Grzegorz Stępień: Mała jest chyba radość ze strzelonej bramki, kiedy w efekcie niewiele ona daje.
Grażvydas Mikulenas: Oczywiście, że tak. Wolę nie strzelać bramek, byleby drużyna wygrywała. Co prawda, kiedy piłka zatrzepotała w siatce, radość była duża, ale okazało się, że nie było dużego pożytku z tego gola.
Czego zabrakło Radomiakowi do zwycięstwa?
- Skuteczności. Mieliśmy przecież sporo okazji, aby zmienić losy meczu. Piłka, jak zaczarowana, nie chciała wpaść do bramki...
... a do tego mecz ułożył się całkowicie nie po Waszej myśli.
- Zdecydowanie. Straciliśmy frajerskie bramki, którym można było zapobiec. Na dodatek stało się to bardzo szybko i podcięło nam skrzydła. Czasem o losach meczu decyduje jeden gol, a my musieliśmy zdobyć trzy, aby wygrać. Dobrze, że nie załamaliśmy się i do końcowych minut staraliśmy się zmienić wynik. Niestety, nie wyszło.
Ostatnie chwile meczu to niestety, nie tylko sportowa walka.
- Tak. Wyskoczył na boisko jakiś gość i zaczął coś krzyczeć do Maćka Terleckiego. Nie wiem, co ci wszyscy ludzie do niego mają. Nie wiem też, co na stadionie ŁKS-u robi ochrona, która omal nie dopuściła do bijatyki. Wcześniej, atmosferę zagęścili piłkarze gospodarzy i sędzia, który zupełnie stracił kontrolę nad tym, co się dzieje na boisku. Jedna niezrozumiała decyzja mogła być brzemienna w skutkach.
Trzy najbliższe mecze Radomiak gra u siebie. Ile punktów Was zadowoli?
- Rywale są wyjątkowo trudni i ciężko cokolwiek prognozować. Zresztą łatwych meczów nie ma. Wszystkie dotychczasowe były bardzo trudne. Teraz gramy u siebie, a to spory atut. Powiem tak - jeśli uda się nie tracić bramek, to myślę, że z przodu zawsze coś wpadnie.
Myśli Pan o jeszcze jednym sezonie w zielonych barwach?
- Problem polega na tym, że mam jeszcze ważny kontrakt z Venspilsem i może być ciężko odejść. Dlatego skupiam się na razie na najbliższych czterech meczach. Mam nadzieję, że będą to ostatnie cztery mecze w sezonie.
A chciałby Pan zostać na Struga?
- Bardzo. Przede wszystkim ze względu na wspaniałych kibiców. Grałem w wielu polskich klubach, ale takiej publiczności, jak radomska, nie widziałem. Czy wygrywamy, czy przegrywamy, jeżdżą z nami w dużej liczbie i w kulturalny sposób zagrzewają do walki. To ewenement w skali kraju. Naprawdę, czapki z głów przed kibicami Radomiaka.