II liga piłki nożnej: Podbeskidzie pany, dreszczowiec w Sosnowcu

Radość w Bielsku-Białej: nawet najwięksi optymiści nie spodziewali się, że drużyna Jana Żurka aż tak złoi lidera i pewnego kandydata do awansu. - Wynik 4:0 pozwala uwierzyć w sens tego, co robimy - stwierdził zadowolony trener Żurek. Cieszą się także w Sosnowcu, gdzie Zagłębie po nieprawdopodobnym dreszczowcu wyszarpnęło zwycięstwo ŁKS-owi w samej końcówce.

Podbeskidzie traci już tylko dwa punkty do czwartego miejsca, które gwarantuje baraże o ekstraklasę. Jeśli drużyna będzie grać tak nadal, pierwszy awans do ekstraklasy w historii Bielska-Białej jest jak najbardziej realny. Bełchatów, dla którego była to dopiero druga porażka w sezonie, nie miał nic do powiedzenia.

Gospodarze grali bardzo ambitnie i od początku uzyskali zdecydowaną przewagę. W ich szeregach wyróżniał się Kameruńczyk Francois Elokan Endene. Pokazał świetną technikę, a jego indywidualne akcje wzbudzały aplauz publiczności, której już jest ulubieńcem. Endene swoją grą absorbował całą defensywę gości. Dzięki temu wolne pole do gry wykorzystali jego koledzy i już w 13. minucie Podbeskidzie objęło prowadzenie. Z prawej strony dośrodkował Grzegorz Pater, a nadbiegający Rafał Andraszak strzelił nie do obrony. - To moja pierwsza bramka w barwach Podbeskidzia. Dedykuję ją żonie Sylwii, która za półtora miesiąca urodzi córkę - cieszył się strzelec. - Tak szybko strzelona bramka ustawiła mecz - mówił później Adam Kompała, kapitan Podbeskidzia. Prący do przodu gospodarze tuż przed przerwą zdobyli drugą bramkę. Efektownym strzałem z rzutu wolnego z 30 metrów popisał się Tomasz Księżyc. Piłka po jego strzale skozłowała, zaskakując Krzysztofa Pilarza, bramkarza gości.

Kwadrans przed końcem po strzale Łukasza Błasiaka piłkę do bramki wepchnął Adam Kompała, a siedem minut później kolejnym efektownym strzałem z rzutu wolnego (tym razem z 40 metrów!) popisał się Księżyc. Kibice uznali go za bohatera i zaczęli skandować jego nazwisko. - Bohaterowie to byli pod Monte Cassino. Bramkarz miał po prostu trudne warunki do obrony i ja to wykorzystałem. Cieszę się, że wygraliśmy bardzo ważny dla nas mecz - stwierdził Księżyc. - Porażka jest wysoka i boli, ale pokazała, że nie jesteśmy jeszcze tacy mocni, za jakich się uważamy - stwierdził Mariusz Kuras, szkoleniowiec gości.

PODBESKIDZIE BB. 4 (0)

GKS BEŁCHATÓW 0

Bramki: 1:0 Andraszak (13.), 2:0 Księżyc (45.), 3:0 Kompała (75.), 4:0 Księżyc (82.)

Podbeskidzie: Merda - Radler Ż, Księżyc, Prokop, Bujok - Pater, Koman (74. Zięba), Kompała Ż, Andraszak (78. Rączka) - Endene, Błasiak (81. Makuch)

GKS: Pilarz - Berliński, Kościuk Ż, Frohlich (46. Gierczak), Górski - Pawlusiński, Hinc, Garguła (78. Wiechowski), Kuranty - Matusiak, Król Ż (78 Popek)

Widzów: 4500

Bramka ze snu

Takie mecze przechodzą do historii, a kibice opowiadają o nich latami. W meczu Zagłębia z ŁKS-em prowadzili gospodarze, potem dwa razy wygrywał ŁKS. Skończyło się na siedmiu golach, ale tego najważniejszego, bo zwycięskiego, zdobyli w ostatniej minucie sosnowiczanie.

Stadion Ludowy kipiał w sobotę emocjami. I to jakimi! - Ma ktoś relanium? Zaraz będę miał zawał! - kręcił głową po meczu Marcin Bęben, bramkarz sosnowieckiej drużyny. Giancarlo Motto, prezes Zagłębia, opuścił stadion w 85. minucie spotkania (obowiązki wezwały go do Bielska-Białej), gdy jego zespół przegrywał jeszcze 2:3. Gdy kilka minut później do prezesa zadzwoniła Anna Grodecka, członkini zarządu, śmiejąc się do słuchawki, że Zagłębie wygrało 4:3, Motto długo nie dowierzał. - Proszę sobie ze mnie nie żartować - powtarzał.

