Śląsk Wrocław - Arka Nowa Sól 7:0

Efektowne pożegnanie z Oporowską. Cztery bramki Marcina Wielgusa i pierwsze w sezonie gole Tomasza Kosztowniaka. Passa Tarasiewicza trwa - pięć zwycięskich meczów bez straty gola. Śląsk umocnił się na pozycji lidera.

Arka nie przyjechała do Wrocławia tylko się bronić. Goście zagrali otwartą piłkę, nie koncentrowali się tylko na defensywie i grali odważnie. Było to korzystne dla widowiska, bo mecz był ciekawy i wiele się działo. Ale dla Arki taka gra zakończyła się pogromem. Trzeba jednak przyznać, że goście nie zasłużyli na aż tak wysoką przegraną. Pech podopiecznych Andrzeja Michalskiego polegał na tym, że trafili na świetną tego dnia dyspozycję strzelecką gospodarzy.

Dzięki temu, że Arka próbowała nawiązać wyrównaną walkę, Śląsk grał z rozmachem, bo miał dużo miejsca do przeprowadzania ataków. Zespół Ryszarda Tarasiewicza szybko rozgrywał piłkę, często bez przyjmowania. Tak padła pierwsza bramka. Najpierw Krzysztof Ulatowski zagrał na wolne pole do Dariusza Filipczaka. Skrzydłowy Śląska spod końcowej linii z pierwszej piłki mocno dośrodkował w pole karne. Do piłki doszedł Kosztowniak i uderzył bez przyjęcia. Piłka odbiła się jeszcze od poprzeczki i wpadła do siatki. - Bardzo chciałem zdobyć gola i cieszę się, że się udało. Źle się czułem po tym, co się wydarzyło w ostatnim tygodniu. Ale obiecałem Kubie, że strzelę gola, i obietnicy dotrzymałem. Teraz ważne, abyśmy utrzymali prowadzenie w lidze już do końca sezonu - komentował po spotkaniu Kosztowniak.

Druga bramka padła po podobnej akcji jak pierwsza. Ponownie dośrodkowywał Filipczak, ale tym razem do Marka Kowalczyka. Bramkarz Arki Damian Perwiński strzał pomocnika Śląska jeszcze obronił. Do piłki dopadł wślizgiem jednak Marcin Wielgus. Piłka odbiła się od poprzeczki, od ziemi i w końcu wpadła do bramki.

Goście niezrażeni nie zmieniali stylu gry. Starali się długimi podaniami szybko wyprowadzać akcje. Kilka razy mogło być groźnie pod bramką Śląska, ale brakowało precyzji. Najlepszą okazję Arka do zdobycia gola miała po błędzie Janukiewicza. Bramkarz gospodarzy, zamiast wybić piłkę, podał ją prosto pod nogi Janusza Bandosza, który znalazł się sam przed nim. Chwilę później jednak naprawił swój błąd i obronił strzał rywala. - Zabrakło mi w tym momencie koncentracji. Chciałem zrobić coś innego, ale tak wyszło. Naprawiłem jednak swój błąd i obroniłem strzał - opowiadał po meczu Janukiewicz.

Po przerwie przez pierwszy kwadrans groźniejsi nieoczekiwanie byli goście. Głową z kilku metrów strzelał między innymi Bandosz, ale w sam środek bramki. Śląsk, wysoko prowadząc, już nie dążył tak bardzo do zdobycia kolejnych goli. Wydawało się, że wrocławianie usatysfakcjonowani trzema golami czekają na koniec meczu. Ale to było błędne wnioskowanie.

Ostatnich 20 minut to ponownie popis szybkiej błyskotliwej gry gospodarzy. Bardzo dobrze zaprezentował się w tym okresie Krzysztof Ostrowski, który w przerwie zmienił kontuzjowanego Dariusza Filipczaka. Ostrowski najpierw zaliczył dwie asysty, a później sam trafił do bramki. I był to najładniejszy gol. Skrzydłowy Śląska najpierw minął dwóch rywali, a później w pełnym biegu uderzył na bramkę. Piłka odbiła się jeszcze od słupka i trafiła w siatkę przy drugim słupku. Bramkarz Arki nie miał szans na obronę tego strzału.

Właściwie w zespole Śląska można wyróżnić wszystkich. Wrocławianie zagrali jak na lidera i głównego kandydata do awansu do drugiej ligi przystało. Dobrze zaprezentował się także Mateusz Kasprzycki, który pierwszy raz zagrał, od kiedy trenerem został Ryszard Tarasiewicz. I to zagrał tylko dlatego, że nogę złamał Jakub Małecki i brakowało w składzie młodzieżowca. Kasprzycki musi się jeszcze ograć, ale asystę przy drugim golu Kosztowniaka już zaliczył.

Na uwagę zasługuje fantastyczna skuteczność Wielgusa, który pod koniec rundy prezentuje wysoką formę. Napastnik Śląska strzelał już po trzy gole dla wrocławskiego zespołu, ale tym razem bramkarza rywali pokonał aż cztery razy. Trener Ryszard Tarasiewicz nie popada jednak w zachwyt i zachowuje w dalszym ciągu powściągliwość: - Nasza droga do drugiej ligi jest jeszcze bardzo, bardzo daleka i chciałbym, aby wszyscy o tym wiedzieli i zdawali sobie z tego sprawę.

Śląsk Wrocław - Arka Nowa Sól 7:0 (3:0)

Bramki: 1:0 - Kosztowniak (12), 2:0 - Wielgus (32), 3:0 - Kosztowniak (43), 4:0 - Wielgus (69), 5:0 - Wielgus (78), 6:0 - Ostrowski (81), 7:0 - Wielgus (90).

Śląsk: Janukiewicz - Wołczek, Ignasiak, Lis - Kasprzycki (70. Hajdamowicz), Szewczyk, Ulatowski, Kowalczyk, Filipczak (46. Ostrowski) - WIelgus, Kosztowniak (80. Sztylka).

Arka: Perwiński - Olejnik Ż (74. Cudny), Winograd, Nowakowski, Sornat - Jarymowicz (70. Domagała), Malinowski (58. Rubacha), Gramza, Kałuzny - Bandosz (64. Ekiert), Iwanowski.

Sędzia: Maciej Wieczorek. Widzów: 2,5 tys.

DWUGŁOS TRENERÓW

Andrzej Michalski

trener Arki Nowa Sól

Początek spotkania był w naszym wykonaniu dobry. Później jednak straciliśmy bramki i było coraz gorzej. Wiedzieliśmy, na co stać Śląsk i że będzie to ciężki dla nas mecz. Mieliśmy wkalkulowaną porażkę, ale nie liczyliśmy, że przegramy aż tak wysoko. Śląsk był jednak zdecydowanie lepszym zespołem. Trochę szkoda tych niewykorzystanych sytuacji, bo wynik mógł być inny.

Ryszard Tarasiewicz

trener Śląska Wrocław

To zwycięstwo chciałbym dedykować Kubie Małeckiemu. Uważam, że wygraliśmy za wysoko, bo zespół z Nowej Soli grał poprawnie i na tak wysoką porażkę nie zasłużył. Ale są takie dni, że co się uderzy, to wpada. I tak to trochę dzisiaj wyglądało. Bardziej niż z tak wysokiego zwycięstwa cieszę się z tego, że w piątym kolejnym meczu nie straciliśmy bramki.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.