Legia zakończyła nieudany sezon

Jesteśmy frajerami - twierdzili wściekli piłkarze Legii po nieszczęsnym występie w Grodzisku. - Ten mecz był jak cały sezon - stwierdził z kolei kapitan drużyny Artur Boruc. Niby więc miejscami nie taki zły, a w końcowym efekcie fatalny. Przynajmniej dla klubu, którego ambicje sięgają znacznie wyżej niż z trudem wywalczone prawo do gry w Pucharze UEFA

W środę w Grodzisku przegranymi karnymi w półfinale Pucharu Polski Legia zakończyła sezon 2004/05. Sezon, w którym rozbiła niepokonaną od ponad roku na krajowych boiskach Wisłę Kraków, w którym zdeklasowała lokalnego rywala Polonię, odnosząc na jego boisku najwyższe zwycięstwo w historii. Ale też sezon, w którym potrafiła przegrać u siebie z przedostatnią w lidze Odrą Wodzisław, przez kilkaset minut nie strzelając bramki i w skandaliczny sposób marnując karne. To, co stało się na stadionie Groclinu, było podsumowaniem całości.

- Tracimy frajersko bramki, brakuje nam skuteczności. Gdybyśmy popełniali dużo błędów w obronie, jeszcze bym to zrozumiał. Ale my nie popełniamy błędów, tylko od razu tracimy bramki. Nie wiem, jak to możliwe - dziwił się Boruc, dla którego półfinał Pucharu Polski mógł być ostatnim występem w Legii. Specjalnie dla niego z trybun oglądał mecz menedżer Celticu Gordon Strachan. 25-letni bramkarz wywarł na nim pozytywne wrażenie.

Karne to loteria

- Dlaczego jest tak dobrze, skoro jest tak źle? - zapytał kiedyś publicznie Kazimierz Górski. Choć chodziło mu o zupełnie inną drużynę, to powiedzenie łatwo można zastosować do opisywanych okoliczności. O błędach popełnionych przez kierownictwo klubu, z nieprzemyślaną zmianą na stanowisku osiągającego dobre wyniki trenera na czele, powiedziano i napisano już tyle, że nie ma sensu się powtarzać. O tym, że przekwalifikowany w trybie nagłym z piłkarza na szkoleniowca Jacek Zieliński musiał mieć minimum czasu (tymczasem wyniki były potrzebne od zaraz), by wejść w nowe wcielenie, też wielokrotnie już było. Niemniej wypada zauważyć, że zarówno jesienią, gdy dopiero przejmował drużynę, jak i wiosną, kiedy był po raz pierwszy po zaplanowanych przez siebie zimą przygotowaniach, drużyna potrzebowała czasu na złapanie rytmu i osiąganie pożądanych wyników.

Dlatego opinie o nim jako o szkoleniowcu zmieniały się jak w kalejdoskopie. Najpierw było, że jest za młody i potrzebuje asystentury u boku doświadczonego trenera. Potem był trenerem utalentowanym, w mig chwytającym najbardziej nowoczesne futbolowe teorie. Następnie po serii klęsk stał się nieudacznikiem, a po triumfie nad Wisłą znowu bardzo zdolnym fachowcem. Legia miała więc momenty dobre, nawet bardzo dobre, a jednak w efekcie finalnym trudno ocenić cały sezon na plus. Przed rokiem była wicemistrzem kraju i grała w finale pucharu. Teraz jest trzecia i zaliczyła tylko półfinał. - Legia przeciwko nam zagrała bardzo dobrze - przyznał trener Groclinu Duszan Radolsky. - Nie będziemy miło wspominać spotkań z Groclinem, a przecież w każdym mieliśmy wiele sytuacji. Po raz kolejny zabrakło skuteczności. Rundę wiosenną rozpoczęliśmy od niestrzelonych karnych, tak też ją kończymy. A karne to loteria - stwierdził Zieliński. Czy tylko dlatego jednak się nie udało?

Kogo nam trzeba?

Zieliński przestawił zespół na grę z jednym napastnikiem i czterema obrońcami, co poza sporadycznymi wyskokami pozytywnych efektów przez długi czas nie dawało. Drużyna goli mało traciła, ale przede wszystkim ich nie zdobywała. Mimo wszystko gra pod koniec sezonu wyglądała na tyle dobrze, że można mieć także nadzieje, iż niedługo przyniesie bardziej wymierne efekty. Skoro więc pomysł jest dobry, to może problem mamy głównie z wykonawcami?

Ustawiony na tzw. szpicy Marek Saganowski nie jest wymarzony do tej roli. Kiedy biegał za głównego egzekutora, jakim wcześniej w Legii był Stanko Svitlica, albo kiedy współpracował z będącym w wystrzałowej formie Piotrem Włodarczykiem, wszystko to grało. Ale wtedy warszawska drużyna miała dwójkę w ataku. Saganowski w środowym meczu z Groclinem zaskoczył wygrywanymi w błyskotliwy sposób pojedynkami. Tylko że taki sposób gry nie może nas zaskakiwać. Musimy mieć pewność, że ten, który ma strzelać bramki, nie tylko będzie męczyć obrońców, lecz będzie trafiał do siatki (no i wyleczy się z karnych, ponieważ po kolejnym niestrzelonym to już chyba nastąpi?).

