Piotr Haczek dla ?Gazety": w Danii się nie przeklina

Niespodziewanym gościem mityngu w Bielsku był medalista mistrzostw świata w sztafecie Piotr Haczek, który przyjechał z Danii.

Na przełomie dekady Haczek był czołowym biegaczem sztafety tzw. lisowczyków, która zdobyła m.in. mistrzostwo świata w Lizbonie (2001, hala) i wicemistrzostwo w Sewilli (1999) i Maebashi (1999, hala). Ponadto Haczek reprezentował nasz kraj na dwóch olimpiadach (w Atlancie i Sydney).

Piotr Płatek: Pojawił się Pan na mityngu w dość niespodziewanej roli.

Piotr Haczek: Jestem obecnie trenerem koordynatorem w lekkoatletycznym klubie w ... duńskim Aalborgu. Do Bielska przyjechałem z czwórką swoich zawodników, przebywaliśmy ostatnio na zgrupowaniu w pobliskiej Wiśle.

Jest Pan zadowolony ze startu swoich podopiecznych?

- Spisali się bardzo dobrze. Jeden wygrał w biegu na 400 metrów, pozostała trójka poprawiła swoje rekordy życiowe. To młodzi zawodnicy, którzy dopiero uczą się biegania.

Jak Pan trafił do Danii?

- To było 15 miesięcy temu, namówił mnie Duńczyk Christian Birk, z którym znam się z zawodniczych czasów. Mam kontrakt do kwietnia 2007 roku. Aalborg to 150-tysięczne miasto, naprawdę piękne. W Danii życie jest znacznie spokojniejsze niż w naszym kraju.

Ja poza pracą w klubie mam też zajęcie w Duńskiej Federacji Lekkoatletycznej, gdzie zajmuję się szkoleniem grupy talentów.

Ciężko się było przystosować do życia w Skandynawii?

- Początki może aż tak łatwe nie były, ale obecnie znam już język, mam mieszkanie, pracuje mi się naprawdę dobrze. Języka uczyłem się przez około roku, jest dość trudny w wymowie, ale gramatyka naprawdę łatwa.

A swoich zawodników nie uczy Pan polskiego?

- Oni sporo już umieją. Przekleństwa? Pytają, co znaczą niektóre słowa, ale w Danii się nie przeklina.

Copyright © Agora SA