Brązowi medaliści mistrzostw świata w saneczkarstwie na torach naturalnych Andrzej Laszczak i Damian Waniczek po kilkudziesięciogodzinnej podróży z włoskiego Latzfons wczoraj rano dotarli do Szczyrku.
Rafał Góral: Jaki minęła podróż do Polski?
Andrzej Laszczak: Jesteśmy trochę zmęczeni długą podróżą, ale szczęśliwi z sukcesu, który udało się nam osiągnąć. Wciąż czujemy jednak niedosyt. W końcu do srebrnego medalu MŚ zabrakło nam jedynie dwóch setnych sekund. Włosi byli w zasięgu ręki i mogliśmy zająć drugą lokatę. Niestety, wszystko zostało zaprzepaszczone podczas pierwszego ślizgu, kiedy to popełniliśmy zbyt dużo błędów. W drugiej jeździe było już bardzo dobrze, bo na mecie zameldowaliśmy się jako pierwsi.
Wydaje się, że po okresie słabszej dyspozycji znowu wracacie na sam szczyt światowego saneczkarstwa.
- Jeżeli w klasyfikacji generalnej PŚ uda się nam zająć przynajmniej drugą lokatę, to będzie to najlepszy sezon w historii naszych występów.
Ale przed trzema laty zostaliście triumfatorami klasyfikacji generalnej PŚ.
- Tak, ale wtedy nie udało się nam osiągnąć żadnego sukcesu podczas mistrzostw Europy. W tym roku jest natomiast szansa na to, żeby przywieźć medale z obydwu imprez. Zresztą wciąż mamy szansę na triumf w PŚ.
No właśnie, jakie są szanse na triumf w klasyfikacji generalnej PŚ?
- Jest to trochę skomplikowane. Po pierwsze, my musimy wygrać finałowe zawody, a prowadzący w klasyfikacji Austriacy: Reinhard Beer i Herbert Koegl nie mogą zająć miejsca wyższego niż piąte. W
sporcie wszystko jest jednak możliwe, więc i taka ewentualność istnieje.
Dlaczego po sukcesie w PŚ w 2002 roku później dopadł Was kryzys? W ubiegłym sezonie zajęliście dopiero czwarte miejsce.
- Nie byliśmy chyba gotowi na ten sukces. Zresztą później były zbyt duże oczekiwania względem nas, a nie do końca mieliśmy możliwości, żeby powtarzać ten sukces. Jednak w sporcie to normalne, że przychodzą kryzysy. Adasia Małysza też dopadł kiedyś kryzys, ale widać już się z niego wydostał. Tak samo jest z nami.
Jaka jest sytuacja finansowa najlepszych polskich saneczkarzy?
- Mamy też nadzieję, że po tym medalu może znajdzie się dla nas stypendium. Z Damianem praktycznie nie zajmujemy się niczym oprócz trenowania. Jeżeli chce się osiągać dobre wyniki, to trzeba się poświęcić tej dyscyplinie.
Często nie ma pieniędzy na wyjazdy i zgrupowania. Sprzęt i tory, jakie mamy w Polsce, też pozostawiają wiele do życzenia. Trzeba jednak pamiętać, że taki jest los dyscyplin, które nie są olimpijskimi konkurencjami.
Jednak już podczas igrzysk w Turynie w przyszłym roku saneczkarstwo będzie obecne.
- Tak, ale na razie tylko jako pokazowa dyscyplina. I muszę tutaj się pochwalić, że jako trzecia drużyna świata zostaliśmy tam zaproszeni. Mam nadzieję, że pojedziemy z kolegami z innych drużyn tak dobrze, że wpłyniemy na decydentów. Nieoficjalnie mówi się w środowisku, że podczas kolejnych IO w Kanadzie saneczkarstwo na torach naturalnych ma być już pełnoprawną konkurencją.
To jednak dopiero za pięć lat. Czy uda się Wam jeszcze wystartować podczas tych zawodów?
- No, nie jesteśmy tacy starzy (śmiech). Austriacy, którzy obecnie prowadzą w klasyfikacji generalnej PŚ, mają 38 i 40 lat. My podczas IO w Kanadzie będziemy w wieku 33 i 26 lat, więc wszystko jest jeszcze przed nami.