Gran Derbi - obrazek z Barcelony

?2:1 dla Madrytu? - napisał Carles nad barem. - Ty rogaczu - wrzasnął Jordi, wymierzając mu dwa ciosy na odlew. Oba, rzecz jasna, uniknęły celu. To były tylko żarty. Za chwilę dwaj starzy Katalończycy śmiali się, obejmując po przyjacielsku.

W ich żyłach krążyło vino de casa (wino domowe), podniecenie i radość. - Dziś Barca - Madrid - mówił Carles. - Bilety nosimy przy sobie. Trzeba się nimi nacieszyć - dodał Jordi. Gdy zapytałem, czy są krewnymi, Carles odpowiedział, że przez miłość do Barcelony.

Zaczęło się już rano, gdy spotkali się na śniadaniu w nadmorskiej knajpie kuzyna Jordiego. Tam nad barem pod wielkim herbem FC Barcelona kilkudziesięciu ludzi zapisało kredą na obitych deskami ścianach swoje typy na Gran Derbi (wielkie derby). Każdy wpłacił do kasy po trzy euro. To wtedy Carles zażartował z Jordiego, stawiając na Real. Szybko jednak zmazał to, co napisał, i postawił wynik odwrotny. A stary kumpel jeszcze raz objął go czule.

- Żyć nie umierać w taki dzień - mówił Carles. - Godziny szybko popłyną. Po śniadaniu poszli na plażę. W Katalonii zbliża się zima, temperatura spadła do 16 stopni, ale w knajpach w Porcie Olimpijskim wiele kelnerek wciąż jeszcze nie wkłada pończoch. Ludzie grają w siatkówkę w strojach kąpielowych, surfują na desce z żaglem. Carles i Jordi zostawiają to młodym. Sami grają w domino.

Gdy się nagrali, poświęcili mi chwilę, prowadząc w miejsce, gdzie w kostce brukowej wyryto nazwiska medalistów olimpijskich z 1992 roku. Są tam i nasi piłkarze. - Większość z nich na pewno marzyła, żeby zagrać kiedyś w Gran Derbi - mówię, chcąc zacząć rozmowę. Carlesa to nie dziwi. - Każdy chciałby w nich grać - stwierdza. - No, ale dobrze, że chociaż mamy bilety - pociesza go z uśmiechem Jordi. Carles chce być uprzejmy - próbuje sobie przypomnieć polskiego piłkarza, który grał w Realu lub Barcelonie. Rzecz jasna, nie może. Nie grał nikt. - Ale Deyna, Lato czy Boniek by mogli - pociesza mnie Jordi. Dodaje, że on i jego kumpel wciąż pamiętają Jana Urbana z Osasuny, bo strzelał gole Realowi. Entuzjazm maleje wyraźnie, gdy wspominam Koseckiego i Ziobera. - Ci mieli szczęście do Barcy. Co kopnęli piłkę, to wpadała do bramki - mówi Carles niechętnie.

Na obiad krewetki w cieście, kalmary z grilla, ośmiornica po galicyjsku lub masa innych potraw niemająca polskich odpowiedników. Potem Carles i Jordi wracają do domu. - Trzeba się wyspać przed meczem - tłumaczą. - Pewnie się już nie spotkamy - żegna się Carles. - Na Camp Nou będzie 100 tys. kibiców.

I rzeczywiście. Choć po zwycięstwie Barcelony 3:0 rozglądałem się pilnie wśród pijanego ze szczęścia tłumu, nie trafiliśmy na siebie ani na stadionie, ani na Ramblas, gdzie tysiące ludzi przyszło świętować do rana. Carles stracił trzy euro. To słodka kara za niedobór optymizmu. Ale pewnie i tak wiele razy powtarzał swoje ulubione zdanie: żyć nie umierać.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.