Ireneusz Mazur: kręgle i matematyka

Z Ireneuszem Mazurem, trenerem Skry Bełchatów, rozmawia Adrian Dąbek

Czy z Grzegorzem Rysiem jesteście jeszcze w stanie czymś się zaskoczyć?

(Śmiech) W aspektach czysto technicznych niewiele jest do ukrycia i tutaj raczej nie ma pola do popisu. Ale jest pewien margines niewiadomych związanych z indywidualnymi posunięciami trenera, dyspozycją dnia zawodnika czy sumą talentów graczy.

A propos talentów. Przed sezonem AZS podebrał wam dwóch zawodników - Bąkiewicza i Ruciaka.

Siłą nie zostali wyrwani, być może zadecydowały walory finansowe. Taki jest sport. Nie traktuję tego w sposób negatywny. Spotykam się z nimi z przyjemnością i wciąż bardzo ich lubię.

W tym sezonie Skra i AZS wyszły niemal na remis. Olsztyn wygrał dwa razy w lidze, ale Bełchatów był lepszy w Pucharze Polski.

Niby remis, ale matematycznie to ja bardziej dostałem w ucho (śmiech). Jednak w ważnym momencie nasz zespół potrafił się zmobilizować i wygrać w finale PP. Mam ogromną satysfakcję, bo Puchar Polski to jeden z siatkarskich diamentów do zdobycia w Polsce.

Grał Pan ze szwagrem w kręgle?

Graliśmy chyba dwa razy. Dwukrotnie przegrał, bo to jest cienias (śmiech). W bilard podobnie. Muszę powiedzieć, że w sprawach okołosportowych, niezwiązanych z siatkówką, moje doświadczenie jest większe.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.