Na piątkowej gierce Penksa dał się poznać jako łowca goli - strzelił trzy bramki i jego zespół wygrał 4:1. Nie tylko z tego powodu, ale też z racji podobieństwa do Tomasza Frankowskiego, został nazwany "starszym Frankowskim".
- Penksa robi pozytywne wrażenie. Znakomicie operuje lewą noga, zawsze znajduje się na właściwym miejscu w rejonie szesnastego metra. Poprawnie się porusza, ma niezłą szybkość - oceniał Penksę trener Jerzy Engel. O tym, czy Słowak z Bańskiej Bystrzycy zostanie wiślakiem, zadecyduje jego gra w dzisiejszym sparingu z Wacker Burghausen.
- Już 22 maja mój menedżer Adam Mandziara powiedział mi, że mogę trafić do Wisły, ale mój przyjazd na zgrupowanie tego zespołu odwlekał się w nieskończoność. Siedziałem na walizkach ponad tydzień i miałem już tego dość - nie kryje Penksa.
Do końca maja grał w drużynie wicemistrza Węgier - Ferencvarosu Budapeszt. - Klub zalega mi sporo pieniędzy z tytułu premii. Oddałem sprawę do węgierskiego sądu. Mieli je wypłacić do 15 lipca, w przeciwnym razie nie wystartują w Pucharze UEFA, bo sprawa trafi do FIFA - tłumaczy.
W reprezentacji Słowacji Marek nie grał od 10 lat. Dlaczego? - Wszystko przez to, że w 1998 r. starałem się o obywatelstwo austriackie. Grałem wtedy w Rapidzie Wiedeń i nie miałem dobrych stosunków ze słowacką federacją - nie kryje. - Gdy później chciał mnie powołać trener Jurkemik, miałem kontuzję. Pech.
Penksa nie boi się gry pod presją na wypełnionym stadionie Wisły. - W Budapeszcie na derbach grywałem przy 14-tysięcznej publice, więc jestem przyzwyczajony - zapewnia i jednocześnie ma świadomość, że Wisła jest silniejsza od Ferencvarosu. - Zresztą pokonała nas w sparingu - przypomina.