Zespoły dzieliła przepaść. Pod każdym względem. Poczynając od sytuacji finansowej i wysokości budżetu, na klasie zawodników kończąc. Biedny zespół z Katowic nie miał przy Łazienkowskiej nic do powiedzenia. Bo i mieć nie mógł.
Dobrze, że chociaż trener Jan Furtok nie nakazał wszystkim swoim zawodnikom stanąć 20-30 m przed swoją bramką i "murować" do niej dostępu. Katowiczanie grali, na ile potrafili. W pierwszej połowie częściej dośrodkowywali z narożnika niż Legia. Ale byli za słabi, by strzelić gola. Stworzyli jedną sytuację przed przerwą (uderzenie Łukasza Wijasa po dośrodkowaniu z rogu było minimalnie niecelne). Druga okazja także była, ale Dawidowi Pliżdze piłka odbiła się od piszczela, a do tego zawodnik gości był na spalonym.
Legia przewyższała spadających z ligi katowiczan o klasę. Aż miło było patrzeć na grę Tomasza Kiełbowicza, który niemal szalał na lewym skrzydle, a jeszcze przed przerwą miał bodaj pięć bardzo dobrych dośrodkowań oddanych w pełnym biegu. Jedno z takich podań, po ziemi w 14. min, zakończyło się golem. Zaskakujące, że bramka padła po... kontrataku. Jakub Rzeźniczak odebrał piłkę, podał do Piotra Włodarczyka. Ten zbiegł do środka i ładnie zagrał na skrzydło do pędzącego niczym ferrari Kiełbowicza. Obrońca Legii wyłożył piłkę Markowi Saganowskiemu, ten dostawił nogę i było 1:0 (to 50. gol tego zawodnika w barwach Legii).
Młodzi piłkarze z Katowic mogli tylko patrzeć, jak gra Legia. Może przyda im się to w II lidze. W zespole Jacka Zielińskiego oprócz Kiełbowicza prym wiedli ci, którzy zawiedli w półfinałowym spotkaniu Pucharu Polski, czyli środkowi pomocnicy - Aleksandar Vuković oraz Jacek Magiera. Pierwszy uczestniczył niemal w każdej akcji ofensywnej, rozgrywał. Drugi odbierał piłki w środku pola, miał wiele wygranych pojedynków ze słabymi rywalami. Ale także kreował. W 31. min kombinacyjna akcja Legii, wymiana piłki między Saganowskim a Magierą zakończyła się strzałem i golem tego drugiego.
I tylko Piotr Włodarczyk - negatywny bohater meczu z Groclinem - przełamać się nie mógł. Zupełnie inaczej mogły się potoczyć jego losy, gdyby nie błąd arbitra w 11. min. 28-letni napastnik Legii dostał dobre podanie od Vukovicia i zza pola karnego strzelił gola. Ale w tym momencie chorągiewka asystenta była w górze - w momencie podania na spalonym był Paweł Kaczorowski, który nie uczestniczył w grze. Później z grą Włodarczyka było gorzej. Znowu przydarzyły mu się niewykorzystane sytuacje, strata, po której z ławki poderwał się wściekły trener Zieliński. Znowu widać było blokadę - choć mecz zaczął naprawdę dobrze.
W drugiej połowie wiele się nie zmieniło. Legia wciąż atakowała, choć z mniejszym zaangażowaniem i dokładnością niż w pierwszej połowie. Warszawianie grali już jakby od niechcenia, stracili koncentrację. W 77. min Saganowski - po pięknym podaniu Tomasza Sokołowskiego I - był sam przed Mateuszem Sławikiem. Pogubił się jednak, piłka zaplątała się gdzieś między nogami i w efekcie bramki nie było.
Katowiczanie tak jak przed przerwą mieli swoją sytuację. W 68. min szybki Plizga (najlepszy w zespole Jana Furtoka) uciekł Wojciechowi Szali i pozostałym obrońcom, ale ostatniej przeszkody na drodze do gola przy Łazienkowskiej pokonać nie zdołał. Jego dobre uderzenie z 18 m efektownie wybronił Artur Boruc. 10 min później strzał rezerwowego Damiana Mielnika nieznacznie minął cel.
A pod koniec spotkania najważniejszym wydarzeniem było pojawienie się na boisku kończącego karierę 38-letniego Marka Jóźwiaka.
Legia Warszawa 2 (2)
GKS Katowice 0
Strzelcy bramek
Saganowski (14. po podaniu Kiełbowicza), Magiera (30. po podaniu Saganowskiego)
Składy
Legia: Boruc - Sokołowski II, Szala Ż , Choto, Kiełbowicz - Kaczorowski (66. Sokołowski I), Rzeźniczak (82. Surma), Vuković, Magiera (89. Jóźwiak), Włodarczyk - Saganowski
GKS: Sławik - Bartnik, Król, Widuch, Górski - Mysiak (89. Sala), Wijas (46. Mielnik), Pęczak, Krauze (70. Sroka) - Pliżga, Czerwiec
Widzów: 6 tys.
Sędziował: Krrzysztof Zdunek (Łódź)