Piłkarska I liga: Górnik Zabrze - Lech 1:2

Górnik Zabrze przegrał pierwszy mecz na własnym stadionie. Trzy punkty zainkasował zespół z Poznania, który zwycięskiego gola zdobył w czwartej minucie doliczonego czasu gry

Kibice zachodzą w głowę i zastanawiają się, co się dzieje z ich pupilami. Piłkarze Górnika potrafią dobrze grać w piłkę, nawet efektownie zaczynają mecz, ale po raz kolejny tracą potem gole i punkty. Sobotni mecz na Roosevelta do złudzenia przypominał niedawny pojedynek z beniaminkiem z Lubina, jednak na nieszczęście gospodarzy rywale byli tym razem jeszcze bardziej okrutni.

Górnik był faworytem w spotkaniu ze słabo spisującym się w tym sezonie Lechem. Poznaniacy przegrali pięć z sześciu ostatnich meczów, po raz ostatni triumfowali jeszcze w sierpniu. Początek zapowiadał, że Lech, który w tym sezonie stracił już 17 goli, wróci do Poznania z pokaźnym bagażem kolejnych. W 13. min pierwszą bramkę zdobył Michał Chałbiński, sprawiając sobie prezent na 28. urodziny, które obchodził w dniu meczu. Kolejne podarki mógł sobie zrobić sam solenizant albo któryś z jego kolegów. Przez kwadrans zabrzanie dominowali, atakowali, a pod bramką Waldemara Piątka co rusz dochodziło do dramatycznych spięć. Gospodarze grali jednak nieskutecznie, a najlepszą okazję zmarnował Marcel Liczka, który będąc sam na sam z bramkarzem, strzelił obok słupka.

Po 20 minutach do ataku ruszyli poznaniacy. Numerem jeden na boisku stał się Paweł Sasin. Zawodnik, który jeszcze kilka miesięcy temu biegał po trzecioligowych stadionach, teraz nie miał sobie równych. Sasin grał rozsądnie, był aktywny, raz za razem uruchamiał kolejne ataki swojego zespołu, a jego koledzy regularnie bombardowali bramkę Piotra Lecha. Doświadczony bramkarz spisywał się jednak wybornie, udowadniając, że rozgrywa kolejny bardzo dobry sezon. W 54. min nie mógł jednak zbyt wiele zdziałać, gdy po błędzie Hernaniego sam na sam z nim znalazł się Krzysztof Gajtkowski. Rezerwowy "Gajtek" pewnie strzelił do siatki i wyrównał.

Wydawało się, że obie drużyny są zadowolone z remisu. Poznaniacy postanowili spróbować szczęścia w ostatniej minucie i skasować całą pulę. Sędzia spoglądał już na zegarek, gdy Piotr Reiss ustawiał piłkę w narożniku. Kiwnął do niego Błażej Telichowski, rezerwowy, który chwilę wcześniej wszedł na boisko. - Nikt mnie nie obstawiał, pomachałem w stronę Piotrka, on mi dokładnie dośrodkował, no i strzeliłem - opowiadał potem dziennikarzom.

A tak końcowe minuty zapamiętał rezerwowy zabrzan Mateusz Bukowiec, który wszedł na boisko kwadrans przed końcem. - Facet wziął się znikąd. Strzelił i było po meczu - obrazowo opowiadał nastolatek z Górnika.

W końcówce bardzo podenerwowani byli trener Werner Liczka i Lech. Ten pierwszy po straconym golu zaczął krzyczeć do Bukowca, by postawił piłkę i ruszył do kolejnego ataku. Nie wiedział, że sędzia kilka sekund wcześniej zakończył już mecz. Natomiast rozwścieczony Lech w nieparlamentarnych słowach zrobił głośny wykład obrońcy Michałowi Karwanowi, jednemu z odpowiedzialnych za nieupilnowanie Telichowskiego.

Nie ma co się dziwić zdenerwowaniu zabrzan. Stracili punkty w wygranym meczu, a teraz przed nimi wyjazdy do Legii Warszawa i Grodziska oraz mecz u siebie z krakowską Wisłą...

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.