Rafał Stec: rok trenerskiej rewolucji - śmierć gwiazd

Real Madryt ogłosił śmierć trenera, więc poniósł klęskę. Triumfują Grecy i londyńska Chelsea, bo Otto Rehhagel i Jose Mourinho ogłosili śmierć gwiazd. Czy po roku 2004 piłka już nigdy nie będzie taka sama?

Real przeżył najbardziej spektakularny upadek. Mistrzowie Europy Grecy wywołali najbardziej spektakularną sensację, choć prawdopodobnie niezapowiadającą ery triumfów tamtejszego futbolu. Chelsea zanotowała najbardziej spektakularny awans, bo do elity dołączyła prawdopodobnie na stałe, a przynajmniej na długie lata. Mistrzostwo Anglii zdobyła pół wieku temu, a dziś upatruje się w niej faworyta wszystkich rozgrywek!

O losach tych drużyn nie przesądziła klasa piłkarzy, bo wybitnych mają i "Królewscy", i londyńczycy, a w najmniejszym stopniu Grecy. Nie przesądziły też pieniądze, bo te wydawał i Real, i Chelsea. Przesądzili trenerzy. I to, czy musieli zaprzątać sobie głowy mediaticamente.

Trenerska mielizna, czyli Real

Mediaticamente to - pochodzące z hiszpańskiego - słowo-klucz. Użył go prezes Florentino Perez w dniu, w którym zatrudniał Jose Antonio Camacho. Jego wypowiedź ilustruje niewybaczalny, dziś można już powiedzieć - historyczny, błąd działaczy z Madrytu: "Od dziś każdy trener, który chce sprowadzić do klubu piłkarza, będzie musiał brać pod uwagę jego wartość marketingową".

Jak powiedział, zrobił. Camacho prosił o Vieirę, Emersona lub Maniche'a, prosił o defensywnych pomocników. Nie chciał tylko napastników. A Real kupił właśnie atakującego - Michaela Owena. Kupił mimo kategorycznego sprzeciwu Camacho. Pod względem sportowym był to nonsens, co dla jego szefów straciło znaczenie. Oni przestali już dbać o jakość produktu. Pielęgnują tylko markę. Trener stał się dla nich namolnym ignorantem, który nie rozumie rynku.

Camacho stracił pracę także dlatego, że próbował utrzymać w ryzach gwiazdy. Zidane nie mógł znieść, że ktoś na niego krzyczy. Wiosną, kiedy Real nawet przeciętnym ligowym rywalom służył za worek treningowy, nikt nie krzyczał. Trener Carlos Queiroz bał się otworzyć usta. Teraz "Królewscy" wrócili do tego wariantu - Mariano Garcia Remon nie ma doświadczenia, zmysłu taktycznego, charyzmy. Publicznie dyskredytuje samego siebie, powtarzając, że drużyna potrzebuje silnej osobowości trenerskiej typu angielskiego, cokolwiek miałoby to znaczyć.

Remon ostatecznie skompromitował się w meczu Ligi Mistrzów z Bayerem Leverkusen. Real remisował, a potrzebował zwycięstwa. Brakowało 30 sekund do ostatniego gwizdka, gdy trener próbował... wpuścić Solariego, jakby bronił wyniku! Miotał się przy linii bocznej od kilku minut, widać było, że kompletnie stracił głowę i nie radzi sobie ze stresem.

Trenerski Mount Everest, czyli Mourinho

Dziś trendy wyznacza Jose Mourinho. Autorytarny trener technokrata, typ szalonego naukowca, w futbolu widzący naukę ścisłą. Wierzy, że przed meczem wszystko można wyliczyć i zaplanować. Paulo Ferreirze wręcza przed finałem Ligi Mistrzów DVD z repertuarem zwodów Jerome'a Rothena, którego Portugalczyk ma powstrzymać. Podobny materiał dostaje każdy jego partner. 11 piłkarzy Mourinho przeobraża w jeden organizm, perfekcyjną machinę, w której żaden trybik nie działa niezależnie od pozostałych. Nie wierzy w gwiazdorstwo. Jeśli piłkarz widzi gwiazdę w samym sobie, nie ma u niego szans.

A to się nie opłaca, bo Mourinho wygrywa. Wygrywa w ten sam sposób, w jaki najbardziej niesłychany triumf w historii futbolu odniósł Rehhagel i piłkarze Grecji. Skoro hodowani przez fizjologów, faszerowani farmakologią (niekoniecznie zakazaną) piłkarze przypominają już niezniszczalne Robocopy i coraz mniej się od siebie różnią, trzeba wymyślić sposób, by poruszali się możliwie najbardziej ekonomicznie i efektywnie. I odpowiednio ich zmotywować.

