Grzegorz Kubicki: Kiedy pojawił się Pan na czwartym meczu finału we Włocławku, Prokom wyraźnie przegrał. Nie obawiał się Pan, że również teraz przyniesie Pan pecha?
Jacek Karnowski: Przed wyjazdem na mecz rozmawiałem z Pacesasem i Maskoliunasem, którzy powiedzieli mi, że na pewno wygrają. A skoro Litwini tak mówią, to znaczy, że tak będzie. We Włocławku wygraliśmy w finale dwa razu. I choć mecz nr 3 był najbardziej efektowny, to ten ostatni był najbardziej zacięty. Było naprawdę ciężko, Anwil walił po łapach jak tylko mógł. Przypomniał mi się mecz z Kotwicą Kołobrzeg o wejście do II ligi w 1997 roku. Tam też była straszna atmosfera, kibice siedzieli niemal na parkiecie. Teraz czuję to samo. Wygrać mistrzostwo w hali Anwilu to jest to!
Może w przyszłym roku uda się w końcu świętować mistrzostwo w Sopocie?
- Oby! Trzeba oprzeć nową drużynę na Litwinach, zawodnikach bałkańskich i Polakach... Wtedy będzie dobrze. Groźny będzie Anwil, Polonia, Turów, ostatniego słowa nie powiedział Śląsk. Ale wierzę w nasz zespół. Liczę, że za rok znów zdobędzie tytuł i awansuje do najlepszej szesnastki Euroligi.
Czym jest dla miasta drużyna Prokomu?
- To największa promocja Sopotu. Porównywalna do Sopot Festiwalu, a chyba nawet wyżej.