Kalu Uche: Jeszcze wszystkim pokażę!

Na treningu Wisły w roli obserwatora pojawił się skrzydłowy Uche. - Pytanie tylko, który Kalu będzie u nas grał. Ten, którego pamiętamy z meczów z Schalke, Parmą, Lazio, czy zawodnik, który później zostawił drużynę w najmniej odpowiednim momencie - zastanawiał się prezes Wisły Janusz Basałaj.

Jeszcze nie wiadomo, czy Nigeryjczyk zostanie w Krakowie na przyszły sezon. - Ma ambicję gry w mocnych ligach europejskich, ale obiecał mi, że jeśli nie dostanie żadnej oferty, to pierwszego lipca przyjdzie na trening i będzie myślał tylko o występach w Wiśle - zdradził trener Werner Liczka, który wczoraj rozmawiał z Kalu.

Głównym czynnikiem, który ciągnie piłkarza na Zachód są lepsze warunki finansowe w tamtejszych klubach. W Wiśle ma najwyższy po Macieju Żurawskim kontrakt - ok. 200 tys. euro, ale w Bordeaux zarabiał pół miliona euro.

- Dobrze pamiętam o przysłowiu z "niewolnika nie ma pracownika", ale z drugiej strony Kalu ma z nami kontrakt jeszcze na ponad dwa lata - zwraca uwagę prezes Basałaj i zapewnia, że nie dopuści do sytuacji, by w składzie znalazł się zawodnik, który "jedną nogą gra w naszym klubie, a drugą stąpa po trawnikach Ajaksu czy innych klubów z Zachodu".

Prezes ma nadzieję, że piłkarz dojrzał we Francji. - Gra w mocnej lidze, a narodziny syna powinny dobrze wpłynąć na niego i mam nadzieję, że teraz będzie się można z nim umówić na współpracę - uzasadnia.

Nikt z kibiców obserwujących wczorajszy trening nie zareagował, gdy pod halą TS-u siedział sobie jakby nigdy nic Kalu. No cóż, łaska kibica na pstrym koniu jeździ... Nigeryjczyka zauważył dopiero dyrektor sportowy Wisły Grzegorz Mielcarski: - Kalu, chodź na boisko. Oglądniemy sobie wspólnie trening - zaprosił i objął piłkarza. - Tu miałem cień - odparł Kalu, ale dał się wyciągnąć na murawę boiska treningowego, gdzie w cienistym miejscu uciął sobie z przyszłym szefem pogawędkę.

Kalu Uche: Wisłę stać na Ligę Mistrzów

Michał Białoński: Czy miniony sezon uzna Pan za udany?

Kalu Uche: Był udany. Nabrałem sporo doświadczeń poprzez występy w silnej lidze francuskiej. Mieszkałem i mieszkam nadal 20 km pod Bordeaux. To ładne miasto, a ludzie są tak samo przyjaźni jak w Krakowie.

Rozegrał Pan tylko 819 minut w ekstraklasie francuskiej. Dlaczego tak mało?

- Nie wiem, ile minut grałem, ale to było kilka meczów. Po prostu trener nie stawiał na mnie. Gdy już wychodziłem, to starałem się dawać z siebie wszystko. W drużynie było wielu dobrych piłkarzy, zwłaszcza w pomocy. Ciężko było się przebić. Z trenerem nie rozmawiałem.

Dlaczego prezydent Bordeaux wypowiadał się już na początku rundy wiosennej, że klub nie skorzysta z opcji wykupienia Pana? Parę dni później strzelił Pan bramkę, a mógł zdobyć ich więcej i co? Wtedy by zmienili decyzję?

- Mnie nikt nie powiedział, że rezygnują ze mnie. Dlatego nie mam podstaw, by twierdzić, że szef klubu coś takiego powiedział do mediów. A czy zostanę w Bordeux na kolejny sezon? Nad tym się jeszcze nie zastanawiam. Teraz mam wakacje. Wykorzystałem je, by przyjechać do Polski i zobaczyć moich przyjaciół. W sobotę wracam do Francji, a stamtąd lecę do Nigerii. A co stanie się przed nowym sezonem, dokąd trafię, tego jeszcze nie wiem.

Rozmawiał Pan z prezesem Basałajem i trenerem Liczką. Może się tak zdarzyć, że w przyszłym sezonie zagra Pan znowu w Wiśle?

- Wszystko jest możliwe. Na dzisiaj jestem we Francji, jako zawodnik Bordeaux. Mój kontrakt z tym klubem wygasa dopiero 30 czerwca. I nikt nie wie, co się stanie przez ten miesiąc. Nawet jutro mogę dostać telefon i będę musiał się pakować.

Ale powiedział Pan do swego menedżera Angela Castelle: "szukaj mi klubu"?

- Nic mu nie musiałem mówić. Angel jest moim agentem i po prostu cały czas wykonuje swoją pracę.

Co Pan powie o Wernerze Liczce?

- Rozmawiałem z nim dopiero raz. Z hiszpańskiego tłumaczył dyrektor Mielcarski. Po tym krótkim pierwszym kontakcie mogę powiedzieć tylko tyle, że wygląda na przyjemnego faceta.

Złożył Panu propozycję gry w Wiśle?

- Rozmowa była prowadzona właśnie w takim tonie. Szukaliśmy najlepszego dla wszystkich rozwiązania.

Jak Pan ocenia szanse Wisły na awans do Ligi Mistrzów?

- Są niemałe. Mam nadzieję, że uda się jej awansować. Lepiej byłoby, gdyby w losowaniu trafiła np. na Villareal niż na Manchester United. Sama nazwa tak wielkiego klubu mogłaby sparaliżować piłkarzy Wisły. Villareal też ma świetnych napastników, ale nazwa tego klubu nie brzmi tak groźnie.

A sukces odnosisz wtedy, gdy nie patrzysz na to, z kim grasz, czy jest to Real Madryt, czy Legia Warszawa, tylko w każdym meczu ciężko pracujesz.

Miał Pan jakiś kontakt z Wisłą przez ostatnie dziewięć miesięcy, gdy przebywał we Francji?

- Oczywiście. Często dzwoniłem do moich przyjaciół Martinsa, Maura, żeby dowiedzieć się, co u nich słychać i jak idzie Wiśle. Mniej więcej wiedziałem, jakie są wyniki i kto strzela bramki. Odwiedzałem też stronę Wisły w internecie. Ale żadnego meczu nie widziałem, bo nie miałem polskiego Canalu Plus.

Podobno urodziło się Panu dziecko?

- Miesiąc temu urodził mi się synek Romeo i jestem z tego powodu bardzo szczęśliwy.

Czy obecny Kalu Uche jest lepszy od Kalu sprzed dwóch, trzech lat, gdy pomagał Wiśle gromić AC Parmę i Schalke?

- Wszyscy mówią, że nie widzieli, żebym grał w zeszłym sezonie w tym Bordeaux. Często słyszę takie głosy. Że Kalu Uche to już nie jest ten sam Kalu Uche. Ale cały czas mocno wierzę, że pewnego dnia wyjdę i zagram tak, że wszystkim opadną szczęki z wrażenia. Dlatego teraz nie muszę nic więcej mówić. Dopóki nie udowodnię tego na boisku.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.