Podsumowanie sezonu 2004-2005 w wykonaniu Pogoni Szczecin

Przyznaję dobrowolnie: i przed sezonem, i przed rundą wiosenną wierzyłem, że drużyna Pogoni może (powinna) odgrywać ważną rolę w ekstraklasie. Tak jednak nie było. Zawód czuję nie tylko ja, ale wszyscy związani z klubem i miastem. Był to sezon straconej szansy!

Latem ubiegłego roku byłem optymistą. "Wisła, Legia, Pogoń" - tak zapowiadałem sezon 2004-2005. Wydawało się, że transfery były dobre, a skład zespołu, który wywalczył awans, na tyle już mocny, że Pogoń bez kłopotów będzie grała o najwyższe lokaty.

Zawiodłem się. Jesień była zła. Niektórzy twierdzili, że to frycowe beniaminka, ja - że to zwykła słabość i niewykorzystanie potencjału drzemiącego w ekipie. Zimą były kolejne roszady i dwa obozy (w tym Brazylii). Tyle że już nie wierzyłem w szumne zapowiedzi o wielkich gwiazdach, ale zaufałem trenerowi Bohumilowi Panikowi ("Pogoń międzynarodowa. Silna jak nigdy?"). Przyjście Czecha w końcówce jesieni błyskawicznie zaprocentowało poprawą gry w obronie. Oczekiwałem, że po zimowym okresie przygotowawczym zespół będzie lepiej grał również w ofensywie. Że Pogoń dopracuje się swojego stylu. Zawiodłem się.

Obiecanki cacanki

Kolejni szkoleniowcy portowców obiecywali atrakcyjną i skuteczną grę. Z tych zapowiedzi nic nie wyszło. Jak Pogoń grała dobrze w ataku, to popełniała katastrofalne błędy w obronie. Jak uszczelniła defensywę, zapomniała o ofensywie. Liczyłem na czeski futbol, ale nie spodziewałem się, że będzie on aż tak nieprzyjemny (pasywny) dla oka.

Jesienią, gdy do Szczecina przyjeżdżały markowe zespoły, trybuny były pełne, i to mimo kiepskiej gry gospodarzy. Wiosną frekwencja spadała, choć drużyna notowała serię nieprzegranych spotkań. Wielu fanów odwróciło się, bo mecze portowców były tak dynamiczne, jak południowoamerykańskie seriale.

Przed każdym spotkaniem trenerzy i piłkarze obiecywali poprawę, grę o honor i dla kibiców. Słów nie realizowali na boisku i coraz częściej byli wygwizdywani. Rzecz rzadka w Szczecinie.

Gdzie te gwiazdy?

Zupełnie nie sprawdziło się kilku piłkarzy, którzy byli kreowani na gwiazdy przez właścicieli klubu. Adriano podpisał wysoki kontrakt z Pogonią, bo jest Brazylijczykiem i miał świetnie opracowane CV. Działacze dali się skusić i popełnili błąd. Ale nie tylko Adriano zawiódł. Wielkie były oczekiwania wobec Rafała Grzelaka, Giuliana, Macieja Terleckiego, Claudia Milara, Fernando Silvery, Przemysława Kaźmierczaka i Ediego Andradiny. To nauczka dla Antoniego i Dawida Ptaków, którzy odpowiadają za transfery. Zbyt szybko kreują swoich piłkarzy na gwiazdorów, a one najczęściej są bardzo blade. Grzelak miał kompletnie nieudaną jesień, Giuliano i Terlecki nie wrócili do formy sprzed lat, Silvera miał być czarodziejem środka boiska (z Pogonią pożegnał się po dwóch meczach), a Kaźmierczak ma za sobą nieudaną rundę wiosenną, z której pewnie zapamięta jedynie przypadkowy debiut w reprezentacji Polski. Także o Milarze i Edim jeszcze nie można powiedzieć, że są gwiazdami rozgrywek.

Zabrakło lidera

Przyczyną słabej gry Pogoni był również brak lidera w drugiej linii. Gdy przed półtora rokiem klub rozstawał się z Pawłem Drumlakiem, nikt nie robił z tego tragedii. Spotkania w I lidze pokazały jednak, że w Pogoni nie ma następcy "Drumiego" i nie ma kto rozegrać piłki. Czech Tomas Kuchar nie poradził sobie z presją, podobnie jak i Kaźmierczak, a Michał Łabędzki jest defensywnym pomocnikiem. Brakowało zawodnika, który współpracowałby z bocznymi sektorami i nadawałby tempo akcjom.

Nie było również w zespole lidera z charyzmą i piłkarskimi umiejętnościami. Kimś takim był Olgierd Moskalewicz, ale jego pozbyto się zimą. Walczaki w drużynie są np. Julcimar, Grzegorz Matlak i Krzysztof Michalski. Ale nie są to piłkarze, którzy kreują grę. Kaźmierczak ma papiery, ale jeszcze nie ma zimnej głowy w ważnych momentach. Jeśli zostanie w Pogoni, nabierze niezbędnego doświadczenia. Zbyt szybki transfer może zastopować mu karierę.

Burze w klubie

Niewątpliwie wpływ na wyniki zespołu miały również częste zmiany zachodzące we władzach. Pogoń jest jedynym klubem w Polsce, który w ciągu jednego sezonu miał aż czterech prezesów. Sezon rozpoczynał Krzysztof Waszak, później był Dawid Ptak, Tadeusz Dąbrowski, a kończył znów Waszak. Gdyby za tymi zmianami szła również poprawa organizacji klubu, byłoby dobrze. Tak jednak nie stało się, a stanowisko prezesa Pogoni ma znaczenie marginalne. Wiadomo, że najważniejsze decyzje i tak podejmuje Antoni Ptak (oficjalnie jedynie przewodniczący rady nadzorczej spółki).

Część kibiców do dziś nie zapomniało Ptakowi seniorowi jego ubiegłorocznego straszenia odejściem z Pogoni, tym, że na kilka dni wymusił zamknięcie niezależnej strony internetowej. Być może zapomnieliby, ale Ptak w maju wykupił akcje kibiców w spółce, o co ci mają żal połączony z obawami, że biznesmem bez przeszkód wyprowadzi się ze Szczecina.

Taka groźba faktycznie istnieje, choć sam Ptak uspokaja i twierdzi, że nie ma takiego zamiaru. Z każdym miesiącem nie uzyskuje jednak wsparcia ze strony miasta (tereny pod inwestycje), a irytacja rośnie.

Miesiąc na decyzję

Przed nami gorący okres - szczególnie transferowy. Ostatni sezon dobitnie pokazał, że I liga to za wysokie progi dla wielu zawodników. Z większością Pogoń już się rozstała, kolejne ruchy wkrótce. Zespół trzeba gruntownie przemeblować i wzmocnić, w przeciwnym wypadku portowcy mogą być skazani na grę o utrzymanie się, bo tegoroczni beniaminkowie już się zbroją.

Najszybciej musi być podjęta decyzja w sprawie obsady funkcji trenera. Sezon kończył Bogusław Pietrzak. Nawiązał szybko kontakt z piłkarzami, poprawił grę w ofensywie, ale nie odniósł zwycięstwa. Może miał mało czasu... niech więc kontynuuje pracę, dobierze nowych graczy oraz dobrze "rozpakuje" prezent z Ameryki (działacze szukają tam wzmocnień).

Dopiero po tych personalnych decyzjach będzie można coś powiedzieć o aspiracjach na nowy sezon. A te w Szczecinie są ogromne. Podobnie jak moje.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.