Rozmowa z Aivarasem Kiausasem z Deichmanna Śląska

Dariusz Kopeć: Zafundowaliście kibicom niemal horror, choć z zasadzie wygraliście po zaciętej walce z drużyną uważaną za najsłabszą w grupie.

Aivaras Kiausas: To nie był wcale taki słaby zespół. Tydzień temu walczyli jak równy z równym z Telekomem Bonn. Nie można ich lekceważyć. Nie należy także wyciągać z tego meczu wniosków, że skoro tak ciężko nam było wygrać z tym zespołem, to w kolejnych będzie coraz gorzej. Każde spotkanie jest inne. Tydzień temu graliśmy z teoretycznie silniejszym Lietuvosem Rytas Wilno i tam niewiele nam brakowało do zwycięstwa. Nasza grupa jest wyrównana. Tutaj każdy wynik jest możliwy.

Chyba po raz pierwszy w sezonie kibice skandowali Pana nazwisko, a kiedy Pan schodził, spora część widzów podziękowała Panu za grę owacją na stojąco.

- To było bardzo miłe. Szkoda tylko, że szybko musiałem opuścić parkiet i nie mogłem doczekać do końca meczu. Z ławki takie pojedynki gorzej się przeżywa.

Mecz z Benficą to najlepszy Pana występ, odkąd Pan jest w Śląsku?

- W ataku na pewno. W obronie zdarzały mi się lepsze mecze.

Jeszcze kilka dni temu wydawało się, że nie będzie Pana we wrocławskim klubie.

- Były pewne rozbieżności dotyczące przedłużenia mojego kontraktu. Jednak dogadaliśmy się i do końca sezonu zostanę w Śląsku.

Ten kontrakt jest lepszy od tego, jaki miał Pan do tej pory?

- Warunki są dokładnie te same. Jestem z nich zadowolony.

Miał Pan podobno oferty gry z innych klubów.

- To prawda, ale zdecydowałem się zostać we Wrocławiu. To dobry klub, grający w europejskich pucharach, dlatego uważam, że dobrze zrobiłem, decydując się przedłużyć umowę ze Śląskiem.

Na jakiej pozycji będzie Pan grał we wrocławskim zespole?

- Czasem jako niski skrzydłowy, innym razem jako rzucający obrońca.

Mówił Pan jednak, że najlepiej czuje się, grając jako niski skrzydłowy.

- To prawda, ale jeśli trener wymaga ode mnie także, abym grał na "dwójce", to muszę się do tego dostosować. Uważam, że wychodzi mi to coraz lepiej.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.