Po ostatnim gwizdku piłkarze ŁKS-u zbledli i zaniemówili. Powłócząc nogami, patrzyli przed siebie tępym wzrokiem. - To niemożliwe. Jak to się stało? - powtarzał sam do siebie Dariusz Kłus, obrońca łódzkiej drużyny.

Sosnowiczanie rozpoczęli mecz z wysokiego C. Pierwsza groźna akcja, pierwsze celne dośrodkowanie Marcina Morawskiego i Hadis Zubanović trafia do siatki rywala z kilku metrów. Po chwili Bośniak z Sarajewa ma kolejną okazję na gola, tym razem zatrzymuje go jednak rozpędzony Bogusław Wyparło. Łodzianie z każdą minutą dłużej utrzymują się przy piłce, gdy nie mogą przedostać się pod bramkę Zagłębia środkiem boiska, próbują skrzydłami. Z kilku metrów niecelnie główkuje Maciej Nuckowski, celnie i mocno strzela z dystansu Igor Sypniewski.

Sposób na Bębna znajduje jednak Kłus, który z pięciu metrów uderza piłkę głową, po dokładnym podaniu z rzutu rożnego Rafała Niżnika. ŁKS idzie za ciosem, po jednej z akcji piłkę w polu karnym ręką dotyka Admir Adżem, a sędzia dyktuje jedenastkę. Sytuacja była tak nieczytelna, że nawet piłkarze ŁKS-u nie byli pewni, czy dostali karnego, czy może zostali ukarani rzutem wolnym. Zagłębie wyrównuje tuż po przerwie. Tym razem za faul Arkadiusza Mysony na Januszu Wolańskim (najlepszy na boisku) rzutem karnym został ukarany ŁKS.

- W Zagłębiu utarło się już, że rzut karny to jeszcze nie bramka. Tyle ich już zmarnowaliśmy. Nie byłem wyznaczony do strzelania tej jedenastki. Spojrzałem w oczy kolegów, nikt się nie kwapił. To uderzyłem - opisywał Marcin Lachowski. Nie minęło 10 minut i kibiców Zagłębia ponownie uciszył Nuckowski, który pokonał Bębna w sytuacji sam na sam.

Potem swoje okazji marnowali piłkarze obu drużyn, a wynik się nie zmieniał. - Miałem takie wewnętrzne przeczucie, że jednak wyrównamy - uśmiechał się Krzysztof Tochel, trener Zagłębia.

Widać podobnie czuli Lachowski (dokładne dośrodkowanie) i Wolański (skuteczny strzał głową) na trzy minuty przed końcem spotkania. - Często staramy się tak grać. Zgubiłem obrońcę i wrzuciłem piłkę do środka. Liczyłem, że ktoś tam będzie na nią czekał - mówił Lachowski. - Wcześniej wbiegałem w pole karne cztery razy. Za piątym się udało - uśmiechał się Wolański.

Kibice Zagłębia odetchnęli z ulgą, ale za chwilę okazało się, że to jeszcze nie koniec emocji. Zegar zatrzymał się już na 90. minucie, gdy do piłki ustawionej około 30 metrów od bramki ŁKS-u podszedł Tomasz Malinowski. Pomocnik Zagłębia wcześniej zamienił dwa słowa z Morawskim. - Marcin powiedział, że dla niego to chyba za daleko. Pomyślałem, że spróbuję. Najwyżej trafię w trybuny - opisywał Malinowski.

Pomocnik Zagłębia uderzył tak, jak tylko mógł sobie wyśnić. Mocno uderzona piłka trafiła tuż pod spojenie bramki ŁKS-u. - Nie celowałem, chciałem tylko uderzyć nad murem. Strzał życia - uśmiechał się. - Gram już trochę w piłkę, a w takim meczu jeszcze nie grałem - łapał się za głowę Zubanović. - Co to było za widowisko! ŁKS już przecież dopisał sobie trzy punkty. Supermecz - emocjonował się Wojciech Rudy, dyrektor klubu. Zagłębie wygrało wiosną trzeci mecz z rzędu i awansowało na dziesiąte miejsce w tabeli.

