Arkadiusz Szyderski - sylwestka mistrza Europy w kulturystyce

Przyszła do mnie pani. - Jadę niedługo na Karaiby i chcę się pokazać w bikini - powiedziała. Spojrzałem. Jakieś 20 kilogramów za dużo. Odpowiedziałem: - Rewelacja. Ale dopiero tak za dwa lata.

Na rozmowę z Arkadiuszem Szyderskim umawiam się na wtorkowe wczesne popołudnie w siłownii, w której pracuje. Torunianin to od niedawna podwójny mistrz Europy w kulturystyce. Przypadkowo trafiam jego na porę obiadu. Potężnie zbudowany mężczyzna siedzi w czarnej koszulce nad posiłkiem. Na talerzu spora ilość ogórków, pomidora oraz kawałek mięsa. - Nie będzie ci przeszkadzało, że jem? - pyta Szyderski. Nie widzę problemu. - Przepraszam, ale jem zwykle o tej samej porze i staram się tego przestrzegać. Każdy posiłek ma swój czas - tłumaczy. Ile razy dziennie? - Sześć, siedem. Głównie mięso. Dziennie około 1,5 kilograma.

- Co się stało, że media się mną zainteresowały - ironicznie pyta. - A do tej pory było inaczej? - odpowiadam. - W sumie... Od zawsze byłem wyklęty. Dlaczego? Bo mieszkam w Toruniu, tu pracuję, a związany jestem z klubem z Bydgoszczy. Ale mnie denerwują takie podziały.

Przełomowy ból biodra

Gdy obraca w ręku wyjątkowo mały w porównaniu do rozmiaru dłoni widelec, widać dokładnie każdy mięsień potężnego przedramienia. Zwykle podobnych rozmiarów są nie ręce, a łydki przeciętnych osób. Dziś potężnie zbudowany Szyderski, w przeszłości mógł tylko podziwiać znakomicie zbudowanych herosów. - Trenowałem kick-boksing. Byłem szczupły. Z resztą to jest mało powiedziane - nawet bardzo szczupły. Miałem strasznie chude nogi. Cokolwiek robiłem, całe obciążenie było na stawach. Po prostu ważyłem za mało, aby na poważnie zająć się tym sportem - tłumaczy Szyderski.

Jako nastolatek trafił do lekarza. Chciał zaangażować się w treningi, ale ciało nie było w stanie podołać ich trudom. - Bolało mnie biodro. A co na to lekarz? Powiedział, ze jeśli nadal chcę zajmować się sportem zwyczajnie muszę przytyć. Bez dodatkowych kilogramów nie było na szansy.

W efekcie Szyderski trafił na siłownię. Najpierw do grona zawodników uprawiających ciężary. - Ludzie wspólnie trenujący są jak rodzina. Nie ma czegoś takiego, jak zła rywalizacja. Raczej wszyscy sobie pomagali, dopingowali, by osiągać coraz lepsze rezultaty. Opłaciło się.

Dziś jest zwycięzcą mistrzostw Europy w kulturystyce. Z Brasov w Rumunii wrócił jako złoty medalista indywidualnie i w parach. Jesienią chce walczyć w zawodach dla najlepszych zawodników całego globu. - Ale to sprawa drugorzędna. Wszystko co robię, robię dla siebie. Nie dla tytułów.

Ma 32 lata. Na siłowni trenuje od 17. - Połowa życia - mówi refleksyjnie. Zawody w Rumunii był jego debiutem w Mistrzostwach Europy. Tym cenniejszym, że w 1999 roku musiał przerwać treningi ze względu na kontuzję. - Na dwa lata... Czy ciężko było wrócić? Nie. To jest tak silne uczucie, że pokona wszystko. Ktoś, kto posmakuje pracy nad sobą, już tego nie zapomni. Mnie "kręci" przełamywanie własnych słabości.

Głód rano i wieczorem

Gdy prowokacyjnie wpominam o stereotypowym postrzeganiu kulturystów, jako zapatrzonych w siebie narcyzów bazujących nie na regularnych ćwiczeniach, a chemicznych specyfikach, nie denerwuje się. Raczej śmieje. - Jak słyszę od osób, które kompletnie nie mają pojęcia o tym co mówią, że kulturystom niewiele trzeba, bo nałykają się różnych specyfików i później wszystko i tak samo im rośnie, to tylko drapię się po głowie. Oszaleli chyba...Chciałbym, by taka osoba mogła zamienić się ze mna chociażby na jeden dzień. Tylko po to, aby poczuła to co ja czuję. I zrozumiałaby, że to nie jest kwestia zjedzenia tabletki, po czym nagle ktoś staje się wielkim herosem. Bzdura - mówi. Każdy dzień Szyderskiego jest ściśle związany z dietą i ćwiczeniami pod kątem utrzymywania się w idealnej dyspozycji. -Rano wstaję głodny. Idę biegać. Przez godzinę. Wracam i dopiero wtedy jem śniadanie. Później trening, znów bieganie. W końcu zasypiam głodny, a budzę się również w takim stanie. Owszem, można powiedzieć, że robię to na własne życzenie. Tylko, że strasznie irytuje mnie, gdy ktoś twierdzi, że wystarczy najeść się prochów. Tak może twierdzić tylko dureń.

