Mówi Sylwia Gruchała, Sportowiec Roku 2004 w plebiscycie "Gazety"

Łukasz Pałucha: Wygrała Pani plebiscyt "Gazety" wyraźnie wyprzedzając Annę Rogowską, która także zdobyła brązowy medal na igrzyskach w Atenach.

Sylwia Gruchała: To duży sukces wygrać plebiscyt, kiedy najgroźniejsza rywalka osiągnęła na olimpiadzie taki sam wynik. Dlatego to zwycięstwo tak bardzo mnie cieszy. Uważam, że o mojej wygranej zadecydowała równa, wysoka forma, jaką prezentowałam przez cały rok. Moi kibice liczyli na medal olimpijski i udało mi się spełnić ich oczekiwania. Nie zawiodłam ich.

W Atenach wyglądała Pani na zawiedzioną brązowym medalem. Jak ocenia Pani ten wynik z perspektywy czasu?

- Teraz patrzę na swój wynik zupełnie inaczej. Dwa miesiące po zakończeniu igrzysk dotarło do mnie, że spełniałem swoje największe marzenie. Zdobyłam indywidualnie medal, o którym nieustannie myślałam po poprzedniej olimpiadzie w Sydney. W Australii zdobyłam medal w drużynie [srebrny - red.] i przez cztery lata żyłam tylko myślą, żeby także indywidualnie stanąć na podium. Stopniowo moje oczekiwania rosły i do Aten jechałam po złoty medal. Dlatego na gorąco, tuż po walkach, byłam rozczarowana. Teraz dojrzałam do tego, żeby docenić brązowy medal. Nie mam wątpliwości - 2004 rok to był na razie mój najlepszy rok w karierze.

Śni się Pani jeszcze przegrany pojedynek półfinałowy z Włoszką Valentiną Vezzali?

- Po olimpiadzie jeszcze przez wiele dni mocno przeżywałam porażkę. Analizowałam każdy ruch swój i rywalki, ten pojedynek nie pozwalał mi spokojnie zasnąć. Na szczęście ten koszmar już minął. Zamknęłam ten rozdział i w ogóle nie myślę o tej walce. Teraz stawiam sobie nowe cele.

Myśli Pani już o następnych igrzyskach w Pekinie?

- Do Pekinu zostało jeszcze trzy i pół roku. W szermierce to zdecydowanie za wcześnie, by rozpoczynać przygotowania. Teraz celem numer jeden są dla mnie tegoroczne mistrzostwa świata. Na razie indywidualnie zdobyłam srebrny medal mistrzostw świata, brakuje mi złotego medalu. Mam więc ogromną motywację do pracy. Nie zamierzam odpuszczać, jak się dobrze zastanowię, to wydaje mi się, że brąz w Atenach także będzie nadal dopingował mnie to ostrych treningów. Gdybym zdobyła złoty medal może straciłabym motywację, a tak ciągle mam o co walczyć. W tym roku stawiam nie tylko na sport, priorytetową sprawą będzie nauka. Rozpoczynam studia na psychologii i chcę wypaść nie gorzej niż na szermierczej planszy.

Jak wpływ miał medal olimpijski na prywatne życie?

- Czuję się wreszcie zadowolona z siebie, jestem osobą bardziej spełnioną. Czuję się dużo lepiej, bo spadł ze mnie pewien ciężar. Mam już medal. Poza tym niewiele się zmieniło, jestem tą samą Sylwią Gruchałą sprzed wyjazdu do Aten.

Po igrzyskach odpoczywała Pani w Azji - w Tajlandii i Indonezji, miejscach, gdzie niedawno doszło to wielkiej tragedii. Tsunami zabiło tak wielu ludzi. Po następnym medalu pojedzie Pani ponownie w tamte strony?

- To piękne miejsca, prawdziwy raj na ziemi, który zamienił się w piekło. Cieszę się, że byłam tam, zanim doszło do tragedii. Mam nadzieję, że za kilka miesięcy życie wróci tam do normy. Kto wie, może odwiedzę jeszcze kiedyś ten zakątek świata, może po olimpiadzie w Pekinie? Na razie nie wybiegam tak daleko w przyszłość.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.