Trener Cracovii Wojciech Stawowy: Nie czuję się jak zwycięzca

Klimat psuje porażka z Amicą w ostatniej kolejce. Przegraliśmy w piętnaście minut mecz dający prawo gry w pucharze UEFA. Widocznie w tym spotkaniu nie wszystko dopiąłem na ostatni guzik - podsumowuje sezon trener Stawowy.

Waldemar Kordyl: Obawiał się Pan o swoją posadę?

Wojciech Stawowy: Pracuję dopiero siedem lat z seniorami i dwa lata na ligowym poziomie. Cały czas zdobywam wiedzę o tym, jak funkcjonuje klub i jak się nim rządzi. Do pewnych rzeczy trzeba podchodzić z dystansem. Cała ta sytuacja była kapitalną lekcją wyobraźni i rozsądku.

Czy takie indywidualności jak prezes Filipiak i Pan będą umiały ze sobą współpracować?

-To zawsze jest rozmowa dwóch mężczyzn wymieniających poglądy i oby wszelkie działania zmierzały dla dobra Cracovii. Powinien więcej rozmawiać i spotykać się z profesorem, wtedy będzie mi łatwiej i lepiej. A przede wszystkim będę wiedział, czego ode mnie oczekuje.

Wygląda Pan jednak na mocno przygaszonego.

- Przegrałem wielką sprawę z Amicą i dlatego jest mi smutno. Nie wszystko związane z drużyną jest dopięte. Niewyjaśnione są kwestie z moimi asystentami Robertem Jończykiem i Piotrem Wrześniakiem.

Prezes zarzucił Panu błędy w szkoleniu młodzieży i funkcjonowania rezerwy Cracovii.

- Cieszę się, że miał zastrzeżenia, szanuję to i doceniam. Dzięki temu wiem, co powinienem jeszcze poprawić. Pod swoją opieką będę teraz miał nie tylko pierwszy zespół i rezerwę, ale dwa zespoły juniorów starszych i jeden juniorów młodszych. Będę się bacznie przyglądał szkoleniu młodzieży i teraz trenerzy tych grup będą mieli przerąbane [śmiech].

Jest Pan zadowolony z minionego sezonu?

- Klimat psuje porażka z Amicą w ostatniej kolejce. Przegraliśmy w piętnaście minut mecz dający prawo gry w pucharze UEFA. Widocznie w tym spotkaniu nie wszystko dopiąłem na ostatni guzik. Pozostanie duży niedosyt i nie wiem, jak długo jeszcze będzie trwał. Jestem zadowolony z piątego miejsca, bo dawno nie było beniaminka, który zaszedł tak wysoko. Po raz pierwszy po latach nieobecności Cracovia nie musiała martwić się o utrzymanie. Ale nie czuję się jak zwycięzca.

Co się stało we Wronkach?

- Do 70. min graliśmy najbardziej dojrzały mecz w lidze. Potem po indywidualnych błędach wiara i motywacja wzięły w łeb. Wszystko prysło jak bańka mydlana.

Można było uniknąć porażki z Amicą?

- Błędem była zmiana Michała Świstaka, który zamiast na boku, powinien wzmocnić środek obrony. Niepotrzebnie przesunąłem Marka Bastera na lewą pomoc. Powinienem dłużej pomyśleć i przewidzieć, co może się stać. Ale ja też się uczę. Potrzebny jest dodatkowy bodziec w sytuacjach kryzysowych. Denerwujące sa słowa Janusza Wójcika [w Canal + - red.], który krytykuje moją osobę, a tak naprawdę nic nie wie o Cracovii.

Były błędy w innych spotkaniach?

- Najbardziej pluję sobie w brodę za porażki z Górnikiem Zabrze i Wisłą Płock. Nie powiem o szczegółach, ale gdybym inaczej wykonał pracę na treningach przed tymi meczami, mielibyśmy dziś dwa punkty więcej i miejsce w pucharach.

Tomasz Moskała to zupełnie nieudany transfer.

- Tomek, gdy do nas przyszedł, miał jednostronny start do przodu i wykorzystywał szybkość. W Cracovii wyrobił w sobie nawyki. Nie będzie już grał na lewym skrzydle, ale na środku ataku. Ustawienie musi być optymalne i sprawiać mu przyjemność.

