Rafał Stec: Stragan z polską piłką

Dwa lata temu zakochałem się w Marku Koźmińskim. Oto do Polski przyjechał młody, dynamiczny biznesmen, który postanowił zostać prezesem pierwszoligowego Górnika Zabrze. Wiedziałem, że jako piłkarz spędził 10 lat we włoskiej Serie A (żaden jego rodak nie utrzymał się w najbogatszej wówczas lidze świata tak długo!), więc na pewno zdążył pojąć, jak prowadzi się futbolowy biznes. Koźmiński miał prezencję, mówił ładnie po polsku, a przede wszystkim nie obiecywał złotych gór - powtarzał mantrę o rozsądnym zarządzaniu, nie chciał w rok dogonić Wisły Kraków, ale spokojnie pracować, myśleć długofalowo, powoli budując profesjonalny klub, którego nie zgubi dążenie do sukcesu na skróty.

Wraz z redakcyjnym kolegą Robertem Błońskim wracaliśmy z Zabrza zauroczeni. Właśnie zetknęliśmy się z człowiekiem, który zapewni polskiemu futbolowi przyszłość, którego zapał, skuteczność i know-how sprawią, że postpeerelowscy działacze dyletanci odejdą w niesławie. Koźmiński nie miał milionów Cupiała czy Drzymały, ale o piłce wiedział więcej niż obaj biznesmeni razem wzięci. "Kupić paru młodych piłkarzy, niech trenują według jednego schematu, rozpisać plan na kilka lat" - to cytat z wywiadu, jakiego nam wówczas udzielił. Elokwentny prezes obiecywał też, że przekona do zainwestowania w klub Gudzowatego, Kulczyka, Waltera lub kogoś innego z listy najbogatszych Polaków.

Brzmiało pięknie, wyszło jak zwykle. Przez Górnika przewinął się tłum beztalenci z zagranicy (i nie tylko), tak jak to dzieje się w wielu naszych klubach, które istnieją głównie dla prowizji handlujących żywym towarem pośredników. Nie mam zamiaru zgadywać, kto zarabiał na transferach do/z Zabrza, ale wiem, że drużyna się nie rozwijała, nie była zarządzana po europejsku, a dziś - kiedy dryfuje raczej w kierunku drugiej ligi - jej właściciel rejteruje. Finansowo raczej nie stracił, bo kilku piłkarzy zdążył jeszcze sprzedać. Słowem - wyszedł na swoje.

Gorzej - jakkolwiek górnolotnie to nie zabrzmi - z tzw. interesem polskiej piłki. Miała być nowa jakość, jest stara beznadzieja. Koźmiński przywiózł z zachodu ładne, ale puste opakowanie. Poza umiejętną autopromocją (podpartą gadaniną o sentymencie do rodzimego futbolu) nie zaoferował niczego. Moja (nasza?) miłość była naiwna i z góry skazana na niepowodzenie. Dowodów, że ludzie polskiej piłki to małoduszni egoiści, którzy pichcą swoje małe biznesiki, po czym zwijają manatki, zebraliśmy przez lata bez liku.

Nie wiem, gdzie teraz trafi Koźmiński. Podejrzewam tylko, że bliżej niż na Wembley czy Camp Nou będzie stamtąd do bazaru na Stadionie Dziesięciolecia.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.