Koszykarze Prokomu przegrali we Włocławku

Prokom pojechał do Włocławka prosto z meczu Euroligi, który rozgrywał w środę z Olympiakosem Pireus. Powrót z Grecji był dodatkowo pełen niespodzianek: z powodu odwołanych lotów do Gdańska, koszykarze Prokomu spędzili wiele godzin na lotnisku, a do meczu we Włocławku przygotowywali się w Warszawie. Trener Urlep i jego drużyna znakomicie to wykorzystali i podobnie jak przed sezonem w turnieju Mazovia Cup, pokonali Prokom. Sobotnie starcie głównych kandydatów do mistrzostwa potwierdziło, że Urlep potrafi zbudować dobry zespół z koszykarskich rzemieślników. W Hali Mistrzów Harold Jamison i Adam Wójcik zdobyli wspólnie tyle samo zbiórek i zaledwie jeden punkt więcej niż bezskutecznie szukający sobie klubu kilkanaście miesięcy temu rezerwowy Anwilu Tomas Nagys. - Zdawaliśmy sobie sprawę, że mają przewagę pod koszem. Za każdym razem, kiedy dostawali piłkę, staraliśmy się ich podwajać i to się opłaciło - mówił Robert Witka. Jednocześnie na obwodzie malutki Dante Swanson grał lepiej od Tomasa Pacesasa, a Gatis Jahovics wspólnie z byłym graczem Prokomu Przemysławem Frasunkiewiczem znakomicie zatrzymali najlepszego strzelca sopocian Gorana Jagodnika.

Doskonale przygotowani włocławianie od początku meczu narzucili swój styl gry. Nie oszczędzali łokci, nie obawiali się starć w powietrzu, a nie pozostawiali wolnego miejsca bardzo dobrze spisującemu się w Eurolidze zespołowi Prokomu. Gospodarze umiejętnie wymuszali straty gości - w całym meczu zawodnicy Eugeniusza Kijewskiego popełnili ich aż 20. Na dodatek żaden z wysokich graczy Prokomu, poza dynamicznym Filipem Dylewiczem, nie potrafił znaleźć sobie miejsca do gry pod koszem. Zarówno Wójcik jak i Jamison bezczynnie stali blisko tablicy i bezradnie machali rękoma do rozgrywających sopocian. Ci nie byli w stanie podać im piłki.

To spowodowało, że do 28. minuty Anwil prowadził różnicą kilku punktów. Urlep rzadko miał więc powody do irytacji.

Zaczął się denerwować dopiero później, w końcówce trzeciej kwarty, kiedy sopocianie pokazali, na jaką grę ich stać. Dzięki świetnej obronie, serii punktów Istvana Nemetha, a także wsadzie Dylewicza Prokom błyskawicznie objął prowadzenie 52:45. Nie na długo. Na początku czwartej kwarty gospodarze odpowiedzieli zdobyciem 10 punktów z rzędu - głównie dzięki Jahovicsowi i Frasunkiewiczowi. - Za szybko decydowaliśmy się na rzuty za trzy punkty, skoro lepiej było szukać wysokich graczy pod koszem. To nie Anwil wygrał, ale my przegraliśmy - mówił o najważniejszej części meczu Jagodnik.

Najbardziej istotna akcja spotkania należała do Swansona. Na 50 sekund przed końcem Amerykanin idealnie przeciął podanie Pacesasa i został sfaulowany. Śmiejąc się wykorzystał dwa rzuty wolne, a Anwil prowadził 63:59.

- Choć wygraliśmy, to Prokom jest nadal faworytem. My sprawiliśmy niespodziankę, bo choć wygraliśmy z nimi na turnieju, nikt się nie spodziewał, że także teraz zostaną pokonani. Tym bardziej że ostatnio gramy gorzej. Wykorzystaliśmy ich zmęczenie ciężką podróżą z Pireusu - analizował po meczu Witka.

- Nasze kłopoty, przesiadki, opóźnienia były bardzo ważne dla losów meczu - podkreślał również trener Eugeniusz Kijewski.

Kwarty: 20:14, 11:14, 14:24, 23:9

Anwil: Kadziulis 16 (3), Swanson 14, Frasunkiewicz 10 (2), Witka 8 (1), Radke 3 (1) oraz Jahovics 10 (2), Nagys 4, Sirsnins 3

Prokom: Jagodnik 10, Pacesas 8 (2), Wójcik 3, Jamison 2, Maskliunas 1 oraz Dylewicz 15, Cirić 11 (2), Miller 6, Nemeth 5

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.