JAGIELLONIA - MKS MŁAWA 2:0

Piłkarze Jagiellonii przed przerwą wtorkowego pojedynku znowu zagrali bardzo słabo. Na szczęście w drugiej części meczu już trochę lepiej, co starczyło na słabiutką drużynę z Mławy

Gra białostoczan od początku przypominała jedno wielkie nieporozumienie. Raz za razem piłkarze pokrzykiwali na siebie, poprawiali się i starali wzajemnie mobilizować, aż w końcu wykazywali coraz większe oznaki frustracji.

- Adrian, no zagraj tutaj! - niemal jednogłośnie z rezygnacją w głosie krzyknęli Paweł Sobolewski z jednej strony boiska, a Ernest Konon z drugiej, po tym, jak białostocki obrońca (Napierała) długim podaniem starał się ożywić kolegów w ataku.

- Tylko spokojnie! - starał się opanować sytuację kapitan zespołu Krzysztof Zalewski.

- Ruszcie się w końcu do przodu! - po kilku minutach Napierała zrewanżował się Kononowi i Piotrowi Matysowi, kiedy ci w ogóle nie zareagowali na wrzutkę w pole karne rywali w wykonaniu Grzegorza Juzwy.

Krzyki piłkarzy tym razem było słychać wyjątkowo dobrze, bowiem na stadionie stawiło się mało kibiców. Czyżby to efekt słabszej w ostatnich kolejkach gry Jagiellonii?

W pierwszej części meczu podopieczni Adama Nawałki ożywili się na krótko tylko dwa razy. Najpierw - między 18. a 21. min, a następnie - po kolejnym kwadransie ślamazarnej gry. W pierwszym przypadku po podaniu Jacka Chańki z narożnika z lewej strony boiska, do piłki przed bramką MKS-u o włos nie zdążył Matys. A po chwili Tomasz Pawlak wybiegł przed pole karne i uderzył silnie z około 20 metrów, lecz dobrze bronił Robert Romanowski. Później gospodarze kilkakrotnie doprowadzili do dużego zamieszania w polu karnym rywali, ale nie potrafili oddać porządnego strzału.

Nie skorzystali z okazji

Gdyby piłkarze z Mławy mieli trochę więcej umiejętności, kilkakrotnie powinni wykorzystać niefrasobliwość zawodników Jagiellonii. Jednak po przejęciu piłki przed polem karnym gospodarzy w zdecydowanej większości przypadków nie potrafili rozegrać skutecznego ataku. Najbliżej byli w 21. min. Po stracie Pawlaka Łukasz Wróblewski przytomnie podał piłkę do Maxwella Kalu. Czarnoskóry napastnik drużyny przyjezdnych tym razem zdołał minąć białostockiego obrońcę (a konkretnie Zalewskiego) i znalazł się sam przed Andrzejem Olszewskim. Na szczęście trafił tylko w boczną siatkę.

Zawodnicy Jagiellonii grali wolno, bez przekonania, bez ładu i składu. Na pewno nie można tego tłumaczyć jedynie mocno zmienionym składem. Trener Adam Nawałka w porównaniu do ostatniego przegranego (0:1) pojedynku w Sosnowcu nie mógł skorzystać z Jacka Markiewicza (kartki) i Łukasza Nawotczyńskiego (kontuzja). Ponadto na ławce zostawił tym razem Mariusza Dzienisa, który nie wywiązał się najlepiej z zastępstwa wciąż kontuzjowanego Dariusza Łatki. Wczoraj prawego pomocnika białostoczan zastąpił cofnięty z ataku Konon. Do gry od początku asygnowany został za to 19-letni Grzegorz Juzwa oraz wracający po kontuzji Napierała i Matys. Ten ostatni już w 19. min ujrzał czwartą żółtą kartkę i w piątek w Łodzi nie wystąpi.

Gol zamiast straty

Druga połowa rywalizacji mogła się rozpocząć dla podopiecznych Nawałki bardzo źle. Niefrasobliwie przed swoją bramką zachował się Napierała. Najlepszy zawodnik zespołu gości Maciej Rogalski przebiegł od linii bocznej boiska aż przed bramkę Olszewskiego, ale tam nie zdołał oddać strzału. Najwyraźniej liczył na faul białostockiego bramkarza.

Napierała lepiej nie mógł się zrehabilitować. Już po chwili po dośrodkowaniu Pawła Sobolewskiego z rzutu rożnego głową posłał piłkę do siatki.

Od tego momentu białostoczanie zaczęli grać szybciej i trochę dokładniej. Ich akcje ofensywne w końcu zaczęły przynosić skutek w postaci jakiegoś zagrożenia bramce Romanowskiego. Ładnie i mocno z dystansu strzelał Chańko. Niewiele do podwyższenia prowadzenia zabrakło też Matysowi, który próbował uderzenia głową.

W 63. min Rogalski stanął przed kolejną doskonałą okazją na pokonanie Olszewskiego. Otrzymał długie podanie w pole karne, ograł Zalewskiego, ale w ostatniej chwili przed strzałem piłkę sprzed nosa wybił mu Napierała.

Mławianie ostatecznie stracili ochotę do gry po stracie drugiej bramki. Wyróżniający się w zespole gospodarzy Chańko po raz kolejny spróbował uderzenia zza pola karnego. Tym razem trafił w słupek, a piłkę w siatce umieścił Dzidosław Żuberek - napastnik, którego kibice jak zwykle powitali na boisku tradycyjnym już okrzykiem: - Dzidek! Dzidek! Bramkę strzel!

Od tej pory białostoczanie mieli już zdecydowaną przewagę i mogli strzelić kolejne bramki.

STRZELCY BRAMEK

Adrian Napierała (48. - głową po dośrodkowaniu Pawła Sobolewskiego z rzutu rożnego), Dzidosław Żuberek (76. - dobitka strzału Jacka Chańki)

SKŁADY

Jagiellonia: Olszewski - Kulig, Napierała (69. Kolasa), Zalewski, Chańko - Konon, Speichler, Juzwa (50. Żuberek), Sobolewski - Matys Ż, Pawlak Ż (81. Świerzbiński).

MKS: Romanowski - Król Ż (71. Boratyński), Rogoziński, Leszczyński, Woźniczka Ż - Wróblewski (46. Osiecki), Butryn (76. Mikłowski), Nawrot, Lubasiński - Kalu, Rogalski.

Sędziował (jako główny): Mariusz Górski (Łódź). Widzów: ok. 2000.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.