Saganowski i tak był z 14 golami trzecim strzelcem ligi, ale do niedościgłych wiślaków zabrakło mu sporo. Tych goli nawet z taką szpicą mogłoby jednak być dwa razy więcej, gdyby nie szwankowała pomoc. Choć nie szwankowała na całej linii, bo defensywni (czasem Łukasz Surma, czasem Veselin Djoković) czy jeden boczny (Bartosz Karwan - szkoda, że ciągle kontuzjowany, bo tylko z nim w składzie Legia osiągała pozytywne wyniki) mieli liczne dobre momenty.

Zabrakło przede wszystkim kogoś, kto by tym wszystkim porządził w środku w sposób bardziej dobitny niż średnioligowy. Aleksandar Vuković takim kreatorem był tylko w pucharowym rewanżu z Lechem, kiedy zaskoczył wszystkich, bo po raz pierwszy po trzech latach w Legii zdobył gola z wolnego. Akurat po tym występie nie zagrał z Wisłą i jego miejsce zajął Tomasz Sokołowski I, po raz któryś już przeżywający renesans. Zieliński nie zmienił tego układu na derby z Polonią i abstrahując od klasy rywala ta gra naprawdę płynnie wyglądała. Trener Legii, który nie raz powtarzał, że zdaje sobie sprawę, iż Vuković traci sporo piłek, ale ceni go za wykonane w meczu dwóch, trzech niekonwencjonalnych podań, znowu jednak przywrócił Serba do składu. I wyglądało to tylko przyzwoicie. A "Sokół" na koniec sezonu wrócił do składu, choć nie na środek, tylko na bok pomocy. I nagle okazało się, że nie tylko Karwan w Legii umie walczyć na skrzydle. Widząc, jak na tle kolegów prezentuje się 35-letni zawodnik, który umie przyjąć piłkę i w przeciwieństwie do większości legionistów nie sprawia mu kłopotu uderzenie z woleja, trzeba zaapelować, by nie puszczać go wolno, tylko na zasadzie wygasającego pod koniec czerwca kontraktu. Mógłby zostać, choćby i na pół roku.

A co o uzupełnieniach składu? Więcej mógł dać drużynie Paweł Kaczorowski, lecz po chwilowym wzlocie wtopił się w szarość. Ale jego można zrozumieć, niełatwe życie zgotowali mu bowiem warszawscy kibice. Veselin Djoković? Nieźle, choć bez rewelacji. Raczej nie poziom międzynarodowy. Tomasz Sokołowski II? Serce do gry, Legii trzeba jednak więcej na prawej obronie. Młodzi, jak Jakub Rzeźniczak czy Marcin Smoliński, pokazali niezłe momenty, ale na razie trudno na nich opierać siłę zespołu. I jest jeszcze Jacek Magiera. Przez każdego nowego trenera na początek odsyłany na ławkę, a w końcu trafiający do składu. Trudno przecenić jego pozytywny wpływ na młodych piłkarzy. W piłce nie o wpływ jednak przede wszystkim chodzi, ale... To pewnie temat na osobne opowiadanie.

Zresztą o indywidualnych przewagach i stratach już także pisaliśmy, z wyróżnieniem Tomasza Kiełbowicza (to osobisty triumf trenera Zielińskiego, bo dotychczasowy lewy pomocnik bez przestawienia go na obronę nie miałby żadnych szans, by zaistnieć w reprezentacji). Także odrodzony Wojciech Szala - z pośmiewiska trybun przeobraził się na pewnego środkowego obrońcę - to także zasługa trenera. Generalnie - czego potrzeba drużynie, by nie przegrywała meczów, których nie ma się prawa przegrać? Środkowego obrońcy w typie i o autorytecie Jacka Bąka, ponieważ Szala mimo zalet nie jest w stanie zapanować nad niekontrolowanym luzem Dicksona Choto. Potrzeba także lidera drugiej linii, który nie miałby kłopotu z opanowaniem stojącej piłki. Potrzeba cofnąć Saganowskiego (niech biega), a kupić kogoś (może być Słowak), kto częściej wykorzystywałby niekonwencjonalne podania.

Przygotowania Legii

23-28 czerwca - urlopy

1-9 lipca - zgrupowanie w austriackim Lutzmannburgu

2 lipca - mecz z Crveną Zvezdą Belgrad

5 lipca - mecz z Austrią Wiedeń lub Rapidem Wiedeń

8 lipca - mecz z FC Nürnberg lub Energie Cottbus

9 lipca - powrót ze zgrupowania

12 lipca - mecz z Bayerem Leverkusen w Warszawie

16 lipca - mecz z Admirą Wacker Moedling w Warszawie

24 lipca - inauguracja ligi z Arką w Gdyni

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.