Deichmann Śląsk - Anwil 83:84

ERA BASKET LIGA. 16 punktów przewagi mieli koszykarze Śląska w meczu z Anwilem, 16 razy trafili za trzy punkty, a w ostatnich minutach kilka razy posiadali piłkę i powinni zadać decydujący cios. Ale po niesamowitych emocjach i przy wypełnionej po brzegi hali przegrali 83:84

Kibice, którzy uwielbiają emocje, nie powinni opuszczać żadnego meczu koszykarzy Śląska, ale ci ze słabszymi nerwami lepiej, żeby trzymali się od nich z daleka. Od trzech tygodni wrocławianie nie rozegrali żadnego spotkania, którego wynik nie ważyłby się do ostatnich sekund. Cztery ostatnie wygrali często w dramatycznych okolicznościach, po dogrywce albo dwóch, dwoma i pięcioma punktami. Teraz przegrali jednym, co potwierdza zasadę, że w dłuższym okresie suma szczęścia w sporcie wynosi zero. Czasami się szczęśliwie wygrywa, innym razem pechowo przegrywa.

Śląsk był jednak bardzo bliski przedłużenia tej nieprawdopodobnej serii. Po tym, jak Przemysław Frasunkiewicz dobitką zdobył ostatnie punkty w meczu (a było to ponad minutę przed końcem), wrocławianie mieli kilka szans na odzyskanie prowadzenia. Za trzy punkty rzucał (i był najbliżej szczęścia) Radosław Hyży, dwukrotnie piłkę w rękach miał Michael Watson, ale nawet nie zdołał oddać rzutu. Goście robili wiele, aby Śląsk wygrał (tracili piłki w kontrataku, pozwalali na ofensywne zbiórki), ale się nie udało. W końcu w potwornym zamieszaniu Rinalds Sirsnins, który chwilę wcześniej spudłował dwa rzuty wolne, rzucił się na parkiet, nakrył piłkę ciałem i zabrzmiała syrena. Ekipa gości wpadła w euforię i słusznie, bo Anwil wygrał niezwykle ważny mecz i jest na dobrej drodze, aby jeszcze długo pozostać niepokonanym. W kolejnych spotkaniach zmierzy się już z mniej wymagającymi rywalami.

Śląsk był natomiast na dobrej drodze, aby przerwać zwycięską passę Anwilu. Po najlepszym okresie w meczu i to granym długo dość egzotyczną, bo mało ofensywną piątką (Hyży, Grafs, Zieliński, Skibniewski, Chanas), zbudował przewagę, która na początku trzeciej kwarty urosła do 16 punktów (49:33). Wszystko szło doskonale do momentu, gdy funkcjonowała obrona i siedziały rzuty z dystansu. Później zaczął się koszmar przede wszystkim w defensywie. Niemalże każde wejście gości pod kosz kończyło się faulem, często bezmyślnym. Koszykarze Anwilu rzadko mylili się z wolnych, więc błyskawicznie odrobili straty, a w samej trzeciej kwarcie zdobyli zaledwie punkt mniej niż w dwóch poprzednich.

- Powód porażki to właśnie trzecia kwarta, gdy przestaliśmy kontrolować naszą grę w defensywie - przyznał po spotkaniu trener wrocławian Tomo Mahorić. Popełniliśmy bardzo wiele fauli, często bez powodu i to wówczas, gdy mieliśmy przewagę i trzeba było kontrolować mecz. A Anwil trafiał z wolnych prawie wszystko.

Nie było obrony, więc nie było szybkich kontr, a taktyka Śląska w ataku zaczęła się ograniczać do szukania choć odrobiny wolnego miejsca do oddania rzutu za trzy punkty. Gra przez środkowych nie istniała i nawet oni musieli wyjść na obwód, żeby zdobyć swoje punkty. Anwil choć nie ma wybitnych zawodników pod koszem (Randke i Nagys), wygrał nawet zbiórki.

- Ciężko było grać przez środek, bo Anwil na to nie pozwalał, często podwajając - tłumaczył Mahorić. - Poza tym Randle wciąż jest chory, brakuje mu sił i nie jest gotowy do gry. Musieliśmy rzucać z dystansu, a efektem takiej taktyki było to, że mieliśmy tylko 11 rzutów wolnych, a Anwil 36.

Śląsk bombardował kosz Anwilu rzutami z dystansu, a już samego siebie przechodził Watson. Rzucał jak szalony, w dziesiątej sekundzie akcji, w kontrataku czy przez ręce. Oddał aż 16 rzutów z dystansu, trafił siedem razy i gdyby nie jego punkty, Śląsk pewnie przegrałby wcześniej niż równo z syreną, bo w czwartej kwarcie głównie gonił. Gdy Amerykanin w końcówce zdecydował się wreszcie na wejście pod kosz, zaliczył faula w ataku, a w ostatniej akcji piłka wypadła mu z rąk przy próbie rzutu.

- To przykre, że przegraliśmy to spotkanie, bo mieliśmy sporo szans, aby wygrać - podsumował Mahorić.

Śląsk mógł awansować nawet na trzecie miejsce w tabeli, ale porażka sprawiła, że spadł na siódme. A za tydzień gra w Sopocie z Prokomem.

Kwarty: 20:18, 26:14, 19:31, 18:21.

Deichmann Śląsk: Watson 27 (7), Ignerski 18 (3), Grafs 10 (1), Hyży 2, Kiausas 0 oraz Zieliński 11 (2), Skibniewski 8 (2), Randle 5 (1), Chanas 2.

Anwil: Kadziulis 24 (3), Swanson 18 (2), Witka 13, Frasunkiewicz 7, Radke 0 oraz Nagys 10, Sirsnins 9 (2), Jahovics 3 (1), Hajrić 0.

Koszykarz meczu: Gintaras Kadziulis.

Copyright © Agora SA