I Celtics, i Pacers zaskakują. Potrafią wygrać wysoko i przekonująco, aby w kolejnym meczu przegrać na własnym parkiecie. W niedzielę Pacers ponieśli klęskę w Indianapolis (przegrali z Celtics aż 79:110), ale pojechali do Bostonu i wygrali 90:85. - Od czasu pamiętnego dnia w Detroit [bójka w wyniku której zdyskwalifikowano kilku graczy Pacers - red.] ciągle stoimy pod ścianą, bo poza zawieszeniami dopadły nas także kontuzje. Ale pamiętamy, jak wygrywa się zacięte serie play-off, mamy więcej doświadczenia niż rywale - mówił środkowy Jermaine O'Neal, który rzucił Celtics 19 pkt i miał 10 zbiórek. Następny, być może ostatni, mecz tej serii w czwartek w Indianapolis.
Na zwycięzcę z tej pary czekają Pistons, którzy wygrali 88:78 czwarty mecz z Philadelphią 76ers. - Mieli za dużo strzelb. Każdy zawodnik z Detroit potrafi rzucać punkty w decydującym momencie - stwierdził trener rywali Jim O'Brien. To nowość, bo mistrzowie byli dotychczas chwaleni głównie za perfekcyjną obronę. We wtorek najskuteczniejsi byli Chauncey Billups i Richard Hamilton, którzy zdobyli po 23 pkt.
Na Zachodzie po raz pierwszy od siedmiu lat do drugiej rundy awansowało Seattle, które wyeliminowało Sacramento. W trzeciej kwarcie Sonics przegrywali już 10 pkt, ale w ostatniej części w ciągu kilku minut odrobili straty (świetna gra m.in. Rasharda Lewisa). Ostatniego kosza rzucił 12 s przed końcem Ray Allen, który w sumie zdobył 30 pkt. Kings na nic zdał się świetny występ Pregrada Stojakovicia (38 pkt) i Mike'a Bibby'ego (35).
Detroit Pistons - Philadelphia 76ers 88:78, stan rywalizacji 4-1, awans Pistons.
Boston Celtics - Indiana Pacers 85:90, 2-3.
Seattle SuperSonics - Sacramento Kings 122:118, 4-1, awans Supersonics.