Stronniczy przegląd prasy: Anglicy się boją

Boją się oczywiście polskich piłkarzy, a strach spętał ich do tego stopnia, że wyparł z gazet tradycyjny triumfalizm (po 4:0 nad Irlandią Płn.), zastępując go czasem wręcz drwinami z rywalizacji drużyn narodowych.

Wyspiarzom chełpić się nie wypada, bo klęska Azerów w Warszawie kazała inaczej spojrzeć na wymęczone 1:0 w Baku ich gwiazdorów. Szacowny "Times" woli skwitować milczeniem chirurgiczną precyzję polskich snajperów (nazwisko Frankowskiego pada tylko w rubryce z wynikami), osiem strzelonych przez nich goli wyjaśniając skrajnie ryzykancką i nieodpowiedzialną taktyką trenera Carlosa Alberto. Brazylijczyk miał rzekomo za bardzo uwierzyć w postępy swoich piłkarzy. To dlatego przesunął do pomocy azerskiego Roberto Carlosa Raszada Sadygowa (strzelił Walijczykom gola z 40 metrów) stanowiącego fundament defensywy, która jesienią pozwoliła rywalom strzelić tylko cztery bramki. Tym samym kompletnie zamieszał w azerskich głowach, nie tylko pozbawionych lidera na tyłach, ale i zmuszonych do rezygnacji z wyuczonego murowania pola karnego za pomocą czwórki obrońców. W środę Azerowie mają wrócić do sprawdzonych wzorców i - ach, jak ci Anglicy umieją z góry usprawiedliwić własną nieskuteczność! - na Wyspach bronić się dzielnie.

Komentator "Guardiana" też chłodzi nastroje rodaków, przytomnie zauważając, że "wygrywanie z przeciwnikami zajmującymi trzycyfrowe miejsce w rankingu FIFA nie świadczy o klasie drużyny". Ale równocześnie dziennikarze wypytują Michaela Owena, czy zamierza w środę pobić należący do Malcolma McDonalda rekord pięciu goli w meczu kadry.

Jeszcze dalej idzie Tony Cascarino, którego polskie 8:0 prowokuje tylko do apelu, by "FIFA skróciła drogę klasowym drużynom do mundialu" i który w "Timesie" "burzy mit o wyższym poziomie meczów międzypaństwowych niż klubowych". "To żaden poziom" - oświadcza 88-krotny reprezentant Irlandii i w artykule "Obowiązek reprezentacyjny jak wakacje" argumentuje z zapałem: "Sześć z siedmiu-ośmiu meczów kadry rocznie opisałbym jako naprawdę łatwiutkie. Pamiętam, jak grałem przeciw Fernando Couto, obrońcy Lazio, który sto razy wystąpił w kadrze Portugalii. Martwiłem się. Niepotrzebnie. Jego niechęć do wślizgów, ostrych starć i wszystkiego, co mogłoby spowodować fizyczny kontakt, sprawiły, że spędziłem ten czas naprawdę przyjemnie".

Ton mało sprzyjający świętowaniu zwycięstw, ale OK, ostatecznie można by uwierzyć, że wyspiarze wreszcie twardo stąpają po ziemi. W końcu Irlandczycy z Północy wystawili przeciw nim atak z drugiej ligi, do pomocy wepchnęli duet trzecioligowców, a jako rezerwowy wszedł Andrew Kirk, gwiazdor czwartoligowego Northampton Town, tak że nawet komentator "Observera" współczuł zanudzonemu na śmierć angielskiemu bramkarzowi Paulowi Robinsonowi. Paul ponoć nie był pewny, "czy rzeczywiście trwa jakiś mecz", bo pierwszy strzał obronił w 72. min.

Pozostaje pytanie: z czego inny publicysta surowego "Guardiana" wnioskuje, że Anglia potrzebuje rosłego, mocno zbudowanego środkowego napastnika, by mierzyć w mistrzostwo świata?

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.