"Klęska artystów" - pisze po meczu brazylijska "Zero Hora", wywołując w głowach kibiców trochę zamętu. Mecz nie zakończył się bowiem porażką artystów, ale ich zwycięstwem. Tyle że w roli wirtuozów wystąpili tym razem Argentyńczycy prowadzeni przez Juana Romana Riquelme. Już w 4. min fenomenalne podanie gracza Villarrealu sprawiło, że Hernan Crespo znalazł się praktycznie sam na sam z bramkarzem i chwilę po jego strzale 65 tys. osób na stadionie Monumental zerwało się z miejsc po raz pierwszy. Dida nie mógł sięgnąć piłki.
13 min później Riquelme rozegrał porywającą akcję, którą zwieńczył uderzeniem w okienko brazylijskiej bramki. Największym jednak dziełem sztuki piłkarskiej była asysta Javiera Savioli przy trzecim golu. Crespo wykorzystał to fenomenalne zagranie i po jego główce było 3:0!
"Triumf skromności" - przyznał brazylijski dziennik "O Globo", podkreślając, że przed meczem Argentyńczycy jak jeden mąż podkreślali, iż faworytem jest Brazylia. Nawet boski Diego Armando Maradona stwierdził, że "Canarinhos" powinni być wzorem dla jego rodaków. Znając resentymenty między obiema wielkimi drużynami, można wyobrazić sobie jak na Crespo, Saviolę czy Riquelme mogły podziałać słowa ich największego idola.
Piłkarze Argentyny mają wiele powodów, by czuć kompleks wobec brazylijskich gwiazd - znacznie wyżej cenionych ostatnio w klubach europejskich. Już w 2001 roku Riquelme trafił do Barcelony, ale nie zrobił tam kariery i został wypożyczony do Villarrealu. Zaraz po nim Barca pozbyła się Savioli, by swego zbawcę i największego idola znaleźć w osobie Ronaldinho, który poprowadził ją właśnie do tytułu mistrza Hiszpanii. Nawet barceloński "Sport" podkreślał po wczorajszym meczu wyższość niechcianych graczy Barcy nad ukochanymi.
To samo co Saviola i Riquelme mógł czuć także Hernan Crespo. Chelsea wypożyczyła go do Milanu, gdzie próbuje ratować karierę, tymczasem o napastników Brazylii - Adriano (Inter) i Robinho (Santos) - biją się wszyscy najbogatsi z Realem Madryt i Chelsea na czele.
Argentyńczycy znaleźli jednak najlepszy sposób na podreperowanie swojego morale kosztem odwiecznych rywali. Jak przyznaje brazylijska "Folha", "przejechali kanarkowych", ścierając ich w pierwszej połowie z powierzchni ziemi. Ani Ronaldinho, ani Kaka, ani Adriano czy Robinho nie potrafili odpowiedzieć na zabójcze ciosy gospodarzy. Ronaldinho dostał żółtą kartkę za brzydkie, choć lekkie uderzenie w twarz Juana Pablo Sorina (kolejny niechciany w Barcelonie). Atomowy strzał Roberto Carlosa, który przyniósł Brazylii honorowego gola, był tylko na otarcie łez.
Argentyna jako pierwsza z Ameryki Płd. zakwalifikowała się do finałów mistrzostw świata. Brazylia wciąż czeka na awans, choć to ona uchodzi za zespół niedościgniony. Do środy niemal wszystkim wydawało się, że hitem turnieju w Niemczech musi być samba. Tymczasem Argentyna pokazała reszcie świata, jak leczyć się z kompleksu "Canarinhos".
ARGENTYNA - BRAZYLIA 3:1 (3:0): Crespo (4., 40.), Riquelme (18.) - Carlos (71.).
Sędziował: Gustavo Mendez (Urugwaj).
Widzów: 65 tys.
ARGENTYNA: Roberto Abbondanzieri - Fabricio Coloccini, Roberto Ayala, Gabriel Heinze - Luis Gonzalez (70. Javier Zanetti), Javier Mascherano, Juan Pablo Sorin, Kily Gonzalez - Juan Roman Riquelme - Javier Saviola (82. Carlos Tevez), Hernan Crespo
BRAZYLIA: Dida - Cafu, Juan, Roque Junior, Roberto Carlos - Emerson, Ze Roberto, Kaka - Ronaldinho - Robinho (61. Renato), Adriano.
Pozostałe mecze: Chile - Wenezuela 2:1, Paragwaj - Boliwia 4:1, Kolumbia - Ekwador 3:0, Peru - Urugwaj 0:0