Felieton: Nuda po włosku

Wokół lokalu dla kibiców AS Roma przy Via Baccina krążyłem przez cały dzień. Wieczorem przeżywający kryzys rzymianie mieli grać z przeżywającą głęboki kryzys Sampdorią Genua.

Trafić w takie miejsca nie jest trudno: każdy, kto choć trochę zasmakował w futbolu, będzie wyławiał w obcym otoczeniu nie tylko potrzaskane fragmenty odległej przeszłości, ale też drobniejsze szczegóły. W wąskich, zamieszkałych przez kolejne pokolenia rzymskich rzemieślników uliczkach przy Via Cavour wabią napisy "AS Roma Curva Sud", węgły domów pomalowane na rudobrunatne kolory czy wspaniałe murale z zawodnikiem wyciągającym palec ku niebu.

W niedzielny wieczór wkroczyłem więc do niepozornego lokalu z wielkim godłem klubu na brudnej szybie (dodajmy, że była to szyba jak najbardziej cała), zastanawiając się, czy wyjdę z niego żywy. Wiadomo, jak to jest z klubami dla kibiców - wylęgarnia bandytów i zła wszelakiego, mafia, frustracja i faszyzm myślowy. A przy Via Baccina w wymiecionym ze zbędnych sprzętów lokalu, jedynie z telebimem, lodówką, krzesłami i fotosami drużyny na ścianach powitał mnie obojętny wzrok kilku mężczyzn. Pozostali nawet nie podnieśli głów, zajęci dramatyczną rozgrywką karcianą. Żadnych noży, tasaków i kijów bejsbolowych, nuda kompletna. W lodówce sok albo woda mineralna.

I absolutny brak zainteresowania obcym z Polski. - Nie, no wasz futbol? - pyta retorycznie Gigi, na co dzień inspektor do spraw wypadków przy pracy. - Jesteście w dołku. Lazio? A co oni mnie obchodzą? Oni mają swoje dzielnice, my swoje, to po co mają tu przychodzić? Roma, spójrz na Romę, ona jest najważniejsza.

Nuda czmycha, kiedy gasną światła, a Totti dotyka po raz pierwszy piłki. Na telebimie słaby, nierówny mecz dwóch drużyn w dołku, a w sali nerwy, jakby Roma walczyła co najmniej o czub Ligi Mistrzów. Mężczyźni mówią sami do siebie, krzyczą, komentują każde, choćby najbłahsze zdarzenie, szarpią za oparcia krzeseł, walą pięściami w ściany po kolejnych nieudanych zagraniach swoich pupili. Wszystko na trzeźwo. Mija 90 minut, w ostatniej sekundzie meczu bomba Roberto Flachi ląduje na poprzeczce bramki Romy i koniec, szczęśliwy remis. Jeszcze chwila emocji, a potem bar błyskawicznie pustoszeje na najbliższe siedem dni. Kibice po prostu idą do domu, nie pozostawiają po sobie zgliszcz i strachu. Co za nuda!

Może kiedyś doczekamy się jej i tutaj?

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.