Potężne plecy, olbrzymie przedramiona czy barki, charakterystycznie rozszerzona klatka piersiowa od regularnego podnoszenia w odpowiedni sposób ciężarów zwykle kojarzą się źle. Groźnie, nieprzyjemnie. Powstał nawet stereotyp. Przerośnięty "kark" to uosobienie idioty, który ma problemy ze skleceniem prostego zdania. - A jedynym tematem do rozmowy jest "koks" i strzykawki - szeroko śmieje się Szyderski. Sam też tak był postrzegany. Później jego znajomi zmieniali zdanie. Trudno, aby stało się odwrotnie, skoro torunianin całkowicie odbiega od utartego stereotypu. - Mam w siłownii klientów, którzy są właścicielami dużych firm z Torunia czy Bydgoszczy. Zwykle namawiają ich do odwiedzin znajomi. Widzę, jak przychodzą i patrzą na mnie dość dziwnie. Obserwują bacznie nie wiedząc za bardzi jak się zachować. W końcu widzą kwadratowego gościa, a utrwalił się schemat, że jeśli ktoś jest trochę większy niż bywa to przeciętnie, musi być po pierwsze groźny, a po drugie głupi. Ja półgłówkiem się nie czuję. I ci, którzy później poznają mnie bliżej, mówią, żebym się nie gniewał, ale mieli o mnie zupełnie inne zdanie.

Koszulka? Tylko z rękawem

Nie szuka możliwości, by eksponować swoją muskulaturę publicznie. - Komu to potrzebne? Nie potrzebuję podziwu na ulicy. Po to są zawody, aby ocenić, kto najbardziej nad sobą pracował, kto ma najlepsze osiągnięcia. Na ulicy wcale mi to nie jest potrzebne. Wręcz przeciwnie - przecież jeśli mam na sobie jakąś kurtkę, wcale nie różnię się od tych osób, które mijam na ulicach. Nawet jak ćwiczę na siłowni ubieram koszulkę z rękawem do łokcia a nie noszę krótkich szmatek, by pokazywać napięcie mięśnia. Aby miało to sens, trzeba zająć się pracą nad własnym ciałem tylko dla siebie. Nie dla kogoś innego. Nie na pokaz. Nie, żeby straszyć. Chodzi tylko i wyłącznie o to, aby przezwyciężyć własne słabości.

Ile czasu trzeba spędzić nad rzeźbą własnego ciała? Wiele. Dla większości ludzi, zbyt wiele. - Panuje moda na ładne ciała. Ale to zderza się również z realiami. Mamy społeczeństwo konsumpcyjne. Spójrz na ludzi - szukają tylko możliwości, aby kupić nowe rzeczy, dorobić się szybko i jak najmniejszym efektem. Innymi słowy włożyć jak najmniej pracy w jak najlepszy wynik. A tak się zwyczajnie nie da zrobić. Natury nie oszukasz. Każdy chciałbny osiągnąć wszystko jak najszybciej, ale to niemożliwe.

Szyderski: - Przychodzą do mnie ludzie z prośbą o radę. A ja im odpowiadam, że tak długo, jak się zapuszczali, tak długo będą teraz dochodzić do siebie. Im wiecej czasu oszukiwałeś swój organizm zjedząc dziwne rzeczy i nie trenującym, tym więcej czasu teraz spędzisz pocąc się na siłowni. Przyszła do mnie pani. - Jadę niedługo na Karaiby i chcę się pokazać w bikini - powiedziała. Spojrzałem. Jakieś 20 kilogramów za dużo. Odpowiedziałem: - Rewelacja. Ale dopiero tak za dwa lata. Sam też walczy ze słabościami. - We mnie również czasami budzić się coś takiego, że mam wielką ochotę na sernik. I zaczyna się walka z samym sobą. Ale w końcu wygrywam - muszę mieć czyste sumienie.

Nie wierzy w to, że kiedyś odstawi ciężary i pozwoli mięśniom zaniknąć w podskórnej wartwie tłuszczu. - Kulturystyka jest jak nałóg. To taka choroba i przyzna to każdy zawodnik zajmujący się tym od dłuższego czasu. Ja mam 33 lata i jestem smarkaczem. Bo znam ludzi z 30-, 40-letnim stażem. Mam nawet znajomego. 76-latek z Gorzowa Wielkopolskiego. I 120 kilogramów na klatkę piersiową wyciska. Powiedział mi kiedyś: - Panie Arku, gdyby nie ta siłownia, nie byłoby mnie już teraz tutaj. Tylko leżałbym tam, gdzie cała reszta kolegów - półtora metrów pod ziemią - wspomina. Dlaczego zajmuje się kulturystyką? - pytam. - Odpowiedź jest prosta. Kocham to.

Liczby Szyderskiego

178

tyle ma centrymetrów wzrostu

108

tyle kilogramów waży na co dzień

120

tyle kilogramów waży przed zawodami

160

tyle kilogramów podnosi w serii wyciskając na klatkę piersiową

260

takie obciążenie w kilogramach jest na sztandze, z którą wykonuje przysiady

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.