Podsumowanie występów KSZO Ostrowiec

10. miejsce w tabeli. Utrzymanie - zapewnione kilka kolejek przed końcem, i to bez konieczności dramatycznej walki o uniknięcie baraży. Cel KSZO w minionym sezonie został osiągnięty, ale trudno znaleźć osobę, która byłaby z tego naprawdę zadowolona.

Biorąc pod uwagę możliwości piłkarskie drużyny i finansowe klubu, można było liczyć na ciut więcej. Choćby na to, by walka o ekstraklasę była rzeczywista, a nie tylko propagandowa.

Scenariusz taki powtarza się co pół roku. Gdy Stasiak przeniósł swoją drużynę do Ostrowca, miała ona spokojnie grać w środku tabeli. Nie udało się. Potem miała uniknąć utrzymania w barażach - przyszło jej toczyć boje z Unią Janikowo. Przed nowym sezonem mówiono, że plany określone zostaną w przerwie zimowej, ale zespół stać na grę w czołówce. Ale końcówka rundy jesiennej - tylko jedna porażka w sześciu meczach i awans z pierwszego miejsca w grupie do 1/8 Pucharu Polski - tak rozbudziła apetyty, że znów zaczęto mówić o ekstraklasie. I choć zespół zajmował dopiero dziewiąte miejsce, a do premiowanego awansem trzeciego tracił aż 14 punktów, to liczono na doścignięcie zaplecza czołówki. Ale nie wolno było tracić punktów u siebie. A KSZO przy Świętokrzyskiej zgubił je w kluczowych meczach z Kolporterem Koroną (0:3), Widzewem Łódź (1:4), a także z Górnikiem Polkowice (0:1). Do tego trzeba było przywieźć coś z wyjazdów, a to udało się tylko z walczącymi o ligowy byt - z Radomiakiem (3:0) i z RKS Radomsko (1:0) oraz w Mławie z MKS (2:0).

Żeby dogonić czołówkę, trzeba było jej również odbierać punkty. A właśnie w meczach z tymi drużynami KSZO był kompletnie rozbity. Wspomniane porażki z Koroną i Widzewem, do tego baty w Białymstoku od Jagiellonii (0:3) i porażka w Gdyni z Arką (1:2) praktycznie przesądziły o tym, że w walce o awans KSZO nie odegrał jednak żadnej roli. Ostrowieckim kibicom zostaje cieszyć się, że zespół walczył jak równy z równym z GKS-em w Bełchatowie, będąc pierwszą drużyną w rozgrywkach, która w tym sezonie tam nie przegrała. Można też było się cieszyć ze zwycięstw z Kujawiakiem Włocławek (1:0) i Podbeskidziem Bielsko-Biała (2:1) u siebie, ale to ciągle za mało, zwłaszcza w stosunku do oczekiwań kibiców i właściciela.

Dlatego nie może dziwić kolejna rewolucja, której Mirosław Stasiak chce dokonać. Po kilku latach pożegnał menedżera-trenera Mariusza Łaskiego. Działa on w piłce od lat, ale jego drużyny wyników nie osiągały. Równie długo obraca się w środowisku menedżerów, ale żaden ze sprowadzonych przez niego piłkarzy furory nie zrobił. Cieszył się, że udało mu się ściągnąć do Ostrowca takich piłkarzy, jak Łukasz Gorszkow, Grzegorz Skwara, Tomasz Żelazowski, Jarosław Solarz czy Jacek Berensztajn. Zadowolonym można być jedynie z tego ostatniego.

Mirosław Stasiak po raz kolejny zmienił też trenera. Ściągnął do Ostrowca Jerzego Masztalera ze Świtu Nowy Dwór - człowieka, który jest spoza układu znajomości regionalnych prezesa i ostrowieckich działaczy. On ma zmienić oblicze drużyny. Na razie z klubem pożegnało się ośmiu graczy. Mają ich zastąpić piłkarze młodsi, głodni sukcesów. Na papierze wszystko wygląda bardzo dobrze. Jaki będzie efekt? Oby lepszy niż poprzednie roszady na stanowisku trenera.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.