Wisła Can-Pack - US Valenciennes Olympic 58:74

Wiślaczki nie sprostały mistrzowi Francji i najlepszej drużynie w poprzedniej edycji Euroligi. Zadecydowały wielkie indywidualności Valenciennes, większe doświadczenie i kultura gry przyjezdnych.

Spotkaniu towarzyszyła znakomita oprawa: prezentacja multimedialna drużyny koszykarek na dużym telebimie, cheerleaderki w czerni i nowy niebieski smok z brzuchem w kształcie piłki do koszykówki.

Dla kibiców zaskoczeniem była pierwsza piątka Wisły. Zabrakło w niej Tangeli Smith i Ivy Perovanović. Dorota Gburczyk zupełnie nie radziła sobie z Amerykanką Chantelle Anderson, która zdobyła w łatwy sposób pierwsze dziewięć punktów dla Valenciennes, i Francuzki w 3. min prowadziły 9:1. Wejście Smith i Moniki Krawiec zmieniło obraz gry. Czarnoskóra środkowa Wisły z gracją zdobywała punkty, a Krawiec dwa razy zebrała piłkę z tablicy i bez kompleksów kryła szybką portugalską rozgrywająca Tichę Penicheiro. W efekcie krakowianki po pierwszej kwarcie przegrywały tylko trzema punktami.

W 12. min trzeci faul popełniła Anderson i wydawało się, że krakowiankom będzie się łatwiej grało pod koszem. I rzeczywiście, tak było przez moment, gdy w krakowskim (tylko z nazwy) zespole grały wyłącznie zagraniczne koszykarki. Po trafieniach Smith i Johnson Wisła prowadziła po raz pierwszy i ostatni 28:25.

Kompletnie zawiodły Natalia Trafimava, Patrycja Czepiec, Joanna Czarnecka i Gburczyk. Perovanović trafiła tylko trzy z ośmiu rzutów wolnych. Do przerwy Wisła traciła tylko sześć punktów do rywalek (34:40).

Decydujące okazały się pierwsze trzy minuty III kwarty. Zdekoncentrowane krakowianki przegrały wtedy 2:12. - Pozwoliliśmy na beztroską grę Iciss Tillis i Anderson - tłumaczył trener Wisły Arkadiusz Koniecki. Gospodynie przegrały wyraźnie walkę na tablicach (29:41 w zbiórkach!).

- Potraktowaliśmy ten mecz bardzo poważnie, bo w Wiśle jest bardzo wiele dobrych zawodniczek - powiedział po meczu trener USVO Laurent Buffard. - Liczyliśmy na więcej, w drugiej połowie rywalki zagrały lepiej w obronie. W ataku grałyśmy bez pomysłu - przyznała Katarzyna Kenig.

Smith dwa razy zablokowała Francuzki, ale widać wyraźnie, że odczuwa jeszcze skutki kontuzji kolana. Źle prowadziła grę Johnson (w opinii trenera "ospała, a może obrażona?"), która pięciokrotnie gubiła piłkę i trafiła tylko trzy rzuty do kosza.

Nie sprawdził się sposób na wygraną z Valenciennes trenera Konieckiego: - Zakładałem, że 20-25 pkt zdobędziemy po rzutach za trzy punkty. Trafiliśmy tylko raz - przyznał niepocieszony trener.

Zamiast tego była nierówna, siłowa walka pod koszem. W tym elemencie górą były przeciwniczki. Isabel Sanchez, Tillis i Anderson (do momentu gdy dostała czwarte przewinienie) bezlitośnie punktowały wiślaczki. - Początek meczu był przespany, a dziewczyny były stremowane. Wyglądało, jakby ten mecz już w szatni był przegrany, nie było złości i dobrego ducha w drużynie - zakończył ocenę Koniecki.

Kwarty: 18:21, 16:19, 14:22, 10:12.

Wisła: Johnson (1x3) i Kress po 7, Gburczyk 2, Czepiec 1, Trafimava 0 oraz Smith 16, Perovanović 10, Kenig 8, Krawiec 5, Skerović 2, Czarnecka 0.

USVO: Anderson 19, Sanchez 17 (1), Berthieu 9 (1), Le Drean 6 (1), Penicheiro 3 oraz Tillis 18, Gruszczynski 2, Tuvic, Gomis po 0.

Sędziowali Sergiej Bułanow z Rosji i Robert Paulik z Czech. Widzów 800.

Copyright © Agora SA