- To było widowisko! Na takie mecze chce się chodzić! - entuzjazmował się trener Tochel. - Wygrywamy 1:0, można się przyczepić, że strzelamy za mało bramek. Wygrywamy 4:3, to znowu obrona zawiodła. To czego chcieć? Gdy zmieniałem Małochę na Malinowskiego, to właśnie z tą myślą, by Tomek uderzył z rzutu wolnego. Chociaż nie przypuszczałem, że trafi z takiej odległości! W drugiej połowie zaczęliśmy grać systemem 4-3-3. Postawiliśmy na atak. Teraz można powiedzieć, że to świetna taktyka. Mam żal do kibiców, że obrażali nas w końcówce spotkania. Śpiewają, że są z nami na dobre i na złe, i do końca. Dziś tak nie było - stwierdził szkoleniowiec Zagłębia.

Zagłębie Sosnowiec 4 (1)

ŁKS Łódź 3 (2)

Bramki: 1:0 Zubanović (10.), 1:1 Kłus (27.), 1:2 Niżnik (35. karny), 2:2 Lachowski (47. karny), 2:3 Nuckowski (55.), 3:3 Wolański (87.), 4:3 Malinowski (90.)

Zagłębie: Bęben - Warakomski (71. Łuczywek), Hosić Ż, Treściński, Adżem - Wolański Ż, Morawski, Lachowski Ż, Chwalibogowski (46. Pitry) - Zubanović, Małocha (78. Malinowski).

ŁKS: Wyparło - Łakomy, Leszczyński Ż, Sierant, Kłus - Golański Ż, Łochowski (85. Przybyszewski), Niżnik, Mysona Ż (90. Wodniok) - Sypniewski (76. Sotirović Ż), Nuckowski Ż.

Widzów: 3500.

Wojciech Todur

Pojednanie tylko do przerwy

Spotkanie pomiędzy Zagłębiem Sosnowiec i ŁKS-em Łódź rozpoczęło się w duchu pojednania. Piłkarzy obu drużyn wyprowadził na boisko ksiądz Tomasz Paśko, kapelan Zagłębia. Z głośników popłynęła "Barka" - ulubiona pieśń Jana Pawła II. Kibice Zagłębia wywiesili transparent o treści: "Ojciec Święty na zawsze w naszych sercach". Fani obu drużyn kulturalnie dopingowali swoje drużyny. Sielanka skończyła się w przerwie. Szalikowcy Zagłębia wywiesili na płocie flagę GKS-u Tychy, drużyny, której kibice "mają sztamę" z ŁKS-em i byli w sobotę na Stadionie Ludowym. Flaga zawisła odwrotnie, żeby upokorzyć fanów GKS-u.

Na efekty nie trzeba było długo czekać. Skończyło się pojednanie, wróciła szara ligowa rzeczywistość. Szalikowcy zajmujący sektor dla kibiców gości rzucili się na ogrodzenie, by przedostać się na boisko. Policjanci, by zaprowadzić spokój, musieli użyć pałek.

Potem zaczęły się wyzwiska i bluzgi

tod

Uderzony pięścią

Dobry wynik Ruchu w Białymstoku. Po ostatnich słabych występach remis z faworyzowaną Jagiellonią to sukces. Przeważali gospodarze, ale to "niebiescy" strzelili pierwszego gola.

Tuż po przerwie chorzowianie, którzy od początku nastawili się na głęboką defensywę, przeprowadzili jeden z nielicznych kontrataków. Zaczęło się od straty piłki na środku boiska przez Jacka Chańkę. Ta powędrowała do Mariusza Śrutwy, który odegrał ją w pole karne do Artura Błażejewskiego. Krzysztof Zalewski nie pozwolił na oddanie strzału, ale nie zablokował dośrodkowania. Andrzej Olszewski w bramce oraz dwaj środkowi obrońcy Jagiellonii przyglądali się, jak piłka leci w kierunku Krzysztofa Bizackiego. Być może byli przekonani, że wybije ją Przemysław Kulig, lecz ten przegrał pojedynek z napastnikiem gości. - Czułem, że mam Bizackiego za sobą, nie powinienem dopuścić go do strzału, ale źle się ustawiłem - tłumaczy obrońca Jagiellonii.

Dopiero to dało białostoczanom sygnał do ataku. Rzucili się do odrabiania strat i na efekty nie było trzeba długo czekać. Paweł Sobolewski dośrodkował piłkę z rzutu wolnego, przed bramkę głową zgrał ją Kulig, a Dzidosław Żuberek dopełnił formalności. - Sędzia nie zauważył ewidentnego faulu, kiedy Jagiellonia zdobyła gola. Nasz zawodnik został uderzony pięścią w polu karnym - narzekał kapitan Ruchu Mariusz Śrutwa. - Nie twierdzę wcale, że byśmy ten mecz wygrali. Jeżeli jednak mamy grać w piłkę nożną, to chyba nie musimy tracić bramek w ten sposób - dodał Śrutwa.

