Koszykówka. Po meczu Wisła - Lotos (71:63)

Niekwestionowany sukces koszykarek nie jest przypadkowy. Jest za to potwierdzeniem maksymy ?Co nas nie zabije, to nas umocni?. Jeśli miałaby się ona sprawdzić do końca, to wiślaczki z każdym meczem powinny radzić sobie z Lotosem coraz lepiej.

Wiślaczki nie miały tak łatwej drogi do finału jak Lotos (wygrał rywalizację bez porażki). Ćwierćfinał z AZS-em Poznań rozpoczął się dla Wisły od porażki na własnym parkiecie, w półfinale wiślaczki po dwóch meczach przegrywały z Polfą już 0:2. Wychodzenie z opresji stało się jednak specjalnością krakowianek.

W środę wydawało się, że zmęczona Wisła nie wytrzyma presji (tak jak kilka razy w Eurolidze) i górę weźmie rutyna i doświadczenie Lotosu. Wiślaczki wygrały nie tylko dla siebie, ale i dla... dobra koszykówki. Siedmioletnia dominacja Lotosu uczyniła naszą kobiecą ekstraklasę nudną i zniechęcającą dla kibiców.

Środowe zwycięstwo jest tym cenniejsze, że odniesione nad rywalkami grającymi w najsilniejszym składzie. W rundzie zasadniczej gdynianki wprawdzie przegrały z Polfą w Pabianicach, ale wtedy nie wystąpiła Małgorzata Dydek. W Krakowie Dydek pierwsze punkty zdobyła dopiero w drugiej kwarcie. A na dodatek najwyższa koszykarka Europy przegrała walkę na tablicach z niższą o dwie głowy Maryną Kress. Białorusinka zebrała 12 piłek (6 w ataku!), o jedną więcej od rywalki. W czwartej kwarcie gdynianka, czy to ze złości, czy bezradności, uderzyła Kress łokciem w głowę.

Wisła w tym meczu wygrała zbiórki (41:30) i ten element okazał się niezwykle cenny. I choć gdynianki lepiej rzucały za trzy, dwa i jeden punkt, to i tak zeszły z boiska pokonane. Tym samym potwierdziła się kolejna zasada, że w koszykówce wygrywa się przede wszystkim obroną.

W trakcie sezonu sporo było zarzutów w sprawie samolubnej i schematycznej gry Shannon Johnson. Widać wzięła sobie krytykę do serca, bo w półfinałowej rywalizacji i dwóch meczach z Lotosem grała jak na rozgrywającą olimpijskich mistrzyń przystało. Słowa uznania za wytrzymałość i umiejętności (tak jak Johnson spędziła 40 minut na parkiecie) należą się Jelenie Skerović. Sześć lat temu do wicemistrzostwa Wisłę też prowadziły "małe" Krystyna Szymańska-Lara i Eugenia Nikonova.

W środę aż miło było patrzeć, gdy niesione dopingiem krakowskie koszykarki grały jak natchnione. Takich meczów w Krakowie chciałoby się oglądać jak najwięcej. Podobnie myślą kibice, którzy podczas spotkania o wielką stawkę gotowi są wypełnić halę przy Reymonta do ostatniego miejsca.

- Nie zaprzepaścić szansy na złoty medal - to motto powinno przyświecać Wiśle w każdym kolejnym meczu, bez względu na jego przebieg.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.