Śląsk gra z AZS-em Koszalin, prowadzonym przez Jerzego Olejniczaka, byłego trenera wrocławian

ERA BASKET LIGA. Najstarszy, najniższy i jeden z najciekawszych trenerów w EBL przyjeżdża w niedzielę do Wrocławia. Jerzy Olejniczak - dziś szkoleniowiec AZS-u Koszalin - w latach osiemdziesiątych trenował Śląsk i z być może najsilniejszym składem w historii nie zdobył mistrzostwa. - Chyba do końca życia będzie mi to wypominane - mówi dziś

Nie ma w lidze starszego (60 lat) i niższego trenera (ok. 165 cm). Na pewno też niewielu jest równie oryginalnych i ciekawych. - Dlaczego pokochałem koszykówkę? Bo jestem niski. Kiedy stałem pod koszem, fascynowało mnie, że nigdy nie doskoczę do obręczy - stwierdził kiedyś.

Trenerem jest od ponad 35 lat. Największe sukcesy odniósł przed prawie 20 laty, gdy prowadził Śląsk. Tyle że dwóch brązowych medali, jakie wówczas wywalczył, nikt we Wrocławiu za sukces nie uznał. Miało być mistrzostwo.

Kosmiczny Śląsk

- W drużynie było wówczas zbyt wiele indywidualności. Wszyscy trafili do Śląska z drużyn, w których byli liderami, ale wspólnie nie potrafili stworzyć zespołu. Każdy ciągnął w swoją stronę. Każdy potrafił grać, zdobywać punkty, ale czasami ktoś musiał zrobić krok do tyłu, wycofać się z liderowania. I to był największy problem tej drużyny, bo nie wszyscy chcieli się zgodzić na pozostanie w cieniu - wspomina Jerzy Kołodziejczak, który wówczas dopiero zaczynał karierę.

Zawód nastąpił zwłaszcza w sezonie 1985/86. Śląsk miał wówczas najsilniejszy zespół w kraju, a i chyba najlepszy w swojej historii. Dariusz Zelig, Jarosław Jechorek, Leszek Doliński, Stanisław Kiełbik czy Ryszard Prostak to były wybitne postacie w polskiej lidze i podstawowi gracze reprezentacji Polski. W szerokiej kadrze Polski znajdowali się również Waldemar Sender i Dariusz Kobylański, a skład Śląska uzupełniali Paweł Bargiel i grupa młodych koszykarzy: Kołodziejczak, Andrzej Wierzgacz i Jarosław Krysiewicz. Zespół został stworzony, aby wywalczyć mistrzostwo. Czterech zawodników - Jechorek, Kiełbik, Sender i Kobylański - trafiło do Śląska do wojska, a jedynie Doliński na normalnych zasadach. Śląsk przez dziennikarzy był nazywany "Kosmiczną drużyną".

- To była dosyć dziwna historia, bo oni nie sprawiali kłopotów - wspomina Olejniczak. - Był jeden oryginał Kobylański, który przychodził skarżyć, ale poza tym, mimo że nie wszyscy się lubili, to ukrywali te sprawy. Wewnątrz zespołu były pewne złośliwości, nie tworzyli prawdziwej drużyny jako całość, ale podczas treningów czy spotkań problemów nie miałem. Animozji na zewnątrz nie wywlekali - przypomina Olejniczak.

- Bardzo mile i ciepło wspominam trenera Olejniczaka. Podchodził do mojej gry ze zrozumieniem, choć bez łagodności. Dużo mu zawdzięczam, bo nie zdołował mnie na ławce, ale pozwalał grać - opowiada Kołodziejczak. - Miał też swoje ćwiczenia i typy zachowań, których się trzymał. Mimo że czasy się zmieniały, on był konsekwentny. Niektóre ćwiczenia przypominały może nie rytmikę, ale na przykład musztrę. Trener pokazywał, a zawodnicy biegali jeden z lewo, drugi w prawo. Często przeprowadzał ćwiczenia, które trudno było skojarzyć z koszykówką. I lubił żartować. Często też przekazywał uwagi, mocno gestykulując albo używając mimiki twarzy.

Śląsk był głównym faworytem do mistrzostwa, ale odpadł w półfinale, przegrywając dwa mecze z Górnikiem Wałbrzych, w tym decydujące spotkanie w hali przy ul. Mieszczańskiej.

- Skład był taki, że jak chciał, to wygrywał każdy mecz. I nagle nastąpiło dziwne zjawisko, które trudno wytłumaczyć - wspomina Olejniczak. - W jeden dzień zupełnie zawiodła organizacja gry, choć przecież ten zespół grał ze sobą długo. Co ciekawe jednak, w spotkaniu o trzecie miejsce drużyna walczyła, choć wiele razy w takich przypadkach nie wykazuje takiego zainteresowania zdobyciem brązowych medali.

- Wewnątrz zespołu był problem, bo nie da się stworzyć drużyny z samych liderów - podkreśla Kołodziejczak. - Każdy grał swoją koszykówkę, nie udało się wykreować jednego lidera. Gdy były mecze w sezonie, to zwykle nie miało to znaczenia i wygrywaliśmy. Przegrywaliśmy jednak te najważniejsze spotkania w play off.