Bramki: 0:1 Bizacki (48.), 1:1 Żuberek (54.).

Jagiellonia: Olszewski - Kulig, Napierała, Nawotczyński, Zalewski - Sobolewski, Speichler, Chańko (82. Dzienis), Łatka Ż - Pawlak (60. Konon), Żuberek (60. Matys).

Ruch: Nowak - Bartos Ż, Mosór, Unierzyski - Kuczma (58. Kaczorowski), Sibik Ż, Wawrzyńczok, Błażejewski (81. Ćwielong), Stanford (46. Smarzyński) - Śrutwa, Bizacki.

Sędziował: Marcin Szulc (Warszawa). Widzów: ok. 5000.

Paweł Orpik

Lekki niedosyt

Przed meczem Piasta z Kujawiakiem gliwiccy kibice wywiesili transparent ze słowami: "Ojcze Święty nigdy Cię nie zapomnimy!!!". Na początku drugiej połowy z trzymanych w rękach kartonów ułożyli flagę w papieskich barwach, na tle której zapłonął utworzony z flar krzyż. Fani gości w przerwie odśpiewali pieśń religijną. Piłkarze grali z czarnymi opaskami na ramionach. Czuć było wyjątkową atmosferę. W pierwszej połowie nie było słychać obecnych zazwyczaj na polskich stadionach wulgarnych okrzyków. Nawet na boisku było spokojniej i mniej brutalnie, sędzia nie pokazał w trakcie pierwszej odsłony ani jednej kartki. Wszystko niestety wróciło do "normy" pod koniec meczu, kiedy to sędzia kilkoma kontrowersyjnymi decyzjami rozgniewał gliwickich kibiców i ci zaczęli pod jego adresem skandować obraźliwe hasła.

Jedną z nich było wyrzucenie w 59. min z boiska piłkarza gospodarzy. Maciej Szmatiuk w ciągu trzech minut ujrzał dwie żółte kartki i w konsekwencji musiał pół godziny przed końcem meczu udać się do szatni. - Szmatiuk miał zostać wcześniej zmieniony, ale bocznemu chorągiewka z ręki wypadła - mówił po meczu rozeźlony szkoleniowiec Piasta Jacek Zieliński.

Piast już drugie spotkanie z rzędu kończył w dziesiątkę i - podobnie jak w poprzednim meczu - dopiero grając w osłabieniu, udało mu się pokonać bramkarza przeciwników . Oba gole, które padły w sobotnim meczu, były do siebie podobne. Najpierw dośrodkowanie z rzutu wolnego z prawej strony boiska. W efekcie dochodząca, podkręcona piłka i zmieniający tor jej lotu strzelec. Przy pierwszym golu, strzelonym głową przez Remigiusza Sobocińskiego, ewidentnie zawinił bramkarz gospodarzy, który przegrał powietrzny pojedynek z włocławskim napastnikiem. Później Piast atakował bardzo przewidywalnie i chaotycznie. W drużynie, w której w przerwie zimowej zaszły poważne zmiany kadrowe, wciąż bardzo widoczny jest brak zgrania. Goście grali spokojnie i niemal bezbłędnie w obronie, a po zejściu Szmatiuka wyraźnie już dominowali na boisku. I kiedy wydawało się, że nic się już w tym meczu nie zmieni, w niegroźnej sytuacji na prawym skrzydle sfaulowany został jeden z gliwiczan. Trzecia zmiana w zespole Piasta, na murawę wchodzi Jarosław Kupis. Od razu podchodzi do piłki i idealnie zagrywa do Pawła Gamli, ten dostawia nogę i zdobywa wyrównanie.

- Bardzo się cieszę, że coś wniosłem do tego meczu, ale przecież właśnie po to są zmiany - mówił potem Kupis. - Przy odrobinie szczęścia moglibyśmy nawet wygrać, pozostaje lekki niedosyt. Czasem w dziesiątkę gra się lepiej, jest większa mobilizacja - dodał.