Prześledźmy

najgłośniejsze ruchy trenerskie

w Europie i ich konsekwencje.

1) Mourinho zostawia Porto, które popada w przeciętność i niewiele brakuje, by jako pierwszy w dziejach obrońca tytułu nie przedarło się do drugiej rundy Champions League.

2) Mourinho odmienia Chelsea w trzy miesiące, choć trzon drużyny pozostaje niezmieniony. Abramowicz wydał fortunę już przed poprzednim sezonem, ale Ranieri nie zrewolucjonizował stylu gry. Mourinho idzie pod prąd, w teamie supergwiazd znajduje nawet miejsce dla Smiertina, wcześniej niechcianego i przechowywanego w Portsmouth, a Chelsea zaczyna grać nowocześnie, nie sposób jej strzelić gola. Wyprzedza epokę.

3) Rafael Benitez opuszcza Valencię, mistrza Hiszpanii i zdobywcę Pucharu UEFA, a ta natychmiast popada w ruinę. Sam wyjeżdża do Liverpoolu. Też go odmienia. Wyniki jeszcze nie są satysfakcjonujące, ale zespół prześladują kontuzje. Najpierw nazywanego Supermanem Stevena Gerrarda, a potem - w tym samym czasie! - kilku napastników (Barosz, Cisse, Luis Garcia). Zmienia się jednak styl drużyny, za kadencji Gerarda Houlliera grającej piłkę siermiężną, staroświecką, prymitywną. W Premier League jeszcze nie wygrywa, ale tam konkurencja rośnie w postępie geometrycznym, a w LM tylko Anglia zachowała czwórkę reprezentantów.

4) Ranieri przyjeżdża do Valencii - zastał ją murowaną, zostawi prawdopodobnie drewnianą. Hiszpańska prasa jest w szoku, bo latem pisała, że Benitez zostawił zespół, który będzie działał perfekcyjnie, wystarczy wrzucić automatycznego pilota. Ranieri zniszczył jego dzieło w dwa miesiące. Ściąga np. Stefano Fiore, nie dość, że bardzo wolnego, to nikt nie widział, by kogoś przedryblował. Gwiazdor włoskiego Serie A został skrzywdzony, bo do Primera Division zwyczajnie się nie nadaje.

5) Capello zostawia Romę, a ta zmierza w ślady upadłego Lazio. W LM nie zdobywa punktu. Nieokrzesany Cassano obraża się już nie co miesiąc, lecz co tydzień.

6) Capello idzie do Juventusu, by z najbardziej dziurawej w czołówce Serie A defensywy uczynić najszczelniejszą - obok tej z Chelsea - na kontynencie. Pomaga mu głupota działaczy Interu, którzy oddają Cannavaro (ten transfer to samobój roku), ale przemiana Jonathana Zebiny z bojaźliwego, niepewnego stopera w czołowego na kontynencie prawego obrońcę to wyczyn z pogranicza copperfieldowskiej magii.

7) Santini zdemontował wielką Francję (nielojalny, złośliwy, wprowadza złą atmosferę - skarżyli się jego rodacy podczas Euro 2004), by sprawić, że Tottenhamu nie dało się oglądać. Nie dało, bo Santini już z Londynu w dziwacznych okolicznościach zbiegł. Pozostał niesmak.

Wskazałem przypadki najbardziej wyraziste, z absolutnego szczytu, które łączą się w zauważalną tendencję. Triumfy przynosi dziś futbol silnie zorganizowany, kolekcjonowanie gwiazd to większe ryzyko nie kiedykolwiek. Wymienione drużyny uzdrawiał bądź wpędzał w chorobę szkoleniowiec - przecież Real teoretycznie stał się silniejszy (Owen, Samuel), podobnie jak Valencia (bez strat, włoski zaciąg na plus).

Losy Monaco uczą, że warto nawet oddać niezbędnych - wydawałoby się - graczy, byle tylko zatrzymać wielkiego trenera. Finaliści LM przeżyli masowy odpływ bohaterów wiosny (Morientes, Prso, Giuly, Rothen), lecz Didier Deschamps znów prowadzi ich od zwycięstwa do zwycięstwa w najbardziej prestiżowych rozgrywkach.

Co nie oznacza, że futbol stał się w pełni wyliczalny i przewidywalny. Piłka, produkt kosmicznej technologii, fruwa dziś tak szybko, że przypadki pozostają nieuniknione. System zawodzi też, gdy wkracza czynnik boski, czyli Ronaldinho.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.