd, Evertonem oraz Liverpoolem.

- Może nie jestem najinteligentniejszy na świecie, ale też nie jestem skończonym głupcem. Czy naprawdę tylko Jose Mourinho dostrzega w tym coś dziwnego? - pyta Portugalczyk i wskazuje problem: wiceprezes Arsenalu David Dein zasiada zarazem w zarządzie angielskiej federacji. Argumenty, że terminarz się losuje, do niego nie docierają. Do takiego stylu pracy zresztą już przyzwyczaił, nie od dziś bowiem scala drużynę, stosując syndrom oblężonej twierdzy. Ma zresztą trochę racji: jeśli posłuchać trenerów i piłkarzy, cała Premier League szykuje się, by napsuć krwi Chelsea.

Ligowe władze starają się gasić konflikty i karać za nieprzemyślane wypowiedzi, ale agresywnej retoryki raczej nie wyrugują. Chelsea i Arsenal dzieli już czysta nienawiść, co widać było nawet podczas zwycięskiego dla mistrza kraju meczu o Community Shield. Ostrych fauli i złośliwości nie brakowało, a w lidze piłkarze będą cofać nogę jeszcze rzadziej. W prasie roi się od wzajemnych uszczypliwości, a prowadzący Arsenal Arsene Wenger z lubością powtarza, że londyńscy rywale faszerują się "finansowym dopingiem". Co ma zresztą rzec, kiedy Chelsea się wzmacnia, a on traci kapitana i duchowego przywódcę Patricka Vieirę? Ściągnięty z VfB Stuttgart Białorusin Aleksander Hleb raczej go nie zastąpi (to zresztą zupełnie inny typ gracza), a plejada młodych zdolnych może znów "pęknąć", kiedy rozstrzygać się będzie wyścig po tytuł. O ile bowiem Arsenal pozostaje potencjalnie najbardziej bramkostrzelnym zespołem na Wyspach (tylko pod tym względem Chelsea komuś ustąpiła w minionym sezonie), to nie może być pewna bramkarza Jensa Lehmanna, a prawy obrońca Lauren to żadna przeszkoda dla szybkich skrzydłowych.

Manchester: ostatnia szansa Fergusona?

Golkiperzy to ostatnio permanentny kłopot wyspiarskich potęg. Tym razem obsadę bramki zmienił i Liverpool, i Manchester. Ten pierwszy ma czyniącego cuda Rafaela Beniteza, jajogłowego w typie Mourinho, który jest zdolny wygrywać pojedyncze bitwy nawet dysponując przeciętnymi piłkarzami, ale na długi sezon może mu nie wystarczyć potencjału. Ponieważ nie zdołał sprzedać ani Jerzego Dudka, ani Milana Barosa, to nie wzmocnił drużyny tak, jak chciał. I nie ma np. żadnej alternatywy dla pary stoperów Carragher-Hyypia (marzył o Jorge'a Andrade z Deportivo La Corunii). Co gorsza, pozwolenia na pracę na Wyspach nie dostał urodzony w RPA Chilijczyk Mark Gonzalez, po którym Benitez sobie sporo obiecywał. Rządowi biurokraci uznali, że reprezentacja Chile zajmuje zbyt niskie, bo 72., miejsce w światowym rankingu.

Trener Manchesteru, który od lat bezskutecznie szuka następcy Petera Schmeichela, ściągnął natomiast do bramki Edvina van der Sara. W sobotnim debiucie Holender miał interwencje rewelacyjne, ale popełnił i poważny błąd. Alex Ferguson, twórca potęgi klubu z Old Trafford, nie zdobył tytułu od dwóch lat (co nie przytrafiło mu się od początku poprzedniej dekady), ale to jedyny trener na Wyspach, którego Mourinho traktuje z ogromną atencją, nie zwracając się do niego inaczej jak "szefie".

Czy tylko ze względu na przeszłość? Ferguson wyraźnie ostatnio nie nadąża nad futbolowym postępem, przegrywa starcia z drużynami stawiającymi na wyrafinowaną taktykę, a ustawienie z jednym napastnikiem przynosi bardzo mało goli (57 w minionym sezonie, najmniej od kilkunastu lat). Najzdolniejszy nastolatek świata Wayne Rooney na skrzydle się zresztą zwyczajnie marnuje.

Lato na Old Trafford było niespokojne. Fundament defensywy Rio Ferdinand długo ociągał się z przedłużeniem kontraktu, poważnie naraził się kibicom, zanim z pensją 100 tys. funtów tygodniowo nie został najlepiej zarabiającym graczem ligi. Fani nie pogodzili się z przejęciem klubu przez amerykańskiego miliardera Malcolma Grazera, grożąc bojkotem trybun i zakładając własną drużynę FC United of Manchester. W dodatku Ferguson kłócił się z Royem Keane'em, liderem drużyny i swoim boiskowym alter ego, dla którego wciąż nie znalazł następcy. A próbował rozpaczliwie, na pozycję defensywnego pomocnika przesuwając klasycznego łowcę goli Alana Smitha.

Czy Ferguson zbuduje jeszcze jeden wielki Manchester? Konkurencja wzrosła, tymczasem Szkot to trener bardzo emocjonalny, stanowiący przeciwieństwo zimnokrwistych drani w typie Mourinho czy Beniteza, którzy osiągają dziś sukcesy.

Kiedyś, jeszcze pracując w ojczyźnie, Mourinho poprowadził mecz z aparatem monitorującym pracę serca. Okazało się, że puls wzrósł mu - minimalnie - tylko raz, gdy pobiegł w przerwie do szatni i lekko się zdyszał. On działa jak robot, nie podejmuje irracjonalnych decyzji, popełnia mało błędów, a ufający mu bezgranicznie kibice, pytani, kogo chcą najbardziej pokonać, odpowiadają: tego, z którym zagramy w finale Ligi Mistrzów.

Największe transfery (w milionach funtów):

Najwięcej zarabiający (w tys. funtów tygodniowo)

Najdroższe bilety w Europie (ceny w funtach najtańszych sezonowych karnetów na mecze mistrza i wicemistrza, dane za "Timesem"):

Chelsea 650 Arsenal 885

Juventus 153 Milan 85

PSV 135 Ajax 109

Lyon 194 Lille 87

Bayern 174 Schalke 131

Benfica 158 Porto 167

Barcelona 181 Real Madryt 285

Olympiakos 354 Panathinaikos 188

Rangers 327 Celtic 350

Copyright © Agora SA