Rozmowa z Marcinem Wachowiczem, piłkarzem ŁKS

Pięćdziesiąt na pięćdziesiąt - tak Marcin Wachowicz, napastnik ŁKS, ocenia szanse swojego transferu do drużyny pierwszoligowej

Przemysław Iwańczyk: Rozpoczął Pan już treningi. Kiedy będzie można zobaczyć Pana w meczu?

Marcin Wachowicz: Na razie delikatnie ćwiczę. Nie chcę się forsować, bo jeszcze odczuwam w nodze lekki ból. Może będę gotowy na ostatnie spotkanie tej rundy, albo mecz w Pucharze Polski.

Właściwie co to za uraz?

- Skręciłem stopę, nadrywając więzadło przypiszczelowe. Co prawda dograłem do końca meczu z Koroną Kielce, ale czułem potworny ból. Miałem na tyle szczęścia, że piłka dwa razy spadła mi na nogę i zdobyłem dwa gole.

Mimo absencji w kilku meczach, wciąż pozostaje Pan jednym z najlepszych piłkarzy ŁKS w tym sezonie.

- Trudno mi mówić na ten temat. Bez pomocy kolegów nie zdobyłbym pięciu goli i nikt by mnie nie wyróżniał. Proszę spojrzeć, że inni są teraz w bardzo dobrej formie. Na przykład Paweł Szwajdych, Darek Kłus, czy Arek Mysona. Zresztą nie dzieliłbym drużyny na lepszych i gorszych.

Interesuje się Panem kilka klubów pierwszoligowych. Czy doszło do konkretnych rozmów w sprawie Pana transferu?

- Coś słyszałem na ten temat, ale dopóki nie podpiszę kontraktu, nie chcę na ten temat mówić.

Czyli rozmowy są na tyle zaawansowane, że wystarczy złożyć podpis?

- Na razie to ja muszę się wyleczyć, dopiero później będę myślał nad tą sprawą.

Przecież ma Pan ważny kontrakt z ŁKS.

- Jeszcze przez półtora roku, ale myślę, że szef klubu pan Daniel Goszczyński nie będzie robił mi problemów.

Największe zainteresowanie wykazywał Lech Poznań. Czy o tę drużynę chodzi?

- Coś słyszałem, rozmawiałem...

A na ile procent ocenia Pan szanse swojego transferu?

- Pięćdziesiąt na pięćdziesiąt.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.