Real się budzi, Barca zasypia

"Patrzcie, jak się budzi Real, patrzcie, jak zasypia Barcelona" - napisał felietonista dziennika "As", komentując 18. kolejkę ligi hiszpańskiej. W cztery dni przewaga Barcy na "Galaktycznymi" stopniała z 13 do 7 pkt.

Futbol bywa nielogiczny. Czasem nawet podwójnie. "Galaktyczni" z Madrytu przez cały ubiegły rok trwonili prestiż i uwielbienie, którymi darzył ich świat, by nagle za progiem roku 2005 wracać do gry. Za to Barcelona, która przez 12 ostatnich miesięcy przyćmiła Real, robi teraz wszystko, by im na to pozwolić. A przecież nic tego nie zapowiadało.

W końcu roku 2004 Real tracił do Barcelony 13 pkt., a zdesperowany prezes Florentino Perez wyrzucił z pracy kolejnego trenera Mariano Garcię Remona. Następca - Vanderlei Luxemburgo - dostał zielone światło, by zrobić porządek z grupą rozkapryszonych gwiazd.

Już na pierwszy trening spóźnił mu się Beckham, bo załatwiał ważne sprawy w firmie swojej żony Victorii Adams. Na kolejnych "błyszczał" Ronaldo. Hiszpańska prasa prześcigała się w kpiących opisach, jak nie mógł nadążyć za innymi, padał ze zmęczenia podczas kolejnych zajęć z nowym trenerem. Luxemburgo przydzielił mu nawet specjalnego opiekuna. Wydawało się, że zmagający się z nadwagą Ronaldo będzie gotów do wielkiej gry najwcześniej za miesiąc.

Tymczasem już 5 stycznia jego akcja rozstrzygnęła o wyniku "meczu siedmiu minut" z Realem Sociedad (przerwanego w grudniu ze względu na alarm bombowy). Rzut karny po faulu na Ronaldo wykorzystał Zidane i Real wygrał 2:1. Cztery dni później drużyna Luxemburgo zwyciężyła w derby Madrytu 3:0, a Ronaldo wbił Atletico dwa gole na Vicente Calderon.

Pozostaje jedynie pytanie, w jakiej byłby formie, gdyby ważył dziesięć kilogramów mniej?

Na razie hiszpańska prasa daleka jest jednak od zachwytów nad pracą wykonaną przez nowego trenera. "Luxemburgo przyniósł Realowi szczęście" - komentuje "Marca". - Rzeczywiście wynik jest lepszy niż gra - przyznał trener Realu po meczu z Atletico. Nikt nie ma wątpliwości, że wygranym szczęśliwie - napastnik Atletico Fernando Torres sam zawalił kilka stuprocentowych sytuacji.

Najgorsze było jednak zachowanie kibiców Atletico, którzy próbowali obrazić Roberto Carlosa rasistowskimi okrzykami naśladującymi głosy małp. Sędzia kazał nawet spikerowi, by poprosił o spokój. Federacja hiszpańska wszczęła dochodzenie w tej sprawie.

- Jak długo wytrzymacie to tempo, ten poziom? - jesienią pytano o to graczy Barcelony do znudzenia. Grali właściwie w dwunastu, bo plaga kontuzji więzadeł w kolanie zabrała Rijkaardowi czterech piłkarzy. Ale ta dwunastka bez trudu dotarła do 1/8 finału Champions League i zdobyła w lidze 10 pkt. przewagi. Niemniej jednak głębokim oddechem ulgi przyjęto w Barcelonie świąteczną przerwę - bohaterska dwunastka miała nabrać sił na drogę po najwyższe zaszczyty. Tymczasem okazało się, że wypoczynek zaszkodził Ronaldinho i jego drużynie. Zagrali z Villarreal najgorszy mecz w sezonie. Na dodatek Barca dołączyła do grupy klubów finansujących własne porażki. Najlepszy na boisku był bowiem jej były piłkarz (miał dwie asysty) Juan Roman Riquelme, którego klub z Katalonii wciąż jest współwłaścicielem. Dwa i pół roku temu, gdy przychodził do Barcelony z Boca Juniors, nie potrafił odnaleźć się w schematach taktycznych Louisa van Gaala. I znalazł się w Villarreal.

Dotąd specjalistą od finansowania swoich porażek był klub z Madrytu. Fernando Morientes wypożyczony do Monaco wyeliminował go z ostatniej edycji Ligi Mistrzów, a Samuel Eto'o z Mallorcą regularnie strzelał mu bramki w lidze. Dziś Kameruńczyk gra w Barcelonie, a w ramach żartu primaaprilisowego hiszpańska prasa podała nawet, że Real chce go odkupić za 150 mln euro. Być może Barca nie będzie się zastanawiać nad odzyskaniem Riquelme do czasu, gdy go ostatecznie straci. Zwłaszcza że w przerwie świątecznej nie kupiła nikogo. Dwunastka gra nadal. Tylko że już nie tak dobrze.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.