Henin-Hardenne dla Gazety: Chcieć więcej i więcej

- Kim Clijsters szanuję, ale obiadów razem nie jadamy. W zawodowym tenisie to normalne, że stosunki z innymi tenisistkami nie zawsze są idealne. Jedno nigdy się nie zmieni - nasza duma z tego, że gramy dla Belgii. To jest najważniejsze - mówi ?Gazecie" Justine Henin-Hardenne, gwiazda J&S Cup

Justine awansowała we wtorek do drugiej rundy turnieju. Wygrała 6:2, 6:2 z Czeszką Denisą Chladkovą. W czwartek w meczu o ćwierćfinał spotka się z reprezentantką Wenezueli Marią Vento-Kabchi. Henin-Hardenne to obok swojej rodaczki Kim Clijsters i Rosjanki Swietłany Kuzniecowej największa gwiazda J&S Cup. Pochodząca z francuskojęzycznej Walonii 22-letnia Justine była w 2003 r. najlepszą tenisistką świata. Wygrała w karierze trzy turnieje Wielkiego Szlema (Roland Garros, US Open i Australian Open). W 2004 r. grała mało, bo zmagała się z kontuzjami (Henin-Hardenne chorowała m.in. na ostrą chorobę wirusową - cytomegalię).

Jakub Ciastoń, Michał Pol: W 2004 roku miała Pani długą przerwę z powodu choroby, podobnie Kim Clijsters. Teraz wygrywacie turniej za turniejem...

- Sama jestem zaskoczona. W zeszłym roku leżałam w łóżku, nie mogłam nic robić, nawet prowadzić samochodu, nie mówiąc już o uprawianiu sportu. Dlatego podchodzę do mojego powrotu na kort z dużą rezerwą. Cieszę się, że w ogóle mogę grać. Nie myślę o Wielkim Szlemie, rankingu, koncentruję się tylko na kolejnym meczu, nie chcę się spieszyć. Co dwa miesiące przechodzę szczegółowe badania, na razie wszystko jest w porządku, nie ma zagrożenia powrotu wirusa. Do pełnej formy droga jeszcze daleka.

Koncentracja tylko na najbliższym meczu też musi gdzieś prowadzić. Jakie są Pani cele na ten sezon?

- To rok przejściowy. W Warszawie przygotowuje się oczywiście do Rolanda Garrosa, ale zdaję sobie sprawę, że po długotrwałej przerwie nie mogę od razu grać idealnie. Jestem spokojna i cierpliwa. Mój cel to odzyskanie dawnej formy w roku 2006.

Czego jeszcze brakuje w Pani grze?

- Bekhend pozostaje moją najsilniejszą bronią, ale muszę poprawić serwis i forhend. Chcę też grać bardziej agresywnie, częściej atakować przy siatce. Kobiecy tenis staje się coraz bardziej siłowy, szybki, dlatego ważne jest, aby umieć jak najszybciej zdobyć punkt, nie męczyć się w długich wymianach.

Kim Clijsters awansowała już w Warszawie do ćwierćfinału. Czy naprawdę się nie lubicie, jak pisze belgijska prasa?

- Nie jadamy razem obiadów, nie przyjaźnimy się, ale to nie znaczy, że między nami są jakieś spięcia. Szanujemy się. Jest wiele takich zawodniczek, które ze sobą nie rozmawiają, pomiędzy którymi stosunki nie układają się najlepiej, ale to normalne. Razem z Kim reprezentujemy jednak ten sam kraj i obie jesteśmy dumne, że gramy dla Belgii. To nigdy się nie zmieni.

Kim przegrała z Panią trzy razy w finale Wielkiego Szlema. Dlaczego nie umie Pani pokonać w meczach o stawkę?

- Kim to świetna tenisistka. Czasem nie dopisywało jej szczęście, a czasem byłam po prostu w lepszej formie. Na pewno w końcu wygra w Wielkim Szlemie, to tylko kwesta czasu.

2004 r. należał do Rosjanek, 2003 - do Pani i Kim Clijsters, wcześniej na topie były siostry Williams. Czy w tym sezonie też ktoś zdominuje tenis kobiecy?

- Na razie nic na to nie wskazuje. Myślę, że ten sezon będzie inny i nie zobaczymy dominacji wąskiej grupy tenisistek albo jednej zawodniczki. To dobrze, bo ostra rywalizacji sprawi, że będzie ciekawiej.

Co takiego zrobiono w Belgii, że wasz tenis poczynił takie postępy? Nagle okazało się, że z tego kraju pochodzą dwie najlepsze zawodniczki świata.

- Pieniądze czy pomoc federacji wcale nie są decydujące. Są przecież kraje, które mają bardzo bogate federacje, a wcale nie odnoszą sukcesów. W naszym przypadku zdecydowała chyba mentalność. I ja, i Kim jesteśmy wojowniczkami, uwielbiamy rywalizację. A jeśli ciągle chcesz więcej i więcej, to musisz dużo pracować, by to osiągnąć.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.