Odpuszczony mecz?

Jest też inna teoria, dlaczego wrocławianie przegrali mistrzostwo. Wszystko zaczęło się jeszcze w sezonie regularnym, gdy na sam koniec niespodziewanie ulegli najsłabszej drużynie w lidze Baildonowi Katowice.

- Baildon bardzo potrzebował punktów, więc zaczęły się podejrzenia, a zespół się posypał - opowiada jeden z naszych rozmówców. - Do tego meczu grali bardzo dobrze, a później coś się zacięło. Padły wersje, że trzech sprzedało i nie podzieliło się z pozostałą siódemką, a nawet jak nie sprzedali, to ta siódemka i tak była przekonana, że sprzedali. Poszła plotka i później wszystko to zagrało przeciwko drużynie. Powstała sytuacja wzajemnych podejrzeń. Zawodnicy zaczęli grać przeciwko sobie, a trener Olejniczak nie potrafił w porę tego opanować. Chyba zlekceważył konflikt i był przekonany, że zawodnicy zrobią wszystko, aby zdobyć mistrzostwo. Gdy się zorientował, było już za późno.

- Rzeczywiście pisały o tym gazety - przypomina sobie Olejniczak. - Być może też wewnętrzna rywalizacja między zawodnikami o palmę pierwszeństwa zaszkodziła drużynie. Mówiło się, że Doliński chciał być większą gwiazdą, ale niby Zelig mu na to nie pozwalał. Wówczas moje oko jednak tego nie obejmowało, być może nie wszystko dostrzegłem. Mówiło się też, że ten wynik to była pewnego rodzaju zemsta, bo część zawodników została siłą wcielona do klubu, część wkrótce miała odejść. Jedni chcieli po prostu przetrwać, inni myśleli o zagranicy, ale to, co się działo wewnątrz drużyny, było przykryte kocem. Tak jak ciasto, które rośnie pod przykrywką, ale do końca nie udaje się go upiec. Tak było z nami.

To była największa i jedyna szansa na zdobycie przez Olejniczaka mistrzostwa Polski.

- W innych przypadkach miałem pod górkę - przyznaje. - Gdyby jednak wówczas się udało, potraktowałbym to jako prezent od losu, a że się nie udało? Widocznie tak musiało być.

Śląsk zakończył rozgrywki na trzecim miejscu, mistrzostwo Polski zdobyło Zagłębie Sosnowiec. Po sezonie wrocławski zespół przejął szkoleniowiec Górnika Arkadiusz Koniecki i po roku wywalczył mistrzostwo Polski. Olejniczak później prowadził kadrę juniorów, był jednym z kandydatów do objęcia reprezentacji seniorów (wówczas wybrano Dariusza Szczubiała). W 2000 roku ponownie objął AZS Koszalin, który przed półtora rokiem wprowadził do pierwszej ligi. Od nieco ponad tygodnia znów jest tam trenerem.

Powrót po latach

- Olejniczak był zawsze znakomitym trenerem wychowawczym, to bowiem u niego zaczynali i Zelig, i Doliński, a Koszalin w ogóle był wówczas bardzo mocnym ośrodkiem szkolenia młodzieży - opowiada Andrzej Kuchar, w latach 80. trener reprezentacji Polski koszykarzy. - Do tego zawsze potrafił wprowadzić dobrą atmosferę w zespole, gdy zabierałem go na zgrupowania kadry, na przykład często chodził z zawodnikami na ryby. I tylko razem z Wojtkiem Krajewskim nie mogli przebywać, bo bez przerwy grali w kierki. Olejniczak nawet się nie przebierał, tylko prostu po treningu szedł na posiłek i znowu w karty. Tłumaczył, że za mało się wcześniej nagrał. Później zabierałem ich już osobno - jak był Olejniczak, to nie było Krajewskiego.

- Mam dla niego wielki szacunek - kontynuuje Kuchar. - To taki trener "chytrus" w dobrym tego słowa znaczeniu. Świetnie prowadzi mecze, znakomicie reaguje na to, co się dzieje na parkiecie, i stara się zawsze zaskoczyć rywala. Potrafi na przykład opowiadać wokoło, że jego najlepszy zawodnik nie zagra, bo jest kontuzjowany, później nie wpuszcza go w pierwszej połowie na parkiet, a gdy rywal czuje się już pewniej, to nagle trener wprowadza tego niby kontuzjowanego koszykarza, który wygrywa mu mecz.

W niedzielę Olejniczak poprowadzi AZS we Wrocławiu przeciwko Śląskowi. Czy wie już, jak zaskoczyć przeciwnika?

- Na razie nie bardzo coś takiego przychodzi mi do głowy, najczęściej pomysły trafiają się w trakcie meczu. Trzeba wykorzystać sytuację, jaka się nawinie podczas walki. Przed meczem trzeba postarać się zrównoważyć klasę rywala, ale czy to jest wykonalne, to już inna sprawa.

Uwaga kibice

Początek meczu w niedzielę o godz. 12.45 w Hali Ludowej. Bilety kosztują 10, 15, 20 i 30 złotych. Dzieci do lat 10 pod opieką rodziców wchodzą na mecz za darmo

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.