Po wyrównującej bramce mecz się wyraźnie ożywił. Goście chcieli odzyskać trzy punkty, które tak niespodziewanie wymknęły im się z rąk, i oblegali gliwicką bramkę, a to dawało Piastowi okazje do kontrataków. Włocławskim obrońcom szczególnie dał się we znaki Mieczysław Sikora, który ze swoim sprinterskim przyspieszeniem był dla nich nie do upilnowania. Z wykańczaniem akcji było już jednak gorzej, a pod koniec meczu zabrakło też sił. Obaj trenerzy remis uznali za porażkę. - Mecz toczył się pod nasze dyktando - mówił Piotr Tyszkiewicz. - Dominowaliśmy, byliśmy zespołem dojrzalszym. Stworzyliśmy szereg sytuacji bramkowych, których niestety nie wykorzystaliśmy - żałował trener Kujawiaka. - Ten remis nic nam nie daje, nie posuwa nas do przodu - wzdychał Jacek Zieliński. - Chwała za to, że drużyna pokazała charakter i grając w osłabieniu, zdołała wyrównać. Chłopcy wykonali dziś kawał dobrej roboty i w pełni zasłużyli na brawa, które otrzymali od kibiców, kiedy schodzili z boiska - zakończył.

W drużynie Piasta zadebiutowało w pierwszej drużynie dwóch zawodników: wychowanek klubu Wojciech Dąbrowski i Amerykanin Keith Segovia.

Piast Gliwice 1 (0)

Kujawiak Włocławek 1 (1)

Bramki: 0:1 Sobociński (6.), 1:1 Gamla (70.)

Piast: Kozik - Kaszowski, Piekarski, Bednarz, Zadylak - Podgórski (70. Kupis), Szmatiuk Ż, CZ, Gamla, Żyrkowski (62. Segovia) - Sikora, Dąbrowski (63. Wróbel).

Kujawiak: Skrzypiec - Nowosad, Ciesielski, Gaca, Augustyniak (79. Mrvaljević) - Majić (75. Łukasić), Białek, Matuszny, Klepczarek I Ż - Sobociński, Klatt.

Maciej Szmigel

Coraz gorsza liga

W meczu "z podtekstem" Świt Nowy Dwór bezbramkowo zremisował ze Szczakowianką Jaworzno. Kluby, które niecałe dwa lata temu w aferalnych okolicznościach walczyły o ekstraklasę, teraz wpadły w drugoligową przeciętność. Ich spotkanie bardzo rozczarowało. - Coraz gorsza jest ta druga liga - skonstatował jeden z kibiców, wychodzących w sobotę wieczorem ze stadionu w Nowym Dworze. - Myśli pan, że pierwsza jest lepsza? Takie samo dziadostwo - odpowiedział mu inny. Zdegustowani opuścili obiekt Świtu, a razem z nimi kilkaset osób w podobnych nastrojach.

Po obejrzeniu spotkania Świtu ze Szczakowianką trudno się dziwić takim refleksjom. Gospodarze chcieli wygrać, ale nie potrafili strzelić gola. Goście chyba nawet nie myśleli o zwycięstwie. Bronili się w ośmiu, a grający w ataku Dariusz Solnica i Wasiu Akanni Sunday byli bezradni bez wsparcia reszty zespołu. Przez 90 minut może dwie, trzy akcje zostały rozegrane od początku do końca w przemyślany sposób. Poza tym było przebijanie piłki, niecelne podania, przypadkowe straty, a strzałów jak na lekarstwo. Wszystkie celne można policzyć na palcach jednej ręki.

W sobotę informowaliśmy, że Nenad Milasinović i Milosz Drobnjak, Serbowie, którzy grają w Szczakowiance, wracają do domu, bo klub nie wywiązuje się z warunków umowy kontraktowej. Drobnjak nie pojechał na mecz ze Świtem Nowy Dwór, Milasinović usiadł na ławce rezerwowych. - Nic się nie zmieniło. Chcemy wracać. W poniedziałek czeka nas rozmowa z prezesem Tadeuszem Fudałą. Po niej zadecydujemy co dalej - podkreśla Drobnjak. Działacze twierdzą, że obaj Serbowie mają płacone w terminie.

Świt Nowy Dwór 0

Szczakowianka 0

Świt: Misztal - Łowicki, Wysocki, Cios, Pastuszka - Kosiorowski (61. Musuła), Becalik (46. Stachowiak), Konopka, Reginis - Bajera (70. Romański), Gmitrzuk.

Szczakowianka: Palczewski - Górak, Copik, Fornalik Ż, Naskręt - Radziwoń, Chylaszek Ż (67. Węgier), Seweryn (79. Chudy), Piegzik Ż - Solnica, Wasiu (88. Benson).

Widzów 500

Bartłomiej Atys, tod

Copyright © Agora SA