Łukasz Skrzyński: Nawet nie śniłem o reprezentacji B

Raczej nie przewiduję swojego powołania do kadry A w przyszłym roku. Wyznaczam sobie termin dwóch lat - mówi obrońca Cracovii Łukasz Skrzyński.

Waldemar Kordyl: Jest Pan jedynym piłkarzem Cracovii, który w rundzie jesiennej rozegrał wszystkie 13 spotkań i w każdym zagrał przez pełne 90 minut. Czy to powód do dumy?

Łukasz Skrzyński: Oczywiście, bo jestem debiutantem w ekstraklasie, trener ufa mi i widzi we mnie dobrego stopera. Powoli weryfikuję swoje umiejętności, raz mi wychodzi to lepiej, a raz gorzej. Myślę, że moja wartość sportowa będzie wzrastać.

Czy jest Pan rzeczywiście debiutantem, przecież ma Pan na swoim koncie występy w Wiśle Kraków?

- W Wiśle, owszem, zadebiutowałem, ale w pucharze UEFA jako 19-latek. W ekstraklasie nie wystąpiłem.

Czy można porównać obecną Cracovię z Wisłą, w której Pan występował?

- Wisła stanowiła wtedy kolektyw zawodników doświadczonych, którzy gwarantowali jak najlepszy wynik nie tylko w Polsce, ale i w Europie. Wtedy Wisła Kraków przewyższała całą naszą ligę. Cracovia dopiero osiąga swoje apogeum.

Czy Cracovia niebawem będzie tak samo silna jak Wisła?

- Mam nadzieję, że inwestycje w naszą drużynę zaowocują jak najlepszymi rezultatami. Kilka razy zespoły, które nie prezentowały się od nas lepiej, inkasowały w meczu z nami trzy punkty. Wychodził brak doświadczenia, czasami za bardzo chcieliśmy i zostaliśmy skarceni. Cel jest jasny - drużyna ma grać ofensywnie i ciekawą piłkę.

Prezes Janusz Filipiak oficjalnie obiecał wam premie, jeśli zajmiecie w ekstraklasie miejsce gwarantujące start w pucharze UEFA.

- Jesteśmy po wstępnych rozmowach, ale słowa prezesa dotychczas się sprawdzały. Za bardzo nie chcemy patrzeć na dobra materialne, bo jesteśmy na początku kariery piłkarskiej. Sami postawiliśmy sobie taki cel. Jeśli będzie okazja, mimo porażki z Amiką, to spróbujemy o to miejsce powalczyć. Cieszymy się, że i prezes to docenia.

Czy stać Was na awans do pucharów już w tym sezonie?

- Będzie bardzo ciężko o trzecie miejsce. Wydaje mi się, że możemy być tuż-tuż za podium. Stać nas na zajęcie miejsca w pucharach UEFA lub Intertoto, pytanie tylko, jak się będziemy w nich prezentować. Dla każdego to będzie nowość, 80 proc. zawodników ma dopiero kilka albo kilkanaście występów w ekstraklasie. W tym roku zagraniczne kluby srogo zweryfikowały umiejętności Amiki.

Pierwsze starty w kadrze B już za Panem. Kiedy zagra Pan w pierwszej reprezentacji?

- Nawet nie śniłem, że mogę dostać powołanie do kadry B. Słyszałem, że ma być zmiana warty po mistrzostwach świata w Niemczech, czyli za dwa lata. Chciałbym być wyróżniającym się obrońcą w lidze polskiej, by zasłużyć sobie na występy w pierwszym zespole. Brakuje mi jeszcze doświadczenia, mam kilka mankamentów do poprawienia. Raczej nie przewiduję swojego powołania do kadry A w przyszłym roku. Wyznaczam sobie termin dwóch lat.

Nad czym musi Pan jeszcze popracować?

- Nad zwrotnością i szybkością. Muszę poprawić grę głową i prawą nogą, bo obrońca spotyka się z rywalami na całej szerokości boiska.

Ma Pan mocny strzał z lewej nogi, a jednak w pierwszej lidze nie strzelił Pan jeszcze gola.

- Często się zastanawiałem, czy to trema, czy coś innego. Miałem sporo okazji, bo naliczyłem siedem czy osiem sytuacji, z których w drugiej lidze strzelałem gole. Być może za mało trenowałem stałe elementy. Przyznaję, że trochę to zaniedbałem, ale mam nadzieję to nadrobić z nawiązką na wiosnę.

Wkrótce zostanie Pan magistrem krakowskiej AWF.

- Miałem się bronić już jesienią. Absolutorium uzyskałem dwa lata temu. Tempo narzucone przez Cracovię spowodowało, że bardziej skoncentrowałem się na piłce niż na pracy magisterskiej. Złożyłem już pracę i czekam na styczniowy termin. Wtedy prawdopodobnie uzyskam tytuł magistra.

Czy już teraz inaczej patrzy Pan na treningi u trenera Wojciecha Stawowego?

- Patrzyłem na treningi każdego szkoleniowca. Często patrzę na trenera pod kątem nie tylko jego warsztatu, ale i osobowości, czyli jego zachowania na treningu. W jaki sposób rozwiązuje problemy, bo niewątpliwie są takie w każdej drużynie. Jest bardzo dobrym wychowawcą i psychologiem. Myślę, że w początkach mojej kariery trenerskiej mógłbym się wzorować na trenerze Stawowym, którego szanuję na równi z Henrykiem Kasperczakiem.

Jest Pan wychowankiem Wisły, a niesnaski między Wisłą a Cracovią są ogólnie znane. Jak przyjmują Pana kibice Cracovii?

- Zmieniło się na korzyść. Więź między zawodnikami a kibicami jest pozytywna, nawet mimo kilku kryzysów, które mieliśmy. Spotkałem się z taki jednostkami, które życzyły nam źle i chciały, żebyśmy z tego klubu uciekli, bo twierdzili, że nie jesteśmy z tym klubem związani emocjonalnie. Większość wierzy, że dajemy z siebie wszystko na boisku i zależy nam na dobrej grze Cracovii. Mieszkam na osiedlu, gdzie jest sama Wisła i choć gram w Cracovii, kibice nie życzą mi źle. Rozmawiam z nimi, pytają, czy wygramy, jak nam poszło. Ten stereotyp został trochę przełamany i nawet w kontaktach między zawodnikami wszystko jest już dobrze.

Piłkarscy idole to...

- Kilka lat temu grałem na pozycji defensywnego pomocnika i wtedy imponował mi Fernando Redondo, który grał w Realu Madryt, za nieprzeciętne czytanie gry, fantastyczną lewą nogę, podania i przechwyty.

Teraz natomiast, przy naszym systemie 4-4-2, zdecydowanie najbardziej podoba mi się Jaap Stam i Rio Ferdinand. Ten drugi jest takim boiskowym rozrabiaką, który potrafi zarazić swoją agresywnością. Ta dwójka stworzyła duet nie do przejścia.

Co robi Łukasz Skrzyński w wolnych chwilach?

- Niewiele ich mam. Spaceruję wtedy z moją dziewczyną Anią.

Jak spędzi Pan sylwestra?

- Pewnie w gronie swoich znajomych w Krakowie.

Czego Panu życzyć w Nowym Roku?

- Zdrowia i żeby mnie omijały kontuzje. Bramki w ekstraklasie i pucharów z Cracovią.

Copyright © Agora SA