Łukasz Skrzyński: Oczywiście, bo jestem debiutantem w ekstraklasie, trener ufa mi i widzi we mnie dobrego stopera. Powoli weryfikuję swoje umiejętności, raz mi wychodzi to lepiej, a raz gorzej. Myślę, że moja wartość sportowa będzie wzrastać.
- Jesteśmy po wstępnych rozmowach, ale słowa prezesa dotychczas się sprawdzały. Za bardzo nie chcemy patrzeć na dobra materialne, bo jesteśmy na początku kariery piłkarskiej. Sami postawiliśmy sobie taki cel. Jeśli będzie okazja, mimo porażki z Amiką, to spróbujemy o to miejsce powalczyć. Cieszymy się, że i prezes to docenia.
- Będzie bardzo ciężko o trzecie miejsce. Wydaje mi się, że możemy być tuż-tuż za podium. Stać nas na zajęcie miejsca w pucharach UEFA lub Intertoto, pytanie tylko, jak się będziemy w nich prezentować. Dla każdego to będzie nowość, 80 proc. zawodników ma dopiero kilka albo kilkanaście występów w ekstraklasie. W tym roku zagraniczne kluby srogo zweryfikowały umiejętności Amiki.
- Nawet nie śniłem, że mogę dostać powołanie do kadry B. Słyszałem, że ma być zmiana warty po mistrzostwach świata w Niemczech, czyli za dwa lata. Chciałbym być wyróżniającym się obrońcą w lidze polskiej, by zasłużyć sobie na występy w pierwszym zespole. Brakuje mi jeszcze doświadczenia, mam kilka mankamentów do poprawienia. Raczej nie przewiduję swojego powołania do kadry A w przyszłym roku. Wyznaczam sobie termin dwóch lat.
- Nad zwrotnością i szybkością. Muszę poprawić grę głową i prawą nogą, bo obrońca spotyka się z rywalami na całej szerokości boiska.
- Często się zastanawiałem, czy to trema, czy coś innego. Miałem sporo okazji, bo naliczyłem siedem czy osiem sytuacji, z których w drugiej lidze strzelałem gole. Być może za mało trenowałem stałe elementy. Przyznaję, że trochę to zaniedbałem, ale mam nadzieję to nadrobić z nawiązką na wiosnę.
- Patrzyłem na treningi każdego szkoleniowca. Często patrzę na trenera pod kątem nie tylko jego warsztatu, ale i osobowości, czyli jego zachowania na treningu. W jaki sposób rozwiązuje problemy, bo niewątpliwie są takie w każdej drużynie. Jest bardzo dobrym wychowawcą i psychologiem. Myślę, że w początkach mojej kariery trenerskiej mógłbym się wzorować na trenerze Stawowym, którego szanuję na równi z Henrykiem Kasperczakiem.
- Zmieniło się na korzyść. Więź między zawodnikami a kibicami jest pozytywna, nawet mimo kilku kryzysów, które mieliśmy. Spotkałem się z taki jednostkami, które życzyły nam źle i chciały, żebyśmy z tego klubu uciekli, bo twierdzili, że nie jesteśmy z tym klubem związani emocjonalnie. Większość wierzy, że dajemy z siebie wszystko na boisku i zależy nam na dobrej grze Cracovii. Mieszkam na osiedlu, gdzie jest sama Wisła i choć gram w Cracovii, kibice nie życzą mi źle. Rozmawiam z nimi, pytają, czy wygramy, jak nam poszło. Ten stereotyp został trochę przełamany i nawet w kontaktach między zawodnikami wszystko jest już dobrze.
- Kilka lat temu grałem na pozycji defensywnego pomocnika i wtedy imponował mi Fernando Redondo, który grał w Realu Madryt, za nieprzeciętne czytanie gry, fantastyczną lewą nogę, podania i przechwyty.
Teraz natomiast, przy naszym systemie 4-4-2, zdecydowanie najbardziej podoba mi się Jaap Stam i Rio Ferdinand. Ten drugi jest takim boiskowym rozrabiaką, który potrafi zarazić swoją agresywnością. Ta dwójka stworzyła duet nie do przejścia.
- Niewiele ich mam. Spaceruję wtedy z moją dziewczyną Anią.