Nie wykorzystywał Pan Witolda Wawrzyczka.

- Silny strzał i dobre warunki fizyczne to nie wszystko. Witek to doskonale wie, bo jest niezwykle inteligentnym piłkarzem. Węgrzyn, Skrzyński czy Świstak grali lepiej taktycznie. Totalną bzdurą jest twierdzenie, że Witek nie grał, bo był człowiekiem Mikulskiego. Etyka trenerska nie pozwalałaby mi na branie kasy od piłkarzy za grę w podstawowym składzie. Nikogo nie będę promował, a piłkarze mają oczy i rozum.

A inni zawodnicy?

- Piątek i Szczoczarz mogą więcej grać, jeżeli poradzą sobie z emocjami.

Często po meczach brał Pan na siebie całą winę za piłkarzy. Chciał Pan ich przez to chronić?

- Kiedyś rozmawiałem z pewnym kreatorem mody. Dowiedziałem się od niego, że powinienem chodzić w garniturze i krawacie, bo będę bardziej wyglądał na trenera, a po drugie, nigdy publicznie nie przyznawać się do błędów, bo to obniży mój autorytet. Z obydwoma stwierdzeniami nie zgadzam się, bo kto przyzna się do błędu, ten drugi raz go nie popełni.

Czy po wersji oszczędnościowej ogłoszonej przez prezesa [nie będzie żadnych drogich transferów - przyp. red.] wciąż upiera się Pan przy walce o mistrzostwo Polski w sezonie 2005/06?

- Może ktoś uzna mnie za człowieka zarozumiałego czy psychicznie chorego, ale dalej stawiam taki cel przed sobą i zespołem. Nie mam gorszych piłkarzy niż Wisła, Amica,Legia czy Groclin. Może pojawić się inny problem: plaga kontuzji.

Brak Kazimierza Węgrzyna będzie bardzo odczuwalny?

- Będzie go bardzo trudno zastąpić, bo żaden inny zawodnik Cracovii nie ma tyle doświadczenia. Nie ma takiego wojownika z cechami przywódczymi. A wynika to z doświadczenia ligowego. Świetnie dyrygował blokiem obronnym, przy nim dobrze czuli się pozostali zawodnicy. W moim odczuciu Kaziu mógłby jeszcze pograć dwa sezony z nami. Nawet gdyby już nie grał w podstawowej jedenastce, to choćby po to, by pomagać kolegom.

Czy doświadczenie Węgrzyna będzie wykorzystane w klubie?

- Z tego co wiem, to w takim kontekście rozmawiał z Kaziem prof. Filipiak. Chciałbym, by został w Cracovii kimś w rodzaju dyrektora sportowego lub menedżera. Będę Kazia gorąco do tego namawiał po jego powrocie z urlopu.

Wojciech Stawowy - Kilka minut dzieliło go od wytyczonego przez siebie i drużynę celu, czyli czwartego miejsca dającego grę w Pucharze UEFA. Bezwzględnie zasługuje jednak na olbrzymi szacunek i podziękowania. Stworzył "z niczego" zespół, który zawojował Polskę i ma swój styl. Do ekstraklasy wniósł bowiem świeżości i był postrachem najlepszych. Stawowy to prawdziwa indywidualność, potrafiący bronić własnych racji i przeciwstawić się prezesowi Januszowi Filipiakowi. Co przypłacił kłopotami zdrowotnymi i omal nie stracił posady. Trener wywiązał się z przedsezonowych zapewnień. Każde miejsce powyżej szóstego po rundzie miało być sukcesem. I tak się stało, bo Cracovia była piąta. Ambitny, pracowity, wymagający od siebie i innych, szukający wciąż nowych rozwiązań taktycznych. Obrana na wiosnę taktyka 4-3-3 sprawdziła się połowicznie. Konserwatywny przy ustalaniu składu, przywiązany do "swoich" zawodników. Do mankamentów Cracovii należy dopisać słabe wykorzystanie stałych fragmentów gry: rzutów wolnych i rożnych.

wak

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.